Szalone lata 90-te...
Dla nieco starszych fanatyków druga połowa ostatniej dekady XX wieku (i kilka lat początku nowego millenium) to możliwości nieskrępowanego wyrażania poglądów, brak bezsensownych ograniczeń w tworzeniu opraw i zakazów stadionowych, wszechobecna, legalna pirotechnika czy wreszcie klimatyczne, wysłużone stadiony, na których się wychowali. Oczywiście nie sposób wymazać z pamięci akcji chuligańskich, powszechnych „wjazdów” na murawę, promocji na stacjach benzynowych, i innych nieakceptowalnych przez znaczną część społeczeństwa zachowań. Nie są one jednak automatycznie poddawane ocenie, a raczej przyjmowane jako element charakterystyczny, którego próby usprawiedliwiania i tłumaczenia nie miałyby większego sensu.
Co prawda wszyscy mamy tendencję do idealizowania przeszłych wydarzeń i wspomnień, nie sposób jednak zaprzeczyć, że w latach dziewięćdziesiątych atmosfera wokół ruchu kibicowskiego (czy raczej ruchu ultras, jak wtedy był nazywany) była zdrowsza, a samo środowisko bardziej scementowane i jednocześnie otwarte dla nowych, chcących poznać je od środka „śmiałków”. Taki obraz „szalonych lat dziewięćdziesiątych” wyziera również z archiwalnych „zinów”, stanowiących wówczas nieodzowny element naszej subkultury, archiwalnych fotorelacji czy fragmentów fatalnej jakości serwisów sportowych na YouTube. Oczywiście pod względem pomysłowości opraw, staranności ich wykonania, skali sektorówek, liczebności młynów „topowych ekip” (nowe stadiony robią jednak swoje...) końcówki poprzedniego millenium nie ma nawet co porównywać z obecnymi czasami, dzielą je bowiem przysłowiowe „lata świetlne”. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że początek XXI wieku, pomimo zaawansowania technologicznego, które ułatwia życie ultrasom czy też „młynowym”, jest równocześnie zwiastunem upadku naszej subkultury.
Kibice ŁKS-u na starym stadionie Legii, początek lat 90-tych
Jakiś czas temu natrafiłem w sieci na pewien artykuł, którego autor postawił tezę, zgodnie z którą ostatni przełom wieków był... złotą erą polskiej piłki nożnej. Tekst oczywiście miał charakter humorystyczny, jednak przy tym pozostawał przewrotną i gorzką w swoim wyrazie refleksją, zawierającą wyraziste argumenty. Dziennikarz serwisu zczuba.pl zarzucał kibicom i sympatykom polskiej piłki, że obecna stagnacja rodzimego futbolu jest swego rodzaju „karą”. Polacy nie potrafili bowiem docenić osiągnieć zawodników sprzed 10-15 lat, określając ich styl gry mianem nieatrakcyjnego, a wręcz archaicznego. Zamiast cieszyć się z każdego kolejnego zwycięstwa, wciąż narzekali na przeciętne wyniki. Czas minął, szansa została im wobec tego (bezpowrotnie?) odebrana – teraz mogą jedynie załamywać ręce, garściami rwać włosy z głowy i wzdychać z tęsknoty za reprezentacją z dwudziestego-któregoś miejsca w światowym rankingu...

Protest kibiców Widzewa
Wielu z nas uważa, że dzisiejsza kibicowska rzeczywistość to tylko stan przejściowy... Wciąż mamy nadzieję na lepsze jutro, na zmiany, które pozwolą na nowo odetchnąć nam pełną piersią. Nie zanosi się jednak na liberalizację stadionowych regulaminów, EURO-represje także nie słabną, kolejne protesty nie przynoszą spodziewanych rezultatów... Czy to oznacza, że wszystko już stracone?