Symbole narodowe to przeżytek!?
Felietonista zaczyna z grubej rury – od krytyki hymnu narodowego, który uważa za skoczną melodyjkę do tańca z miałkim tekstem. Pan Stomma wytyka szykanowanie Edyty Górniak po jej koreańskiej profanacji. – Zamiast wojskowego patosu i tańca zrobiła z tego przejmujący song. Nie na miarę jednak i nie na apetyt wykrzykujących zgłoski kiboli – pisze, na samym wstępie zdradzając szokujące poglądy. Wcześniej poddaje krytyce „zachrypnięte piwem skandowania kibiców”, do których nijak nie pasowała interpretacja Górniak. Sam jednak jest zdania, że to Ci wredni, dumni nacjonaliści mają nierówno pod sufitem, skoro przywiązują wagę do tak prozaicznej i durnej rzeczy jak hymn narodowy. Następnie ironicznie wyszydza naszą pełną tragicznych i chwalebnych wydarzeń ironizując: „obiektywnie, metafizycznie i częstochowsko jesteśmy najlepsi. Oto znieważono świętości, które kanonizują się przy każdym kolejnym kuflu piwa, wspomnieniem o Kircholmie i Polsce od morza do morza. (…) zostaliśmy zdradzeni, co jest niezbywalnym refrenem naszych heroicznych dziejów”. Po takim bełkocie bezideowego kosmopolity ciężko zmobilizować się do dalszej lektury, tym bardziej, że w kolejnych akapitach jest jeszcze ciekawiej. Póki co jednak wystarcza naigrywanie się z chlubnej historii i wyszydzanie faktów, jakimi były zdrady naszych sojuszników w dziejach Polski. Redaktor jednak należy do grupy „tu i teraz” i w dupie ma 1000 lat krwi, potu i łez wylewanych przez jego przodków. Choć jeśli prawdą jest genetyczne determinowanie charakterów, przodkowie pana Stommy raczej do powstańców nie należeli.
Następnie wytaczamy już grubsze działa, które wzbudzają… Niedowierzanie? Obrzydzenie? Niesmak? Stomma rozpoczyna bowiem… krytykę polskiego godła. Orzeł jest według niego arogancki, butny, ma źle ułożone skrzydła, gadzi język i „wzrok chciwy i złośliwy”. Chciałoby się wierzyć, że to misternie skonstruowana ironia i żart, lecz felietonista dalej brnie w swoje opowieści. Wymienia orły na godłach, żongluje symbolami i sugeruje, że to normalna, pospolita, godna pochwały praktyka. Polska obrona symbolu narodowego to zaś skrajna zaściankowość i brak przystosowania do obowiązujących na całym świecie standardów.
Potem jest już la grande finale, czyli wzięcie w obronę Michała Listkiewicza jako „światowego”, bagatelizowanie krytyki jego rzekomego udziału w procederze korupcyjnym, natomiast wyolbrzymienie i ośmieszenie zarzutów o związki z poprzednim ustrojem. Deserem jest pochwała obecnego prezesa, który na jakiejś popijawie w Niemczech miał zabawiać zebranych anegdotami. Chciałoby się zapytać – w jakim języku? O ile nam wiadomo, Grzegorz poliglotą nie jest…
Wreszcie epilog akcji, czyli upragniona puenta. Felieton ma za zadanie wytknąć patriotom histeryzowanie w kwestii orzełka, zbagatelizowanie jej, jako kwestii bez wpływu na wynik sportowy. I w tym momencie sypie się cała idea ośmieszania symboli narodowych, cała idea zbioru zgrabnie ujętych ironii i prztyczków w nosy ludzi mających w sercu swoją Ojczyznę (zaściankowcy!). Bo kto myśli, że afera orzełkowa wynikała z pobudek sportowych nie rozumie elementarnego w tej kwestii pojęcia przywiązania, tradycji, ukochania pewnych symboli. Jak widać felietonista sprzedający swoje wiersze PZPN-owskiemu periodykowi pojęć niematerialnych nie zna, bądź zna, ale się im nie kłania. W jego hermetycznym świecie praktycznych korzyści, estetyki i umiłowania nowoczesności nie ma miejsca na ciemnogrodzie przesądy. Tylko którego z nas wyszydzi historia?