Charakterność

Kto choć trochę interesuje się piłką nożną musi po prostu zauważyć jaki upadek wszelkich zasad obserwujemy wśród "skórokopów" profesjonalnie uprawiających ten najpopularniejszy na świecie sport.O ile trybuny okalające arenę zmagań piłkarzy są obecnie jednymi z nielicznych oaz staroszkolnych, konserwatywnych idei to na samej murawie coraz częściej spotkać się możemy z wyrazem kompletnego braku jakichkolwiek wartości. Oszustwa, gra na czas, chamstwo podczas meczu, po nim zaś metroseksualne ciuchy, ciągłe ekscesy i absolutny brak przywiązania do klubu. Przykry obraz sportowej kasty niestety nie jest przesadzony, a nieliczne wyjątki to bezwzględnie dinozaury, które przeoczyły swój czas na wyginięcie. Dlatego tym bardziej warto ich doceniać, warto chwalić i pamiętać o graczach, dla których pieniądze nie były i nie są wyznacznikiem stylu życia.

Do napisania artykułu o takiej tematyce natchnął mnie powrót Marcina Wasilewskiego na boisko po koszmarnej kontuzji sprzed roku. Choć prawy obrońca Anderlechtu nie popisał się może w karierze szczególną lojalnością wobec jednego klubu to bezwzględnie jest piłkarzem zasługującym na szacunek jak mało który. Podczas gdy pseudogwiazdki płaczą nad swoimi siniakami na piszczelach, domagając się co najmniej tygodniowej przerwy w treningach, Marcin nie do końca wyleczony rwał się na boisko by znów "gryźć trawę". Gdziekolwiek nie grał imponował ambicją, nieustępliwością i zwyczajną "kurwicą" w oczach, niezależnie od tego, czy był to mecz ligowy, pucharowy, reprezentacyjny czy towarzyski. Nic więc dziwnego, że także za granicą, gdzie efekt kompletnej zniewieściałości piłkarzy jest jeszcze bardziej widoczny, wywalczył sobie serca kibiców. Anderlecht czekał na niego ze zniecierpliwieniem, a teraz, gdy w meczu towarzyskim wyszedł z opaską kapitańską na mecz, przygotował mu gorące powitanie. Wielokrotnie przy okazji rozmów o Karolu Bieleckim, człowieku, który wrócił do siebie po utracie oka życzyliśmy sobie wraz z innymi sympatykami kopanej, by gracze o takim sercu pojawiali się także na naszych zielonych boiskach. Marcin niewątpliwie jest jednym z nich.

Na kontuzje nie narzekał także nigdy Bogusław Wyparło, albo jak kto woli - Bodzio W. Bramkarz ŁKS-u bronił łodzian przed utratą gola nawet wówczas, gdy miał pęknięte żebra. Szacunek kibiców zdobył sobie jednak także szeregiem innych gestów i zachowań. Już samo spojrzenie na jego karierę daje odpowiedź na pytanie, dlaczego Wyparło jest tak uwielbiany przez fanatyków z Galery. Trzy sezony w tym mistrzostwo u kresu tysiąclecia, a w 2004 roku powrót i gra w Łodzi aż do dzisiejszego dnia to dorobek, który nie może pozostać bez odzewu na trybunach. Małe gesty i mrugnięcia okiem, jakie Bodzio często posyła w kierunku kibiców także mają wpływ na jego ocenę. Wystarczy wspomnieć, że przy popularnej przyśpiewce "Kto nie skacze...", jeśli tylko gra toczy się z dala od pola karnego ŁKS-u Wyparło podskakuje wraz z kibicami. W wywiadach podkreśla swoje przywiązanie do biało-czerwono-białych barw, a doskonałym dowodem na jego bezkompromisowość jest chociażby ostatni wywiad, gdy po sugestii, że ŁKS gra z charakterem, jaki stał się domeną Widzewiaków odpowiedział, że dla niego to wstyd, że porównywany jest do lokalnego rywala. W dobie poprawności politycznej i wszędobylskiej tolerancji, nawet najmniejsza wypowiedź tego typu jest na wagę złota, bo który z piłkarzy, nawet spośród tych związanych wcześniej z kibicowskim nurtem, jest w stanie przyznać się do swoich uczuć wobec danego klubu piłkarskiego. Kalkulacje są bezlitosne - jedną wypowiedzią można skreślić transfer do lepszej drużyny, czasem także sympatię działaczy, czy przychylność mediów. Takie akty odwagi, na które naprawdę zdobywają się nieliczni są godne pochwały. Niemal hańbą dla tego typu piłkarzy jest zaliczanie do tej samej grupy zawodowej co na przykład znienawidzonego przez pół Polski Bartka Grzelaka, który z ŁKS-u beztrosko odszedł do Widzewa, by ostatecznie trafić do Legii.

Gdzie pośród uprawiających futbolowe rzemiosło osobistości pokroju Mariana Janoszki, który w swoim Radzionkowie spędził łącznie 22 sezony? Jarosław Kaszowski w Gliwicach gra od 1996 roku, przez ten czas z Piastem zwiedził wszystkie klasy rozgrywkowe, od B-klasy, aż po najlepszą szesnastkę. Przykłady piłkarskiej lojalności niestety coraz trudniej wskazać. Co gorsza, młode pokolenie wychowywane jest już bez zaszczepiania tej ważnej z punktu widzenia kibiców cechy. Już od najmłodszych lat talenty przerzucane są między Szkołami Mistrzostwa Sportowego a klubami. Wychowankowie ŁKS-u, czy Widzewa trafiają do SMS-u skąd z kolei rozsprzedawni są w zupełnie sobie obce miejsca, handel młodzieżowcami rozwija się, a dzieciaki, a także, a może przede wszystkim, ich rodzice, już wtedy myślą wyłącznie w kontekście finansowym oraz swojej własnej kariery. Co gorsza pieniądze uderzające do młodych głów zaczynają psuć utalentowanych chłopaków, którzy wpadają w pułapki własnego ego, oraz szalonego życia celebrytów. Coraz trudniej znaleźć na boisku prawdziwego chuligana pokroju Grzegorza Krysiaka, który bez większych problemów potrafił wymierzyć własnoręcznie sprawiedliwość stąpającym mu na odcisk rywalom. Od zawsze gardził również pieniędzmi, zarobionymi wbrew swoim zasadom - gdy cała ekipa ŁKS-u ogoliła głowy w celach marketingowych ówczesnego sponsora - Gipsaru - on dumnie paradował z nieściętą fryzurą.

Zapewne poszukiwania przyniosły by kolejne przykłady zawodników charakternych, posiadających te cechy, którym hołdujemy my jako kibice. Martwi jednak, że o ile kiedyś ciężko było znaleźć zawodnika nie mającego tego specyficznego moralnego kręgosłupu zasad, to teraz takich na pęczki mamy w każdym zespole. Tym bardziej martwi idea nowoczesnego sportu, która zakłada stworzenie młodzieżowych superszkółek tworzących zawodników dla dorosłych klubów. Umiejętności i technika nigdy bowiem nie zastąpią w pełni ducha walki i zadziorności, której absolwentom takich akademii niestety często brakuje. Na straży tychże po raz kolejny stoi tylko jedna grupa. Kibice.
iparts.pl