WYNIK

Wynik meczu, dla większości z nas, tzw. „kumatych” kibiców, jest sprawą, wydawałoby się, drugorzędną. Kiedy się było małolatem i stawiało pierwsze kroki na stadionie, wtedy owszem, liczył się przede wszystkim meczyk na murawie, a każdy zawodnik ukochanego klubu był Bogiem. Jednak z czasem wyidealizowany obraz sportu u większości z nas zaciera się, a wzamian coraz większego znaczenia nabierają sprawy kibicowskie, wyjazdy, doping, zawarte na stadionie przyjaźnie itp. Cementujemy swój związek z klubem, ale jednocześnie sprawy czysto sportowe jakby coraz mniej nas obchodzą. W końcu jak spadniemy to i tak będziemy co weekend na ten klub chodzić, nieważne w której będzie grał lidze. Często ostentacyjnie wręcz obnosimy się z tym, że wyniki nas nie interesują. „Ch... z wynikami” jak śpiewa wielu z nas. Jednak, czy na pewno?

Zacznę od tego, że czasem ten autentyczny chuligan biegający po lasach, który od święta zakłada szal i rzadko uczestniczy w dopingu, paradoksalnie bardzo interesuje się piłką i ogólnie sportem. A mecz lubi czasem obejrzeć z dużym zaciekawieniem. Znam takie osoby, Wy także? Dla odmiany ultras, który niby bardziej żyje meczem, często nawet 5 minut nie poświęci spoglądaniu na boisko. Bo trzeba rozłożyć oprawę, potem ją zwinąć, pochodzić z puszką, nakręcać ludzi do dopingu itp. A meczyk? Czasem się obejrzy jakieś skróty w TV, ważne, że nasi wygrali. No właśnie, meczu często nie oglądamy, ale sam wynik jest istotny dla każdego. Punkty ciułane przez drużynę liczą się i to bardzo. Bo w końcu to od nich zależy, czy w następnym sezonie pojeździmy na nowe stadiony (w przypadku awansu lub europejskich pucharów), czy też przyjdzie jeździć po smętnych pipidówkach (w przypadku spadku do niskich klas rozgrywkowych). Wiele ekip awans wita z radością głównie z tego powodu, że np. o ligę wyżej gra nasz największy rywal i znów będą derby! I tylko to się liczy!

Dobre wyniki drużyny zawsze cieszą, także tych najmniej zainteresowanych samym przebiegiem meczu. Bo to właśnie one nakręcają frekwencję u siebie i na wyjazdach, powodują, że aż chce się śpiewać, budują pozytywną atmosferę wokół klubu, przyciągają młodzież. Są i inne sposoby na poprawienie dopingu i frekwencji, ale nie ma na to lepszej recepty od tej najprostszej-wynik sportowy.

Osobiście jako kibic swojej drużyny przez kilka lat wyniki miałem totalnie gdzieś, lub może, tak mi się tylko wydawało? W czasie kilku lat marazmu człowiek może się znieczulić, skupić tylko na sprawach kibicowskich i nie pamiętać nawet rezultatu meczu rozegranego wczoraj. Przyznam się, zdarzyło mi się nawet raz pomylić, gdy wracając z meczu (którego praktycznie nie oglądałem) zostałem zapytany o wynik przez sąsiada. O strzelcach bramek już nawet nie wspominając :-) Ale wystarczy paręnaście meczów nadziei, runda dobrej gry i uśpione emocje drgają w sercu kibica na nowo. Kiedy po długim okresie „niczego” mój klub awansował do Ekstraklasy i niespodziewanie walczył o najwyższe laury, znów z ogromnym niepokojem w sercu i mocno zaciśniętymi kciukami obserwowałem każdy wygrywany mecz, odliczając minuty do końca, aby tylko nie wypuścić z rąk zwycięstwa! Zupełnie jak za małolata, kiedy spontanicznie biegało się po murawie z radości na koniec sezonu! I od tego czasu nie wierzę, że są kibice, których wynik może całkowicie nie obchodzić. Choć sama gra polskich piłkarzy, wątpliwej jakości „popisy” ligowych grajków, mniej już nas bawią, bo finezji w nich tyle, co kot napłakał. I w pewien sposób podziwiam tych, którzy potrafią się gapić na tą kopaninę bite 90 minut i tylko dla niej na stadion przychodzić...

„J” Artykuł jest własnością magazynu dla kibiców „To My Kibice”.
iparts.pl