Puchar Polski
Zacznijmy od działaczy, i od samego ich dołu to jest prezesów zespołów z lig tak zwanych niższych. Człowiek ledwo wiąże koniec z końcem, uzbiera dwie czy trzy stówki dla swoich zawodników grających za jeden uśmiech, by wreszcie i oni mogli pójść z dziewczyną do kina, czy z kumplami na colę, a tu nagle okazuje się, że wypada nam Puchar Polski, runda przedwstępna, regionalna. No i chcąc nie chcąc trzy stówki idą na sędziów, na wodę, na zrobienie linii i na fajki dla zestresowanego tym stanem rzeczy prezesa. Więc prezio po cichu, ale zdecydowanym głosem podszeptuje prowadzącemu drużynę szkoleniowcowi - trenerku, może by tak odpuścić troszkę ten puchar? W wyższych ligach wcale nie jest lepiej, a powód jest oczywiście ten sam, zaczyna się na haj a kończy na s. Przykładowo: Śląsk Wrocław trafia na Wigry Suwałki a Pogoń Szczecin rusza w trasę zagrać arcyważny pojedynek z Resovią, bądź Sandecją. Koszta podróży przytłaczają nawet najbardziej optymistycznych, a przecież niewykluczone że w dwa dni po meczu w Rzeszowie trzeba pakować manatki i lecieć do Świnoujścia na ligowe granie z Flotą. Osoby odpowiadające za klubowe finanse najchętniej na puchar wysyłałyby drużynę juniorów, dwa tygodnie przed meczem i na rowerach. Trudno zresztą im się dziwić, biorąc pod uwagę kryzys, który dotknął także branży futbolowej. Najświeższy przykład to Odra Wodzisław, której szczęśliwy los dał w 1/16 finału Stomil Olsztyn. Na pewno wszystkie chłopaki cieszyli się, że chcieli odwołać wyjazd do Stróż z powodów finansowych, a teraz muszą drałować na drugi koniec Polski. A prezes? Wniebowzięty, przecież taka podróż to żaden problem dla drużyny która ma trzymiesięczne zaległości finansowe. A jakby jeszcze przez przypadek wygrali i awansowali do 1/8?! I trafili na Lechię albo Jagę! To by dopiero rączki zacierali w tym Wodzisławiu.
Druga grupa - trenerzy. Ci jak już wspomniałem stoją okrakiem nad przepaścią między własnymi amibcjami a wolą prezesa. W niższych ligach jest to dużo silniejsze, a dochodzi przecież jeszcze aspekt zmęczenia zawodników. 25 meczów w sezonie i jeszcze trzy pucharowe pojedynki? Przecież to nogi mogą poodpadać, angielscy lekarze to potwierdzają. Angielscy lekarze leczą chłopaków którzy grają po 50 meczów w sezonie? To szatany, roboty i genetycznie modyfikowana żywność, w Polsce się gra maksymalnie 30 i koniec. Po trzydziestym meczu nie wolno i już. Trenerzy doskonale to rozumieją, więc zmuszeni są do oszczędzania swoich gwiazd. Asy przecież gotowe muszą być na ligowe mecze, tym bardziej że odpadnięcie z pucharu prezes skwituje okrzykiem radości, z kolei porażki w lidze mogą u niego wzbudzić niebezpieczne zapędy do wyrzucania członków sztabu szkoleniowego. Najbardziej błahy powód to zwykłe lenistwo - po co się wozić gdzieś po obcych landach rozwalając sobie cały dzień, a przy dalszych podróżach nawet dwa dni. Żona zazdrosna, snu mało, bo trzeba chłopaków pilnować, żeby prasa nie nacykała fotek niewygodnych. O tym jak trenerzy traktują puchar doskonale świadczą słowa Jakołcewicza, który po zaskakującym zwycięstwie KSZO ugranym na Arce Gdynia stwierdził, że od zwycięstwa z prestiżowym rywalem wolałby trzy punkty w ligowym meczu z Gorzowem. Na miejscu Arkowców bym się obraził.
Wreszcie piłkarze, których temat już poruszyłem wcześniej. Gdzie te wspaniałe persony się nadają na takie klepiska jakie czasem w pucharze trzeba odwiedzać. Piątoligowcy kręcą nosem, że będzie trzeba biegać w jakichś wioskach, może nawet wyłapać oklep od kibiców, którzy w małych mieścinach puchar traktują jeszcze w miarę poważnie... Stąd zasłyszane w szatni przy wyniku jeden do jednego w przerwie meczu - chłopaki, trzeba sobie odpowiedzieć, czy my w ogóle chcemy wygrać? Tym razem wygrał duch sportu i opisywana przeze mnie drużyna mecz pewnie zwyciężyła, ale kto wie ile spośród niespodzianek we wstępnych fazach nie jest tak naprawdę zwykłym odpuszczeniem gry. Chłopaki z lig II-IV również nie garną się do gry w takich rozgrywkach. Wiadomo że w tych ligach spadek często oznacza śmierć, więc najmniejsze potknięcie ligowe może mieć katastrofalne skutki. Po co więc ryzykować kontuzjami, lepiej odstawić nogę, albo w ogóle na mecz nie pojechać. Na koniec nasze błyszczące gwiazdy z dwóch najwyższych lig. Nie możemy ich przecież za mocno eksploatować, tworząc tak pasjonujące widowiska ligowe nie oczekujmy od nich, że jeszcze będą świecić w pucharze. Najbardziej współczuć należy tym, którym dochodzą jeszcze liga mistrzów bądź liga europejska. Biedacy czasem przekroczą tą magiczną barierę trzydziestu meczów i co? 29 lat i koniec kariery z przemęczenia! Poza tym przecież nie da się grać na równym, dobrym poziomie więcej niż 5-6 spotkań z rzędu. Puchar więc tylko przeszkadza.
Co na to wszystko kibic? Z zazdrością patrzy na Anglię, gdzie losowanie pucharów ma oglądalność zbliżoną do tańca z gwiazdami, a wszyscy żyją tym, że West Ham wreszcie trafił na Millwal i jakie to będzie miało konsekwencje. Obserwując jednak wyczyny polskich działaczy, trenerów i piłkarzy olewa puchar jak każdy inny normalny człowiek związany z futbolem. Frekwencje spadają, co jeszcze bardziej minimalizuje zyski ze spotkań Pucharu Tysiąca Drużyn. Tysiąca Drużyn, z których prawie żadna w tymże uczestniczyć nie chce.
Jim