Reprezentacja

Przez długie lata reprezentacja była w naszym kraju wspólną dumą, której mecze przyciągały przed telewizory i na stadiony dziesiątki tysięcy ludzi. Dobro narodowe, starannie wyselekcjonowana drużyna najlepszych zawodników w kraju wzbudzała emocje, jakich nie dawały rozgrywki klubowe. Był to także zdecydowanie najprostszy z możliwych gestów patriotycznych - wspieranie swojej kadry i troska o jej losy znakomicie świadczą o tym, że na sercach leży dobro Ojczyzny.

Ponadto w napiętej sytuacji politycznej poprzedniej epoki, gdy każda manifestacja polskości mogła kończyć się pałowaniem i represjami, reprezentacja stwarzała okazję by nasza flaga i godło znów gościły na ulicach, w domach, a nawet w telewizji. Stadiony pozostawały nieugięte i niezłomne - nie ugięły ani raz karku przed wschodnim ciemiężycielem. Nie trzeba także przypominać starszym kibicom, że w tych smutnych czasach triumfy reprezentacji, która w owych czasach sportowo stała na o wiele wyższym poziomie niż współcześnie, potrafiły choć na chwilę wprowadzić radość w szaroburą codzienność socrealistycznego świata. Kolejne lata to wprawdzie piłkarska mizeria, posucha i "spalona ziemia" - choć i tu zdarzały się wyjątki, jak np. medal Igrzysk Olimpijskich w 1992. Podwórka i tak tym żyły, osiedlowe boiska i tak były pełne Juskowiaków, Wałdochów i Kowalczyków. Teraz tymczasem - coś ewidentnie zaczęło się psuć. Widzę to choćby po swoich znajomych, którzy kiedyś nie wyobrażali sobie odpuścić nawet towarzyskiego meczu Polski w knajpie, teraz zaś oficjalne spotkania w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata oglądali tylko na youtubie w postaci skrótów i najładniejszych goli. Kiedyś połowa z nich potrafiła podać stosunek bramek w naszej grupie i pozostałe do końca eliminacji mecze, teraz zaś pytają się - to dziś grają z tą Serbią? Bośnią?

Jakie są tego przyczyny i z czego to wynika? Abstrahując od poziomu piłkarskiego, od postępującej globalizacji i tego, że dla dzieciaków bardziej pasjonujący jest pojedynek Messiego z Ronaldo niż ich rodzimych kopaczy - wydaje mi się, że głównym problemem jest brak identyfikacji z piłkarzami. W dawniejszych czasach kadra to zbiór spełnionych dzięki pracy i ambicji marzeń, zbiór indywidualnych przypadków, które razem wzięte stanowiły doskonały przykład dla małolatów, że przecież chcieć to móc. Kłos z Boruty Zgierz zawojował Auxerre i Kaiserslautern, Świerszczu ze swoim charakternym i bezczelnym sposobem bycia stał się we Francji wzorem pracowitości w środku pola, a Kowal - gdyby był choć trochę bardziej profesjonalny - mógł zdobyć całą Europę. Chłopak, który na wycieczce do zakładu karnego czuł się bardziej "wśród swoich", niż niejeden osiedlowy łajdak, o czym pisze w swojej książce trener Wójcik. Nawet on sam, którego generalnie się nie lubi, który raczej nie był wybitnym selekcjonerem, który zdecydowanie miał swoje za uszami - niezaprzeczalnie był na wskroś "nasz", polski, ze wszystkimi tego faktu zaletami i wadami. Chłopcy grali lepiej, lub gorzej, ale to zawsze była Polska. Potem nadeszła era laptopów i international levelu, który przyniósł chwile radości choćby w postaci Euro, lecz ostatecznie zostawił nas z tęsknotą za klasycznym futbolem.

Byłem więc umiarkowanym entuzjastą zatrudnienia w roli szkoleniowca Franciszka Smudy. Drużyny klubowe, które prowadził w swojej karierze charakteryzowały się twardą walką do ostatnich minut, czasem nawet sekund, ich mecze były pełne dramaturgii, a zawodnicy wzbudzali sympatię swoim sercem do gry. Oczekiwałem więc stworzenia kadry opartej na piłkarzach gryzących trawę w każdym meczu, od towarzyskiego, do tych o mistrzostwo świata, nie uginających się przed silniejszymi rywalami, walczących o każdy centymetr boiska, na granicy faulu. Taki zespół, gdzie każdy ramię w ramię ruszałby w bój bez kompleksów i jakiegokolwiek strachu wzbudził by sympatię niezależnie od osiąganych wyników, a także postawy poza stadionem. Czerwona kartka za niesportowe zachowanie, balansowanie na krawędzi niczym Sypniewski, czy wcześniej wspominany Kowalczyk - to wszystko byłoby do wybaczenia, może nawet wzmagało poczucie więzi z bohaterami reprezentacji. Tymczasem jako pierwszy z kadry wylatuje nieogarnięty, ale jakże waleczny Peszko, potem leci Boruc, który właśnie ze względu na cechy szczególnie cenione przez kibiców jak lojalność, honor i zwykła "normalność", okazywana każdego dnia na ulicach, był idolem w Glasgow. Uznanie fanatyków to chyba największa rekomendacja, jeśli chodzi o kadrę, a picie wina w samolocie po zgrupowaniu z pewnością nie jest najważniejszym i jedynym powodem wyrzucenia "Świętego Bramkarza" z kadry. Z reprezentacją o mały włos nie pożegnał się także Radek Majewski za posiadanie ambicji, która przez Franza nazwana została marudzeniem.

Dałoby się to jednak jeszcze przeżyć, gdyby Smuda na miejsce wyrzucanych hurtowo z kadry "niepokornych" sprowadzał zawodników gotowych przelać krew zarówno za niego (to chyba główne kryterium dobierania piłkarzy), ale także za reprezentację, reprezentację Polski! Miast tego dostajemy jednak mieszankę spokojnych bezpłciowców oraz ludzi niezwiązanych z naszą Ojczyzną w żadnym stopniu, bądź też w stopniu znikomym. Wspominając buńczuczne wypowiedzi o tym, że w jego kadrze nie będzie miejsca na ludzi spoza kraju ciężko pogodzić się z zapowiedziami powołań dla Arboledy czy Perquisa, a jeżdżenie od Niemiec do Francji, przez Włochy i Hiszpanię w poszukiwaniu zagranicznych talentów z polskimi praprzodkami deprecjonuje pozycję naszego kraju, naszej reprezentacji i samego Franciszka Smudy. Obywatelstwo polskie przyznawane każdemu, kto kopnie kilka razy prosto piłkę nie może pozytywnie wpływać na wizerunek kadry w oczach kibiców - szczególnie tych najmłodszych, którzy zwyczajnie nie czują więzi z Cionkiem, czy Hernanim. Co więcej, medialne naciski na naturalizowanie tych graczy utwierdzają tylko małolatów w przekonaniu, że reprezentacja jest poza ich zasięgiem, a by w niej grać należałoby się urodzić poza krajem. Wiara w rodzimy futbol spada więc z każdym dniem i z każdym kolejnym artykułem proponującym Smudzie następnego niepolskiego kadrowicza.

Dokąd więc zmierzamy? Kierunek obrany przez polską reprezentację to najwyraźniej droga do nikąd. Brak pozytywnych wzorców i szukanie doraźnych rozwiązań poprzez naturalizację jednoznacznie przekreśla szansę na lepsza przyszłość - młodzież nie mając punktu odniesienia traci motywację do dalszego rozwoju, a grono z którego można wybrać reprezentantów zdecydowanie się kurczy. Nawet w klubach zaczynają dominować obcokrajowcy. Czy istnieje jeszcze sposób by zawrócić z tej ślepej autostrady do upadku polskiej piłki? Jak zwykle strażnikami zdrowego rozsądku i logiki są kibice, czy mogą jednak działać, gdy dbałość o krajowych zawodników - vide Lechia i Deleu - jest nazywana rasizmem, a brak zgody na przygarnianie w swoje szeregi Kolumbijczyków, Brazylijczyków i Niemców - ksenofobią? Miejmy nadzieję, że środowisko kibiców stanie się pozytywnym wzorcem, który da sygnał do otrzeźwienia i spojrzenia na polską piłkę z dalszej odległości niż tylko pryzmat organizowanego przez nas Euro...
iparts.pl