GymBeam
www.warhouse.pl

FANATYCZNE PIÓRA

Artykuł pochodzi z czasopisma TO MY KIBICE!

Od dawna śledzę z wielkim zainteresowaniem polską scenę prasy i wydawnictw kibicowskich. Mówię o tej prasie niezależnej, nie takiej, która jest w jakikolwiek sposób dotowana przez kluby. Mam na myśli całkowity underground, nawet jak wydany do ogólnej sprzedaży, to wciąż podziemny w sensie metod powstawania czy chociażby samej idei.

Wybiegając nieco przed szereg i myśląc o czasach obecnych, w ostatnim czasie na czoło wybija się bezapelacyjnie „Droga Legionisty” wiadomego autorstwa. Wiele ciekawych tekstów, widać, że pismo się rozwija, a autor jest człowiekiem chętnym do działania, pełnym pasji i nieprzeciętnej inteligencji. A że nie jest kibicem lubiącym siedzieć i łupać słonecznik na meczach swojego klubu, to tylko plus dla całego tego przedsięwzięcia. I zadaje też kłam temu, że kibol to idiota, bo co z tymi, którzy kupują to pismo? Przecież półgłówek bezideowy nie będzie czytał tekstów zdecydowanie niebanalnych i nieszablonowych. Niech więc nazywają nas idiotami, debilami i dodają nam innych inwektyw. W sumie, to my sami też wrzucamy do jednego wora innych - taki już nasz ludzki los - generalizować znacznie łatwiej.

Obok „Drogi Legionisty” swoich sił próbuje już od jakiegoś czasu autor zina „Supporters”, któremu wielu zarzuca, iż kopiuje opisy i nie prze naprzód, nie próbując eliminować błędów i niedociągnięć. W pewnym sensie rozumiem te pretensje, sam wydając zina „Ultra” dążyłem zawsze do perfekcji. Gdy coś mi nie wychodziło, albo wydruk wyszedł nie tak, jak planowałem, to gorączkowałem się sam na siebie i przez jakiś czas nie umiałem przejść obok tego obojętnie. Mało tego - do dziś jak biorę do ręki te moje wydawnictwa, to przypominam sobie o tych błędach. Nie to jednak jest sednem. Owszem - płacąc za magazyn ileś tam naście złotych, nikt nie chce się czuć oszukanym, nabitym w butelkę. Jednak samo zebranie opisów kilkudziesięciu ekip w jednym miejscu jest nie lada wyczynem. Powiem krótko - dziś takie wydawnictwo oceniamy jako kopiowane. Poczekajcie 2, 3, czy 5 lat. Nie znajdziecie już tych opisów w Internecie, bo sieć jest fajna, ale do spraw bieżących, na już. Jak się chce powspominać, robi się problem. A czy my kibice w wielu sytuacjach nie lubimy żyć przeszłością, chełpić się najliczniejszym wyjazdem, największym młynem czy najlepszą oprawą? W sieci mało kiedy udaje się odnaleźć coś starszego, a przedział czasowy, jaki tu wymieniłem 2, 3 czy 5 lat, to dla Internetu jest cała wieczność. Ba, w necie wiecznością jest choćby rok, więc właściwie o czym mowa...

Oprócz tych dwóch wiodących wydawnictw typowo zinowych pojawiają się coraz częściej wydawnictwa książkowe, co jest wielkim, rzekłbym nawet milowym, krokiem naprzód naszego ruchu. Niegdyś z zazdrością spoglądaliśmy na brytyjski rynek wydawniczy, gdzie jednak królowały książki kibicowskie opisujące dawne lata. No bo co Angolom zostało w czasach obecnych? Przecież oni jadą na micie sprzed lat, nigdy już nie osiągną tego pułapu, który pozwolił im wynieść się na wyżyny. Nigdy nie osiągną tego, co daje im powody do bycia dumnymi jak pawie, że to przecież oni zapoczątkowali tą całą zabawę. OK, oddajmy im to. Nawet nie próbuję z tym polemizować. Jednak my wcale nie musimy żyć samymi wspomnieniami. Nasza kibicowska brać biorąc do ręki pióra (mówiąc w dużej przenośni :-) jest w stanie pisać o czymś, co dzieje się TU i TERAZ.

Pamiętam czasy sprzed 5-6 lat, gdy rynek polskich wydawnictw kibicowskich zamykał się na nieśmiertelnych dwóch książkach autorstwa wiecznie żywego Romana Zielińskiego. „Pamiętnik Kibica” i „Liga Chuliganów” jakie są, takie są. Dla jednych obiektywne, dla innych pełną bzdurą. Oczywiście, że obie pozycje trącą i to dogłębnie subiektywizmem, ale czy może być inaczej, gdy opisuje to osoba czynnie zaangażowana w ruch kibicowski swojego klubu? Przecież w tym wszystkim właśnie to jest istotą. Przypominam sobie końcówkę lat 90. i moje wycieczki do księgarni po całym mieście w poszukiwaniu tych książek. W zasadzie to były całe polowania z wypiekami na twarzy, bo mało która księgarnia miała takie perełki w swojej ofercie. Nie ważne było, że dokonania kibiców mojego klubu były wręcz prześmiewczo tam ukazane. Czytając to czułem fanatyzm. Byłem wewnątrz tych wydarzeń, wyobrażałem sobie wszystko, jakbym był jednym z uczestników opisywanych dziejów. Odwiedzając po latach wiele z opisanych tam stadionów przypominałem sobie meandry awantur, jakie były opisywane w tych książkach - ikonach pokolenia nazwijmy to szalonych lat 90. Niezapomniane wrażenia. Podczas, gdy przez szereg długich lat książki RZ były jedynym bardziej rozpowszechnionym głosem kibiców, na rynku kibicowskim w tamtych czasach królowały nieodżałowane ziny. Wiele z nich zawierało stek bzdur i bajek, w zależności od rozbujałej fantazji autora, ale miało to swój niesamowity klimat. O wydarzeniach, które miały miejsce na drugim końcu Polski dowiadywało się z zina czasem dopiero po pół roku, zwłaszcza, gdy dotyczyło to nietopowych ekip. I jakoś nikomu z nas to nie przeszkadzało. Ba, na takiego zina czekało się z utęsknieniem! Czas leciał jakby wolniej, nawet momentami zdawało się, że stoi w miejscu. Potem rynkiem zawładnął „Fan Śląsk” w kolorze i na kredzie autorstwa kogóż by innego jak nie Romana Zielińskiego. I tu już czuło się wiatr przemian. Swój wygląd zdecydowanie coraz bardziej upodabniał do zachodnich pism rewelacyjny zin „PU-PoP”, przemianowany z początkiem nowego stulecia na „TMK”. Zbiegło się to w czasie z początkiem ery Internetu i telefonów komórkowych. I nagle wszystko zostało zabite. Nie boję się użyć tego stwierdzenia, choć na ten stan rzeczy złożyło się wiele faktów przełomowych dla naszego życia codziennego, które nabrało niewiarygodnego tempa. I coś, co dotychczas działało tak prężnie, upadło właściwie i to z dnia na dzień. Co gorsza pociągnęło to za sobą także upadek pism, które były szczególne same w sobie. Mowa tu o zinach klubowych, które były rozdawane przed każdym ważniejszym meczem swojego klubu. Owszem, parę z nich przetrwało, część dotyczy ekip z górnej półki, część rozchodzi się w małych ekipkach. Niemniej jednak widać także w tej materii upadek. O tyle dziwne, że przecież każdy kibic zainteresowany jest życiem jego ekipy, ponadto w takich zinach opisywano także sytuację w klubie, a nawet i jakieś kwestie piłkarskie. To stanowiło jakby mieszankę tego wszystkiego, co wszystkich nas przyciąga na stadiony. Klubowe wydawnictwa podziemne zostały w dużej mierze zastąpione wydawnictwami oficjalnymi, na papierze kredowym, w kolorze. Co jednak, gdy klub albo jakiś tam sponsor przestanie rzucać kasę na takie wydawnictwo? Nagle znika? Czy nie lepiej w związku z tym cały czas zachować charakter pisma jako zwykłe kartki z drukarki, potem ksero ileś tam dziesiąt razy i rozdawanie ludziom nawet z friko... Ja czuję ten klimat nawet teraz, pisząc te słowa. A co dopiero, jak takiego zina dostaję do ręki, a mam to szczęście, że w mojej małej ekipce to jest wciąż kultywowane. Niech nawet i będzie to pisane z błędami, niech nawet i bez koloru i bez super papieru. Każdy z nas ma swoje przemyślenia, które może przelać na papier, w każdej ekipie znajdzie się osoby z większymi umiejętnościami organizacyjnymi, które będą w stanie podjąć się takiego zadania. Nawet, gdy coś nie jest opisane tak jak widzieli to inni, to przynajmniej prowadzi do jakiejś ożywionej dyskusji, prowokuje wspomnienia, nie pozostawia nas obojętnymi wobec historii, którą sami przecież tworzymy. Żyję nadzieją, że wydawnictwa całkowicie podziemne mimo mijającego czasu, pędzącej komercji i nieustannej pogoni za kasą nie umrą całkowicie. Parę osób daty urodzenia podobnej jak moja pewnie będzie o to dbało jeszcze jakiś czas, ale w końcu przyjdzie chwila, żeby całość przejęli młodzi. Jakby mi się uśmiechała micha, mając 50 lat, jadąc na wyjazd mojego ukochanego klubu, gdybym dostał w autokarze kartkę A4 złożoną w cztery strony formatu A5 tworzącą jakąś tam treść z opisami meczów, sytuacji w klubie itp. Żeby niektórym uzmysłowić, że jest wszystko możliwe i że nawet najwięksi potrafią docenić coś z czego się wywodzimy i co stanowi nasz kamień węgielny niech posłuży Curva Sud Milano - obecnie czołowa ekipa na włoskiej scenie, która na swojej stronie internetowej ma przed każdym meczem opublikowany w formacie pdf zin, który można wydrukować i zachować na późniejsze lata. Słowo pisane jest dokumentem samym w sobie. Czy warto o nie dbać dla przyszłych pokoleń fanatyków odpowiedzcie sobie sami.

Tifosifoto