„Lepsi” i „gorsi” kibice
Na czele stawki oczywiście Barcelona, która ma blisko 58 milionów fanów. Wielka piłkarska firma – ozdobiona wybitnymi gwiazdami drużyna mistrzowska, na stadionie niezliczone rzesze widzów, trofea zdobywane w międzynarodowych pucharach... Czegóż trzeba więcej, aby zafascynować się słynną „Barcą” i we wspomnianym plebiscycie oddać swój głoś na Dumę Katalonii?
Nie zrozumcie mnie źle – nie chcę w żaden sposób podpaść sympatykom hiszpańskiego futbolu. Aby dokładniej zobrazować moje przemyślenia przytoczę jeszcze fragment rozmowy odbytej dość dawno temu z kolegą, który usiłował studiować na tym samym kierunku co ja. Na pytanie „Czy interesujesz się futbolem?” odparł żywiołowo: „Oczywiście! Jestem kibicem Barcy!”. Kontynuowałem moje badanie, dopytując się ile razy w ostatnim sezonie zasiadał na trybunach Nou Camp. Na pewno domyślacie się jaka była odpowiedź – ani razu nie dopingował swojego zespołu na żywo, gdyż mieszka w pewnej podłódzkiej miejscowości. Twierdził za to, że Barcelona daje mu możliwość oglądania wielkiego, pięknego futbolu w telewizji, w zaciszu domowego ogniska. Nie omieszkał zauważyć, że na dość wysłużonym stadionie mojego klubu tej klasy zawodników nigdy nie zobaczę i nie będzie mi dane rozkoszować się tak wyrafinowanymi akcjami. Ponadto dodał, że obserwując boiskowe zmagania swoich ulubieńców w pubie nie jest w żaden sposób narażony na „zło” czające się na lokalnych stadionach. „Po wygranych przez Barcę derbach z Realem podszedł do mnie fan Królewskich i pogratulował zwycięstwa. Czy nie o to powinno chodzić w kibicowaniu?” – przekonywał mnie.
Otóż nie, nie o to. Nie umniejszając nikomu, kto ogląda mecze w pubie, śmiem twierdzić, że jeśli ogranicza się tylko do tego nie ma bladego pojęcia o idei kibicowania. Kiedy jesteśmy pozbawieni bezpośredniego kontaktu z zawodnikami, kiedy nie możemy poczuć bliskości innych kibiców, ludzi tak odmiennych, ale zjednoczonych w jednym celu – wspomagania swojej drużyny, nie czujemy specyficznej więzi łączącej fanów z ich klubem. Nie dajemy się ponieść w pełni radości po zwycięstwie, nie załamujemy się w takim stopniu przegraną. Nie przeżywamy meczu tak bardzo, jesteśmy zbyt daleko od toczącego się spektaklu. Spektaklu, którego częścią równie ważna jak poczynania piłkarzy są reakcje i zachowania kibiców.
To właśnie oni nadają kolorytu rozgrywkom ligowym w Polsce. Ludzie z najróżniejszych warstw społecznych, reprezentanci wszystkich profesji, na co dzień totalnie różni, potrafią na czas meczu myśleć o tym samym i reagować w podobny sposób na boiskowe zdarzenia. Przychodzą na stadion, bo kochają ten dreszcz emocji towarzyszący podbramkowym sytuacjom, tę pasję, którą wkładają w doping swoich ulubieńców. Nie przeszkadza im niesprzyjająca aura, zrujnowane trybuny czy marne widowisko piłkarskie. Przychodzą dla swojego klubu, za który niejednokrotnie byliby w stanie oddać wszystko. Żyją meczem, bliskością toczących się zawodów.
Ci kibice nie uświadczą wspaniałych sztuczek technicznych, spektakularnych bramek decydujących o najwspanialszych trofeach. Przeżyją natomiast parę chwil autentycznej, nieskrępowanej radości po wykorzystaniu rzutu karnego lub wydadzą z siebie przeciągły jęk zawodu po niefortunnej interwencji bramkarza. Dadzą się ponieść prawdziwym emocjom, które zapamiętają przynajmniej do następnego ligowego pojedynku ich drużyny.
Będą „lepsi”. Będą autentyczni.