Wywiad z Proceentem

Proceente to postać rozpoznawalna nie tylko wśród fanów rapu. Wielki miłośnik piłki nożnej, wychowany na Czerniakowie od wielu lat obserwuje środowisko kibiców, uczestnicząc w nim w większym, lub mniejszym stopniu. Co ciekawego ma do powiedzenia w kwestii Euro, kibicowskich stereotypów oraz profesjonalizmu piłkarzy? O tym poniżej.

Zainteresowanie futbolem rzadko jest przez hip-hopowców ogłaszane szerszej publiczności – nie ma raczej także mowy o deklaracjach miłości do konkretnego klubu?

Hip-hopowcy nie afiszują się zbyt mocno ze swoimi sympatiami klubowymi, wręcz unikają jednoznacznych deklaracji, ponieważ mogłoby to mieć bardzo negatywne skutki. Nasza praca polega na tym, że jeździmy po Polsce i gramy koncerty w różnych miastach. Zbyt silne akcentowanie swojej przynależności do konkretnej grupy kibiców - biorąc pod uwagę lokalny szowinizm, a nawet nienawiść między zwaśnionymi klubami - mogłoby się zakończyć zepsuciem występu lub zwyczajną rozróbą. Podobne deklaracje więc, szczególnie poza swoim rodzinnym miastem, raczej nie mają miejsca. Wyjątek stanowią kibice Manchesteru United, czy też FC Barcelony, ale w tym wypadku wychodzimy już poza nasze lokalne konflikty. Ja zresztą muszę przyznać, że też miałem okres takiego lokalnego zapatrzenia w swój klub, a także wrogości wobec obcych, z którego wyleczył mnie dopiero rap.

Jeśli chodzi o rap i piłkę to ma ona sporo punktów stycznych - ludzie żyjący w tych zawodach mają chyba podobny styl życia – ze swojego hobby, z czegoś co uwielbiają robić, uczynili sposób na zarabianie pieniędzy. Pomijając już, że często muszą mierzyć się z tymi samymi pokusami…

Jeśli chodzi o piłkę to jestem absolutnie świadomy, że nie jest to łatwa praca, wbrew temu jak to może się postronnym obserwatorom wydawać. Na pewno jest to spory stres, choćby ze względu na ryzyko kontuzji, z powodu której w pewnym momencie wszystko trzeba zaczynać od zera, albo co gorsza w ogóle rozstać się z piłką. Co zaś stylu życia – nie da się ukryć, że ja jako raper do pewnego momentu prowadziłem się podobnie jak polscy piłkarze. Oni tego zachodniego profesjonalizmu dopiero się uczą, często osiadają na laurach i korzystają z uroków życia osoby rozpoznawalnej.

Obraz piłkarza nie stroniącego od uciech raczej niewskazanych dla profesjonalisty wciąż jest chyba dość częsty i niestety prawdziwy?

Paul Gascoigne, George Best – prawdziwe ikony sportowców – melanżowników, a gdzie indziej mogły się takie gwiazdy narodzić jeśli nie w patologicznym środowisku Wielkiej Brytanii. W miejscu, gdzie kocha się futbol równie mocno jak dobrą muzykę. „Gazza” - piłkarz obok którego nie można przejść obojętnie. Był kapitanem reprezentacji Anglii, miał wielką charyzmę, spore umiejętności – mi najbardziej utkwiła w pamięci bramka strzelona Szkocji w 1996 roku, gdy przyjął piłkę na pełnym biegu, przełożył sobie ją na drugą nogę i sieknął woleja nie do obrony… Z drugiej strony jego życie było prawdziwym dramatem – niejednokrotnie zatrzymywany „za kółkiem” pod wpływem alkoholu, skandale z jego udziałem w zasadzie nie miały końca… Piłkarz – hip-hopowiec, taki Kurt Cobain piłki nożnej. W Polsce podobną rolę odgrywa na przykład Igor Sypniewski.

Sypniewski „po alkoholu nabierał blasku”. Ełkaesiak wyrósł z łódzkich blokowisk i trafił na europejskie salony piłki nożnej. A co najciekawsze najlepiej grał ponoć tam, gdzie przymykano oko na jego ekscesy, choć sam twierdzi co innego.

Prawdziwy as, który aktualnie coraz częściej gości w rubryczkach nie sportowych, a kryminalnych. Ostatnio słyszałem nawet, że ponoć wziął się za trenowanie młodzieży w ŁKS-ie, ale niestety kilka tygodni później podesłał jedynie krótką wiadomość do klubu - „Trenerze, nie dałem rady”. Co do tej pobłażliwości to podobnie jest przecież z muzykami. Jest spore grono ludzi, którzy na trzeźwo w ogóle nie udzielają się publicznie, a odbiorcy czasami nawet nie zdają sobie z tego sprawy.

W przypadku Igora chyba kluczowe jest środowisko – gdy już wróci na swoje ukochane Koziny to przepada wśród kolegów, którzy mają na niego nienajlepszy wpływ.

Myślę, że analogicznie jest z piłką – gdy już jej dotknie, to przez dwie godziny nie może się od niej odkleić. Pewnie podobnie ma z innymi swoimi, niekoniecznie pozytywnymi, namiętnościami. W mojej Legii zresztą też była słynna, dosyć melanżowa ekipa, pod wodzą trenera Wójcika. To był 1993 rok, ja wtedy dopiero zaczynałem chodzić na mecze, ale pamiętam tych ludzi, którzy do świętoszków zdecydowanie nie należeli – Wojciech Kowalczyk, Leszek Pisz, Dariusz Czykier, Adam Fedoruk, Marek Jóźwiak, który do dziś zresztą pracuje na Łazienkowskiej. To byli ludzie, którzy jakoś szczególnie profesjonalnie się nie prowadzili. Dość szalone życie tamtych zawodników opisał w swoich wspomnieniach „Kowal”, najpierw na łamach Przeglądu, potem w swojej autobiografii.

O „Kowalu” krąży zresztą sporo anegdot, jak choćby o liczbie przeczytanych przez niego książek. Oprócz autobiografii nie pochłonął ich zbyt wiele, niektórzy wspominają o jednej sztuce.

To wszystko – brak profesjonalizmu, prostolinijność – wciąż jest żywe i obecne w naszej piłce. Weźmy choćby ostatnią aferę, w której uczestniczyli Iwański i Peszko.

W tym tkwi chyba również piękno piłki – ci „Bad Boys” czasami są zdecydowanie bardziej inspirujący, bardziej oddziałujący na wyobraźnię, aniżeli ugrzecznieni profesjonaliści. Co o tym myślisz?

Jasne, ogółem ludzie kochają bohaterów niejednoznacznie pozytywnych. Tacy ludzie mogą przecież łatwo stać się bohaterami dynamicznymi, zmienić się na lepsze. Spójrzmy choćby na przykłady z polskiej literatury – hulaka Kmicic, który potem jako Babinicz uratował Polaków przed Szwedami, czy też ksiądz Robak, wcześniej znany jako Soplica. Pomijając już, że w ogóle przyszło nam żyć w takich czasach, w których skandal jest jednym z najlepiej sprzedających się towarów. Świadczy o tym na przykład popularność Artura Boruca, który jest prawdziwym mistrzem w kreowaniu atmosfery skandalu wokół swojej osoby. Tatuaż małpki na brzuchu, picie wina i niedwuznaczne podrywy w stronę stewardess podczas powrotu z kadry, czy katolickie prowokacje wobec protestanckich kibiców Rangers to jego sposób na wypromowanie siebie, sposób, który całkiem nieźle działa. Kibic widząc takich ludzi ma proste przemyślenia – „kurczę, to jest taki facet jak ja, nie jest żadnym robotem, tylko też lubi sobie przymelanżować, napić się, wyrwać fajną kobietę”.

Nie zawsze udaje się jednak pozostawić melanże bez wpływu na formę sportową.

Im starszy człowiek, tym jego organizm wykazuje mniejszą zdolność do regeneracji. Kace stają się coraz bardziej męczące, różne używki w młodości zupełnie nieszkodliwe zaczynają stawać się zabójcze. Wiadomo, że młody, zdrowy organizm da sobie radę nawet z trzydniowym piciem bez jakiegoś wielkiego odbicia na formie psychofizycznej, ale im bardziej wyeksploatowany tym częściej się buntuje. Mówi po prostu: „ogarnij się, albo ja wysiadam.”

Jest naprawdę sporo piłkarzy pragnących „ogarnąć się” po pełnych imprez latach młodości, mam na myśli na przykład Ronaldinho, magika futbolu.

Oj, szczerze wątpię czy Brazylia, gdzie jest półbogiem i absolutnym idolem jest dobrym miejscem do odbudowania formy. Ma tam najwięcej kibiców, wszystkie fanki chcą zostać matkami jego dzieci, nie wiem jak słabo musiałby grać, by utracić ich uznanie. Zapewne potrzeba czasu zanim będziemy mogli go ocenić, z tego co mówi pragnie wywalczyć sobie miejsce w reprezentacji na mistrzostwa w 2014 roku… Pytaniem pozostaje czy jest w stanie zmienić swój tryb życia, a właściwie intensyfikację tego trybu życia. Oczywiście nie przeczę, że może się odbudować, ale kto wie, czy we Flamengo nie stanie się brazylijskim Igorem Sypniewskim…

Generalnie Brazylijczycy dość często mają podobne problemy, Robinho, Adriano, oryginalny Ronaldo…

A my tu u siebie mieliśmy Eltona w Legii, złapany bodajże dwukrotnie za jazdę na „podwójnym gazie”. Obecnie gra w Bradze bodajże. Co do Brazylijczyków to nie da się ukryć, że kochają piłkę równie mocno jak sambę, kobiety, muzykę, czy imprezy… Teraz w poważne tarapaty wpadł Roberto Carlos, który chce uciekać z kraju, ponieważ jego zespół odpadł w pierwszej rundzie Copa Libertadores. (kilka dni po wywiadzie Roberto Carlos opuścił Corinthians – przyp.red) Nie dalej jak dwa tygodnie temu widziałem jego bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego i wtedy jeszcze był idolem.

To w końcu ten legendarny południowy temperament, łaska kibiców jeździ w Ameryce Łacińskiej na wyjątkowo pstrym koniu.

Gra w Brazylii na pewno nie jest łatwym kawałkiem chleba. Na piłkarzach spoczywa tam ogromna presja. Zarabianie grubych milionów podczas gdy po drugiej stronie barierek odgradzających boisko od trybun znajdują się ludzie z biednych faveli to nie jest komfortowa sytuacja. Tych piłkarzy otacza w dodatku mnóstwo pokus.

Związki z ludźmi z nieciekawych środowisk sprawujących rządy w favelach to z kolei domena Adriano, który ochoczo pozuje do fotografii z gangsterami...

Miasto Boga... Zresztą czy to Rio de Janeiro, czy Sao Paulo, myślę że sytuacja wygląda tam wszędzie podobnie. Karabiny na trybunach, wojny gangów…

Nam to jednak nie grozi, największe zmiany mogą pójść w drugą stronę poprzez organizację Euro. Co sądzisz o tej imprezie?

Cóż, zbliża się wielkimi krokami. Stadion za oknem doskonale widać, powstaje każdego dnia na moich oczach. Szczerze powiedziawszy mam mocno ambiwalentne odczucia, gdyż zawsze na stadion jeździłem na moje ukochane zupki wietnamskie, które zdecydowanie były kulinarnym majstersztykiem. Zdarzało mi się jeździć na te zupy nawet 3-4 razy w tygodniu no a teraz niestety Wietnamczycy musieli się już wynieść z miejscówki.

Tyle o stronie organizacyjnej – jeśli zaś chodzi o boisko myślisz, że Polska ma szansę cokolwiek ugrać?

Wszystko jest możliwe! Jeżeli chodzi o reprezentację życie nauczyło mnie jednak pewnej wstrzemięźliwości przy lokowaniu nadziei i emocjonalnym przeżywaniu występów. Staram się nie oglądać meczów towarzyskich, ponieważ po prostu na ich widok białko mi się ścina. Wiąże się z tym zresztą pewna anegdota, był taki mecz Polska – Rumunia, w latach dziewięćdziesiątych, nasza reprezentacja przegrała wtedy 1:2. Józef Wandzik, bramkarz reprezentacji miał bardzo zły dzień, przepuszczał piłki, w ogóle dziwnie się zachowywał, jednego farfocla właściwie sam wrzucił sobie do bramki. To były jeszcze czasy, kiedy bardzo emocjonalnie przeżywałem takie mecze, płakałem po porażkach, a cały pokój obklejony miałem plakatami, np. Legii, Reprezentacji Polski z Piotrem Nowakiem, z młodymi Kowalczykiem, czy Świerczewskim. Był także poster właśnie z Wandzikiem w barwach narodowych. Ja w przypływie emocji związanych z tragicznym faktem odpadnięcia z rywalizacji, bodajże o Mistrzostwa Europy zerwałem ten plakat i go podpaliłem. Chciałem wyrzucić go przez okno, ale niestety zawiał wiatr i płonący Wandzik spadł na dywan, który momentalnie również zajął się ogniem. Przez Józefa Wandzika, bramkarza polskiej reprezentacji nieomal nie zjarałem mieszkania! To była ta chwila kiedy zrozumiałem, że są jednak ważniejsze sprawy i niekoniecznie trzeba aż tak emocjonalnie podchodzić do reprezentacji. Nie wiem jak to wyjdzie z tą reprezentacją, ale ważne żebyśmy się po prostu za nich nie wstydzili.

Tutaj chyba wszyscy są zgodni – dziennikarze, trenerzy, eksperci, kibice – jeśli będą walczyć, jeśli będą się starać, wybaczymy im nawet słabe wyniki.

Tak jak chociażby Angola teraz w Mistrzostwach Afryki – bardzo ładnie grali wyszarpując kolejne punkty, choć odpadli zaraz po wyjściu z grupy. Myślę, że taki scenariusz byłby w naszym przypadku nawet nienajgorszy. Bardzo lubię Franciszka Smudę jako niezwykle barwną postać, uwielbiałem śledzić jego wypowiedzi, zaraz po przyjeździe do Polski, było to wtedy szalenie ciekawe.

U Smudy „nie ma opierdalania się”, a w obiegowej opinii polscy piłkarze nie są tytanami pracy, postrzega się nas nawet jako unikających przesadnych obciążeń.

Po tej całej aferze alkoholowej czytałem wywiad z fizjologiem sportu z Niemiec, który porównywał właśnie potencjał energetyczny polskiego piłkarza i zawodnika bodajże z Anglii i wynik badania jak nietrudno odgadnąć korzystny dla nas nie był. Myślę, że tu akurat sprawa ma dość głębokie korzenie – system socjalistyczny zepsuł fizycznie wszystkich Polaków. Przekazywane z pokolenia na pokolenie złe nawyki, powtarzane błędy – wódka, niewłaściwe odżywianie, brak pozytywnych kompleksów sportowych… To wszystko razem sprawiło że moje pokolenie, nawet ja sam czuję się zwyczajnie słaby. Jestem chorowitkiem, mam kamień nerkowy, jestem podatny na różnego rodzaju kontuzje. Pokolenie obecnych piłkarzy, którzy powinni być teraz w najlepszym okresie ma po prostu gorszy potencjał, niż ich rówieśnicy wychowywani na Zachodzie. Musimy te braki cywilizacyjnie nadrobić jako całe społeczeństwo.

Do tego dochodzi także socjalistyczna mentalność mówiąca jasno, że ciężka praca to może być przydatna, ale nie jest koniecznością by otrzymywać korzyści, Legendarne czy się stoi, czy się leży…

Eksperci przecież bezustannie narzekają, że polscy piłkarze zarabiają zdecydowanie za dużo, zupełnie nieadekwatnie do poziomu ich umiejętności oraz przede wszystkim ich zapału do pracy. Kluby psują tych polskich piłkarzy i potem efekt jest taki, że nikt ich nie chce kupować.

Nie mogę nie poruszyć tego tematu – co sądzisz o korupcji w polskim futbolu, przede wszystkim w świetle tego, że niedługo nazwisko skrócone do jednej literki mogą mieć nawet reprezentanci Polski. Łukasz Piszczek już był przez chwilę Łukaszem P. Czy sądzisz, że powinniśmy tu być konsekwentni i jeśli okazałoby się, że w incydent jest zamieszany Robert Lewandowski to nasz najlepszy snajper nie zagrałby na Euro, czy może jednak – o czym mówiliśmy już wcześniej – gwiazdom można więcej wybaczyć?

Jeśli chodzi o temat korupcji w Polsce to jest to gigantyczne błędne koło. Taka patologia, z którą nikt nie potrafi sobie poradzić. U nas jest zresztą sporo takich instytucji, jak chociażby ZUS, czy też właśnie PZPN – państwo w państwie. Pewnie, na początku każdy chciał być konsekwentny, ale rozmiary tej korupcji są tak ogromne, wręcz niewyobrażalne, że ciężko to ogarnąć w jakiś logiczny sposób. Nikt chyba nie przypuszczał, że jest to aż tak głęboko tkwiąca gangrena i moim zdaniem to jest tak jak z tym alkoholem – jeśli wszyscy piją i wszystkich mielibyśmy ukarać to okazałoby się, że nie ma kto grać. Identycznie jest z korupcją, tyle że skoro tylu piłkarzy, trenerów, działaczy odbyło karę, ich kariery zostały złamane, to dlaczego teraz kolejnych sądzić łagodnie? Ja jako fan piłki nożnej nie potrafię wskazać złotego środka. Na pewno każdy przypadek jest troszkę inny, ale tak długo jak korupcja będzie obecna w środowisku, tak długo nie będzie sukcesów. Chodziłem od 1993 roku na mecze i prawdopodobnie byłem świadkiem wielu ustawionych spotkań - nie czuję się z tym dobrze. Pamiętam jeden z pierwszych meczów na którym byłem, mecz który decydował o mistrzostwie między Legią i Górnikiem Zabrze. Ekipa ze Śląska musiała wygrać, warszawiakom wystarczył remis. Po trzech minutach bodajże Górnik wygrywał jeden do zera, a po dziesięciu grał już w ósemkę. I to za trzy faule! W drugiej połowie Fedoruk wyrównał, no i po męczarniach Legia zdobyła tego mistrza.

Rok później również niejasna sytuacja i walka o mistrzostwo do ostatniej kolejki, ba, do ostatnich minut tej kolejki. Korespondencyjny pojedynek, czyli ŁKS i Legia.

Efekt był taki, że przy zielonym stoliku mistrzem został Lech. Jechaliśmy z ojcem wtedy autem i słuchaliśmy S13 – to była prawdziwa licytacja, który klub strzeli więcej goli. Co minuta, czy co dwie minuty kolejne bramki… Obłęd. Z tą korupcją jest tak, że ja raczej nie mam dużej litości dla sportowców sprzedających mecze, stosujących doping – to zabija według mnie ducha sportu, a ja jako kibic czuję się zwyczajnie oszukany. O ile zawodnik, który lubi wyjść sobie na dyskotekę, albo zmienia kobiety jak rękawiczki jest jeszcze jakoś rozumiany i ja jako fan potrafię przymknąć na to oko, nawet może się uśmiechnąć, to w przypadku korupcji już nie jestem taki pobłażliwy. Dariusz Wdowczyk nie jest moim ulubionym trenerem. Było zresztą więcej takich bohaterów, np. Andrzej Woźniak, książę Paryża.

To jest chyba szczególnie zadziwiające, że mimo tej wszechobecnej korupcji ci zawodnicy radzili sobie na arenie międzynarodowej – boje Widzewa czy Legii w latach dziewięćdziesiątych w europejskich pucharach to coś o czym dziś nawet nie możemy marzyć…

Doskonale pamiętam ten mecz z Panathinaikosem, na boisku na którym nie było ani źdźbła trawy… Postrzegam to tak, że był to ostatni moment chwały naszych działaczy, piłkarzy, trenerów, którzy potrafili wyłącznie za pomocą tej polskiej fantazji, tym charakterystycznym dla nas błyskiem i finezją coś zdziałać na arenie międzynarodowej. To jednak były chyba takie ostatnie podrygi – z pustego nawet Salomon nie naleje.

Nie pomaga także PZPN – chaos jaki tam panuje, sprzeczności nawet w jakichś wewnętrznych ustaleniach, „beton”. Myślisz, że to co proponuje spora grupa osób wrogo nastawionych do PZPN-u, czyli wprowadzenie kuratora, rozgonienie towarzystwa i zaczęcie wszystkiego od zera to jest jakieś rozwiązanie? Oczywiście nie teraz, gdyż to wiązałoby się z odebraniem organizacji Euro, ale może po mistrzostwach?

To był świetny pomysł, ale niestety niemożliwy do zrealizowania. Leśne dziadki to tacy ludzie, którzy są niczym tasiemiec uzbrojony. To zresztą tyczy się wielu dziedzin życia – potrafią w tak ekwilibrystyczny sposób okopać się na stołkach, że są nie do ruszenia. Czasem może nawet nieświadomie czynią pewne dobre rzeczy – jak chociażby załatwienie Euro, które jest szansą dla całej polskiej gospodarki. Być może głównym motywem było zabezpieczenie przed kuratorem i taka motywacja wyzwoliła w nich pokłady energii, które zakończyły się przyznaniem nam tej imprezy. Michał Listkiewicz i jego ekipa, w ogóle tego typu ludzie powracają jak bumerang. Myślę, że jeszcze na niejednej konferencji będziemy mieli przyjemność go oglądać.

On teraz sobie podróżuje, podłapuje schematy z innych związków piłkarskich, a nieudolność obecnych włodarzy w PZPN-ie wyzwala nawet swoistą tęsknotę za charyzmatycznym arbitrem.

To bez wątpienia jest człowiek o wysokiej kulturze osobistej, potrafi się zachować, wysłowić – przyrównałbym go do Buźki z Drużyny A. Grzegorz Lato to już nie jest taki Buźka, a poza tym po odejściu Listkiewicza tak naprawdę nic się nie zmieniło. Nadal ktoś steruje z tylnych siedzeń i tak naprawdę wszystko zostało tak jak było, a jest dużo gorzej opakowane.

Michał Listkiewicz to przecież niezwykła osobistość – cygaro, nienaganny strój, błyskotliwy, elokwentny, z poczuciem humoru – przyrównałbym go trochę do przywoływanego już w naszej rozmowie Clintona.

Zdecydowanie. I Silvio Berlusconiego. Człowiek, który chce pozwać państwo – prawdziwy mistrz! To jest właśnie ten znak czasu, że jesteś w stanie zaprzeczyć każdemu faktowi, każdej oczywistej prawdzie. Wszystko możesz obrócić w ten sposób, że tak naprawdę to Ciebie ktoś chce cię zniszczyć i przeprowadza nagonkę na twoją osobę. Zresztą przed Listkiewiczem też był niezły agent, magnat ze Śląska, Marian Dziurowicz, który stworzył prawdziwe imperium. Jego syn zresztą jako pierwszy strzelił z ucha na większą skalę.

Myślisz, że legendy w dzisiejszych czasach jeszcze mają w ogóle prawo bytu? Mam na myśli postacie tego formatu co Brychczy, czy Deyna – na horyzoncie nie widać raczej następców. W Legii do głowy przychodzi mi tylko błyszczący lojalnością Jóźwiak, ale to chyba mimo wszystko inna klasa…

Tak, tutaj od razu też mogę przytoczyć pewną anegdotę. Gdy Legia zdobywała mistrza ja jako młodociany kibic wybrałem się z koszulką zdobyć autografy. Wszyscy piłkarze wybrali dla siebie skrawek miejsca, złożyli podpisy. Marek Jóźwiak wziął koszulkę i na tych wszystkich autografach walnął wielki napis z ksywą „Beret”. Jedna anegdota, a ile mówi o człowieku. Co do Brychczego to on cały czas jest legendą, pracuje w Legii. Wiadomo co z Deyną... Taką ikoną dla mnie był Leszek Pisz, który z rzutu wolnego potrafił uderzać jakby był to rzut karny, to był niemal pewny gol. W meczu o ligę mistrzów z IFK Goeteberg strzelił nawet bramkę główką – a przecież miał 167 centymetrów wzrostu! Na treningach widywałem zresztą jego syna, ale niestety nie poszedł chyba w ślady ojca. Naprawdę ciekawe zagrania prezentował, typowy technik, ale widocznie gdy ojciec zaginął, zaginął także i syn. Jeśli zaś chodzi o obecnych zawodników to szczerze powiedziawszy nie widzę raczej materiału na legendy. Strasznie lubię Dicksona Choto, parę lat już u nas gra, szkoda tylko że przez swoje gabaryty jest wiecznie kontuzjowany. Kibice mogli by też stanąć murem za Tomaszem Kiełbowiczem. Najbardziej doświadczony, spokojny, wyważony - jestem jego wielkim fanem, ponieważ nie schodzi nigdy poniżej pewnego poziomu. Jest niewielu takich piłkarzy, którzy po prostu nie mają meczów fatalnych – nawet jak są w słabszej dyspozycji, to nie popełniają jakichś rażących błędów. Vdrjolak jest dobry, ale to obcokrajowiec, zarabia spore pieniądze, więc te wymagania wobec niego też są spore.

Na szacunek kibiców będzie musiał jeszcze długo pracować – na razie to tylko całkiem niezły najemnik.

A wśród młodych też nie ma takich ciekawych postaci. No jeśli Rybus w wieku 19 lat dostaje czerwone kartki, pali papierosy, nie chce mu się biegać to coś jest nie tak. Nie inaczej jest z Borysiukiem, czy wcześniej z Korzymem, którego już w Legii nie ma.

Transfery do Legii także nie powalają – choć nie tak dawno padło nawet nazwisko Aladiere...

Jeśli chodzi o umiejętności przeprowadzania transferów przez klub Legia Warszawa to jestem od wielu już lat bardzo sfrustrowany. Od czasów kiedy potrafili zrobić pięć zajebistych transferów przed Ligą Mistrzów i każdy z nich się sprawdził, to ja co przerwę słyszę o planach transferowych, z których potem nic nie wynika. Kupują albo jakiegoś Chińczyka, albo trzech Brazylijczyków czy Hiszpanów, którzy potem nie mogą sobie w ogóle znaleźć miejsca w składzie. Mi w sumie bardzo się nie podoba w jaki sposób wizerunek mojego ukochanego klubu reprezentuje na przykład prezes Leszek Miklas. Mam nawet w jednym z tekstów „nie chciałbym dostać tortem jak pewien prezes”. Nigdy nie chciałbym mieć takiej relacji z otaczającymi mnie ludźmi, bo… No po prostu nikt go nie lubi, tego naszego dyrektora sportowego. (śmiech)

Konflikt z ITI głośna i niestety chyba wciąż załagodzona tylko chwilowo sprawa…

Nie ma co ukrywać, że jest to typowy konflikt, który nie ma rozwiązania. Przeplatają się tu różne racje, najbardziej radykalni kibice nie potrafią dostrzec możliwości kompromisu, zarząd także uparcie trwa przy swoim. Niczym afera smoleńska to trwa już zbyt długo i ucieszyłem się, gdy udało się dojść do porozumienia przed sezonem. Mam karnet na Legię, więc obecność żywiołowego dopingu na pewno zwiększa atrakcyjność widowiska. Ja pamiętam jeszcze lata dziewięćdziesiąte, gdy aktywnie działali, oprawy były na niesamowitym poziomie, a stadion elektryzował… Może teraz to pójdzie w dobrą stronę.

Nie jest też trochę tak, że nowy stadion wnosi nową jakość do kibicowania?

Na pewno, jeśli masz piękny stadion, na którym z każdego miejsca bardzo dobrze widać murawę, infrastruktura jest nowoczesna, masz swoje krzesełko, na którym siedzisz – bo na starej Legii zawsze na krzesełkach się stało, jeżeli masz normalną toaletę i nie musisz załatwiać się przy płocie, jeśli masz bistro i różne ciekawe potrawy a nie kiełbasę sprzedawaną zza kraty no to jednak człowiek przystosowuje się do warunków.

Klient w krawacie jest mniej awanturujący się.

Oczywiście – to wyznacza też pewne standardy, obciachowo taki ładny stadion sobie od razu rozwalić. Bardzo dużo zmieniło się w tej kwestii na plus, ja jestem cały czas pod wielkim wrażeniem obiektu, który utrafił idealnie w moje gusta, zarówno pod względem akustyki, jak i doznań wizualnych. Teraz już nie powinny mieć miejsca takie sytuacje, jak na przykład podczas derbów Warszawy na Konwiktorskiej, gdzie po podpaleniu magazynów niewiele brakowało a mielibyśmy eksplozję budynku klubowego, w którym trzymano paliwa. Na trybunie dla gości można było wyrywać ogromne kamienie z gleby. Obiekt nie spełniał żadnych norm i właściwie nie wiem jak w ogóle można było na nim zorganizować mecz podwyższonego ryzyka. Tym stadionem, który teraz jest jaram się na maksa, mam nadzieję, że będzie nosił imię Kazimierza Deyny i służył Legii przez długie lata. Wypadałoby teraz, żeby jeszcze ta drużyna coś sobą prezentowała.

Aby dostosowała się poziomem do stadionu.

Zdecydowanie. A w ogóle jak przy stadionie jesteśmy to wspomnę, że siedzę koło Muńka Staszczyka z T.Love. Niby taki zapracowany muzyk, ale na mecz zawsze znajdzie czas.

To zresztą tylko jeden z wielu vipów na Łazienkowskiej…

Jest pan Rafał Chwedoruk mój wykładowca z Uniwersytetu Warszawskiego, zawsze w kaszkiecie i szaliku… Ale chyba wszystkie drużyny mają takich swoich oddanych fanów wśród rozpoznawalnych osobistości, Wisła ma Marcina Dańca, Cracovia samego papieża, czy Jerzego Pilcha…

W wyniku coraz śmielszych poczynań prezesa Wojciechowskiego także na Polonii pokazują się znane twarze.

Ja na Polonii byłem na kilku meczach koszykówki, na obiekcie jako gość dwukrotnie na derbach, ale lokalna duma nie pozwalała mi nigdy chodzić na Czarne Koszule. Nawet jako dziennikarz unikałem bywania na Konwiktorskiej.

A zahaczając już zupełnie o temat kibicowania i szeroko pojętego ruchu kibicowskiego - jak się zapatrujesz na medialny i rzeczywisty wizerunek tej barwnej grupy społecznej?

Wydaje mi się, że padamy wszyscy ofiarą pewnych stereotypów. Przyrównałbym to do sytuacji z hip-hopem – wrzucanie wszystkich do jednego worka jest po prostu niesprawiedliwe. Są raperzy, których teksty wchodzą w kanon lektur szkolnych, tacy którzy pisują bardzo dojrzałe i inteligentne rzeczy, a są tacy, którzy prezentują mocno związany z patologią rap uliczny, odcinający się od norm społecznych, propagujący pewne zachowania kompletnie niemożliwe do zaakceptowania przez społeczeństwo. Żaden z tych dwóch przykładów nie obrazuje całości i identycznie jest z piłką nożną. Futbol zawsze był sportem proletariatu, to nie jest golf, to nie jest tenis, to nie jest pływanie synchroniczne, Formuła 1, czy jeździectwo, gdzie zawodnicy i kibice to ludzie z elit społecznych, tylko futbol, na murawie i na trybunach są twardzi chłopcy z podwórka. Najlepszymi piłkarzami są właśnie zawodnicy z tych niższych warstw, zresztą jak są mecze przy pustych trybunach doskonale słychać, jak brzmi język tego środowiska. Jest to język kolokwialny, pełen wulgaryzmów, a może momentami nawet dość agresywny. (śmiech)

Jacy idole, tacy fanatycy? Czy raczej naturalne zainteresowanie, jakie futbolem przejawiają ludzie częstokroć już na wstępie skazani na marginalizację w społeczeństwie?

Zawsze wśród kibiców będą chuligani, typowi szowiniści oraz jednostki wyjęte spod prawa. Nie da się tego uniknąć, jak w każdej dużej grupie, bowiem jest sporo ludzi, którzy mają po prostu w sobie duszę woja i nie wszyscy z nich będą się realizować w klubach rycerskich, kując sobie zbroje i uczestnicząc w turniejach. Generalizowanie i wsadzanie wszystkich do jednego worka jest na pewno szkodliwe i krzywdzące.

Mimo ogromnych różnicy, wszystkich łączy olbrzymia miłość do klubu.

Był taki jeden kompletnie mistyczny mecz, który utkwił mi w pamięci jako wyraz zjednoczenia. 2:0 z Panathinaikosem Ateny - skinheadzi, jeszcze w wywlekanych na pomarańczową stronę flekach, ja – hip-hopowiec, wszyscy zjednoczyli się w modlitwie. Atmosfera zresztą się dostosowała do rangi meczu – mżawka, jupitery, mgła – wszystko to tworzyło niesamowity klimat, taki, że każdy czuł, iż tu się stanie coś niesamowitego. Bajkowa, nierzeczywista atmosfera, w pierwszej połowie 1:0 i generalnie każdy przeczuwał, że musi się udać, że ten drugi gol w końcu padnie. Tak jak mówię, ramię w ramię skinheadzi, dresiarze, hip-hopowcy stali i się modlili, a po bramce wszyscy rzucili się sobie w ramiona. To są momenty kiedy ten sport jest magią, nawet u nas w polskiej ligowej szarzyźnie.

Krótkie podsumowanie?

Cóż… Piłka nożna to jedyny sport którymi się kompletnie nie nudzi. Nie chce mi się biegać, nie chce mi się jeździć na rowerze, pływać lubię, ale to też mnie nudzi… Za to pograć na osiedlu z kolegami w piłkę - to jest właśnie największa frajda, jaka może człowieka spotkać. Ja tu zresztą miałem dosyć patologiczne środowisko, koledzy uważali mnie za odłam inteligencki, bo skończyłem liceum, studia, potem studia podyplomowe, jestem może nawet wyjątkiem jeśli chodzi o sposób wychowania na Czerniakowie i ta piłka nożna jest pewnego rodzaju okazją żeby spotkać się, pogadać ze sobą… Nie siedzę na ławce, nie piję browarów przez cały dzień, nie mam czasu wyjść do nich i trwonić czasu, jeśli już piję piwo to raczej z kolegami hip-hopowcami przy okazji obgadywania jakichś interesów, czy z dziewczyną w domu grając w scrabble, a ta piłka w niesamowity sposób zbliża ludzi. Piłka osiedlowa to jedna z najlepszych rzeczy jaka w ogóle może się człowiekowi mieszkającemu w mieście przytrafić.

Wywiad w całości dostępny w serwisie zpierwszejpilki.pl
iparts.pl