
Udane otwarcie nowego stadionu w Szczecinie
Wielkie święto w Szczecinie. Ponad 20 tys. kibiców po raz pierwszy zasiadło na trybunach obiektu Pogoni i mogło się cieszyć z wygranej swojej drużyny. Ta nie przyszła łatwo, ale dzięki niej Portowcy zasiadają na fotelu lidera Ekstraklasy.
Pierwszemu meczowi na stadionie w Szczecinie towarzyszyła wyjąktowa oprawa. Komplet publiczności był świadkiem ciekawego pokazu świateł. Oficjalne, pierwsze kopnięcie na tym obiekcie wykonał Zbigniew Boniek, który podał piłkę do Kamila Grosickiego.
Po części oficjalnej przyszedł czas na walkę na murawie. Gospodarze byli chyba nieco onieśmieleni grą na takim obiekcie, przez co w początkowej fazie meczu lepiej radzili sobie goście. Gdańszczanie wykorzystali niemrawą grę Pogoni i w 14. minucie wyszli na prowadzenie. Dobrze na skrzydle zachował się Paixao, który dograł do Gajosa a ten trafił do siatki.
Pogoni trochę zajęło, zanim opanowała nerwy. Pierwszy bardzo groźny strzał gospodarze oddali dopiero w 36. minucie, kiedy to Dąbrowski groźnie uderzył z rzutu wolnego. Chwilę później Portowcy trafili do siatki. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego najlepiej zachował się Almqvist i było już 1:1. W 39. minucie goście kompletnie się pogubili, tę sytuację wykorzystał szwedzki napastnik Pogoni, dograł do Grosickiego, skrzydłowy reprezentacji Polski trafił do siatki. Dzięki temu szczecinianie wyszli na prowadzenie 2:1, które utrzymali do przerwy.
Pierwsze minuty drugiej części należały do gospodarzy, jednak w bramce gości dobrze się spisywał Kuciak, który obronił strzały Portowców. W 53. minucie to Lechia dość niepodziewanie trafił do siatki. Ładnym uderzeniem popisał się Paixao, lecz sędzia zauważył pozycję spaloną i anulował to trafienie.
Pogoń prowadziła grę, jednak nie potrafiła zdobyć trafienia, które zamknęłoby wynik meczu. Lechia cały czas była w grze i czekała na swoją szansę. Jedną z nich miał w 90. minucie Paixao, ale kapitalną interwencją popisał się Stipica, dzięki czemu Pogoń cały czas prowadziła. Korzystny wynik dla gospodarzy utrzymał się do końca meczu, dzięki czemu mogli oni świętować.