Bierzemy sprawy w swoje ręce
Najważniejszy pierwszy krok
„Nie od razu Rzym zbudowano”. Interpretując to przysłowie na potrzeby niniejszego eseju zrozumiemy, że akcja uświadamiania ogółu społeczeństwa jest bardzo żmudna i trudna. Warto więc przemyśleć swoje działania, aby podczas próby przekonania „zwykłego śmiertelnika” nie popaść w złość i frustrację, a następnie wyjść trzaskając drzwiami. Wiadomo, że nie każda osoba, z która rozpoczniemy rozmowę zechce wysłuchać naszych argumentów – wtedy zastanówmy się czy w ogóle warto dyskutować z kimś, kto nie pozwala nam nawet przedstawić swoich poglądów. Jeśli jednak uda nam się nawiązać rzeczową i konkretną wymianę zdań, starajmy się poznać opinię rozmówcy o stadionowych wydarzeniach i kibicach sportowych. Dzięki temu będziemy mogli dowiedzieć jakie człowiek ten ma obawy. Może był kiedyś świadkiem jakiegoś „nieeleganckiego” zachowania fanatyków?
Bandyci w szalikach?
A jeśli nigdy nie doświadczył niczego przykrego od „wiary” wracającej lub udającej się na mecz, to skąd czerpie informacje o chuligańskich wybrykach? Co wpłynęło na ukształtowanie jego poglądów? Zapewne o bandytyzmie z trybun usłyszał w telewizji lub przeczytał w gazecie. Postarajmy się więc wytłumaczyć mu, że, zgodnie z podstawowym mechanizmem swojego działania, media wyszukują i publikują przede wszystkim sensacyjne doniesienia. A przecież podczas każdej kolejki ligowej na różnych szczeblach rozgrywkowych odbywa się kilkadziesiąt spotkań - tylko podczas nielicznych dochodzi do chuligańskich ekscesów. Spróbujmy przekonać rozmówcę, że kibice nie są wyłącznie łatwymi do sprowokowania bandytami, którzy na sektory przychodzą dać upust swojej agresji. Pokażmy mu kilka filmików z zarejestrowaną radością po strzeleniu bramki lub patriotyczną oprawę. Opowiedzmy o akcjach charytatywnych organizowanych przez stowarzyszenia kibiców różnych klubów, o upamiętnieniu świąt narodowych, a także o pielęgnacji tradycji i pamięci zasłużonych sportowców, działaczy. Może dzięki temu do jego świadomości przebije się inny, bardziej ludzki obraz fanatyka.
Idziemy na mecz!
Cóż, teoria teorią. Prawda jest jednak taka, że wiele osób skłonnych jest w stanie uwierzyć tylko w to, czego będą naocznymi świadkami. Kupmy zatem jeden bilet więcej i zaproponujmy znajomemu wyjście na kolejny mecz rozgrywany przez lokalną drużynę. Nie wybierajmy oczywiście spotkania podwyższonego ryzyka – co prawda derby z miejscowym rywalem to to, co nas elektryzuje najbardziej, jednak poziom emocji jest tam niebezpiecznie wysoki. Kiedy zabrana przez nas osoba wróci do domu cała i zdrowa, a na dodatek oczarowana atmosferą przeżywających mecz trybun z pewnością zrozumie, że stadiony i hale nie są miejscami aż tak „piekielnymi”.
Zacznijmy od najbliższych
Uświadamianie najlepiej zacząć od najbliższych – dziewczyny, przyjaciół, rodziców, a może nawet dziadków. Przecież to właśnie oni najbardziej drżą o nasze bezpieczeństwo kiedy udajemy się na mecz, a dodatkowo to właśnie z rodziną i bliskimi znajomymi mamy najlepszy kontakt. Żeby nie pozostać tylko teoretykiem, przytoczę przykład własnej dziewczyny, którą udało mi się przekonać, że na sportowych trybunach nie będzie świadkiem jedynie chuligańskich wybryków. Nie było łatwo – kiedy na początku naszej znajomości zaproponowałem jej wspólne wyjście na mecz usłyszałem tylko „Na mecz? Jak najbardziej! Ale tylko siatkówka! Koszykówka? Piłka nożna? Nie, to nie dla mnie. Pełno chuliganów, wyzwisk, trzeba przed butelkami uciekać!”.
Nie odpuściłem jednak po pierwszym niepowodzeniu i w końcu udało mi się zasiąść na trybunach w towarzystwie mojej damy. Pozwolę sobie ponownie przytoczyć jej słowa – w taki oto sposób wspomina pierwszą wizytę w hali ŁKS-u: „Dałam się namówić na mecz koszykówki, mimo że ten sport mnie nie interesował. Tego, co działo się na boisku nie pamiętam. Ale pamiętam atmosferę na trybunach. W „sektorze za koszem”. Doping tak głośny, że nawet krzyczeć do siebie nie mogliśmy, wielki bęben pośrodku, wszyscy w białych koszulkach, z szalikami. Byłam chyba jedyną dziewczyną, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Zobaczyłam zupełnie inne oblicze kibicowania od tego, które znałam do tej pory. Ale, ku mojemu zdziwieniu – bardzo mi się spodobało. Od następnego dnia chciałam poznać wszystkie przyśpiewki, nazwiska zawodników, historię klubu.”
Mała rzecz, a cieszy
Niektórzy pewnie zastanawiają się teraz, czy to, że przekonałem jedną (bądź co bądź nieprzeciętnej urody) dziewczynę, że na trybunach nie ma miejsca wyłącznie na demoralizację i bandytyzm zmienia w jakikolwiek stopniu sposób postrzegania kibiców przez społeczeństwo. Bezpośrednio z pewnością nie, ale pokaźny skutek osiągnąć możemy poprzez „efekt domino”. Wszak każda uświadomiona osoba w trakcie luźnej rozmowy ze swoimi znajomymi z pewnością wspomni, że była na meczu i udało jej się przeżyć. Ba, może nawet jej się podobało!
A więc do dzieła!
Nie zwlekajmy więc dłużej, w naszym najbliższym otoczeniu z pewnością jest przynajmniej kilka osób, które o kibicowaniu mają niesłusznie jak najgorsze zdanie. Zróbmy co w naszej mocy, aby przekonać ich, że na sektorach pełnych kibiców można się dobrze bawić. Kto wie, może właśnie dzięki dziesiątkom rozmów i wspólnym wyjściom na mecz zdołamy choć trochę przekonać społeczeństwo do naszego światopoglądu. A jeśli znajomemu nie spodoba się na spotkaniu ligowym? Cóż, trudno. Przynajmniej nie pozostaliśmy bierni, a wpływ z jednej dodatkowo sprzedanej wejściówki zasilił kasę naszego ukochanego klubu.