WYJAZD…
Do Austrii wyruszamy 19sto osobowym busem w nocy po obchodach Powstania Warszawskiego na Kopcu. Czy można wyobrazić sobie większą dawkę uczuć niż te patriotyczno- meczowe podczas jednej doby? Zaduma i poczucie dumy z Polskości podczas obchodów, nieco smutku za sprawą wiadomych wydarzeń, a potem udanie się z takimi jak ty na zagraniczny wyjazd Legii Warszawa… Nie przesadzę jeśli napiszę, że to są te chwile, dla których żyć się chce… Nacjonalistyczne kibolstwo to sens życia.
Bus jak to bus (wysoki standard, klima), 19 osób, 18 jechało, nie każdy się zna, a więc można poznać :-), pośmiać się, pogadać… Dzięki temu czas podróży leci bardzo szybko i ciekawie… Najpierw, pełni emocji z zakończonych właśnie uroczystości na Kopcu, komentujemy kontrowersje po swojemu, ale z czasem, po kolejnych kilometrach, wchodzimy w atmosferę meczową i nie myślimy już o wypowiedzi generała Rylskiego. Będzie na to czas…
Z Warszawy wyruszamy po 23:00, pędząc w kierunku Czech. Dwójka kierowców nie jest z naszych klimatów, ale nie są zbyt marudni i irytujący. Włączają naszą płytę z hitami disco polo i robi się ciekawie. Zdecydowana większość uderza w melanż, ale mimo wielu ciekawych cytatów, którymi można by obsadzić ową relację, obyło się bez patologii, gdyż towarzystwo jest ogarnięte. Także droga nie była męcząca nawet dla abstynentów :-). Po drodze zabieramy fan clubowiczów i jesteśmy w komplecie 18 osób.
Szybko pęcherze stają się pełne, a zapasy dobiegają końca, a zatem rusko- amerykańskie „free shopy” przeżyły oblężenie polskiej hordy… Trzeba przyznać, że to był nasz dzień, bo obywało się bez przypałów (ani jednego!), a „zakupy” były różnorodne i bogate… Prócz potrzebnych rzeczy nie obyło się bez średnio adekwatnych gadżetów jak maskotki w różnorodnej postaci. Jako, że zapomniano odczepić od nich magnezy pikające na wyjściu, zainteresował się zwisającą po środku busa… małpką austriacki pies podczas kontroli na granicy… Zwierzę zostało wrzucone w bagażnik…
Droga przez Czechy bez przygód, w Austrii zatrzymują nas owe psy… Sprawdzają dowody, przetrzepują plecaki… Wśród nich policjanci mówiący po polsku, zapewne przekazali ten komunistyczny zwyczaj kolegom „po fachu”… Nie znaleźli oczywiście nic prócz ciekawych zestawów typu leżąca flaszka, na niej kabanos, a na nich skarpetki… Po chwili, dodajmy, że bez prowokacji, ruszamy w dalszą drogę…
AUSTRIA – RIED IM INNKREIS
W Austrii pojawiliśmy się rano, a w Ried im Innkreis około 15:30. Po drodze mijamy niesamowite widoki w postaci jezior, gór… Naszą docelową wieś znajdujemy bez większych problemów. Jeśli Lipawa była dziurą, to czym było to? No, ale przynajmniej Ried było czyste, ładne i byli tam jacyś ludzie… Najwięcej tajniaków, którzy byli nawet śmieszniejsi niż „nasi”, bo jeździli po kilku w okularach słonecznych. Faceci w czerni. Ale byli też sprytniejsi… Położyliśmy się obok jakiejś jabłoni, przyszedł „gospodarz”, polecał jabłuszka, po czym usiadł obok nas na ławce oddając się konsumpcji tychże jabłek… Potem zniknął, a my widzieliśmy go… w przejeżdżającej furze psów. Jednemu psu dali też naszywkę Legii na ramię. Ogólnie policji w mieście było sporo, dzięki niej upiekło się też kilku lewakom z wpinkami antify…Nie wszyscy jednak miejscowi mieli szczęście spotykać Polaków tylko w pobliżu policji. Z tego też powodu „w jabłoni” odwiedził nas kolejny tajniak, szukając sprawców krojenia w jakiejś kawiarni… A więc ogólnie: wioska stała się wioską policyjną. Pochodziliśmy trochę po Ried, zjedliśmy i pomalutku udawaliśmy się w okolice stadionu, zostawała bowiem tylko godzina do pierwszego gwizdka…
MECZ
Było nas w Ried tylko ok. 600 osób. 85 zł za bilet, nietania Austria i nie tak dawna Łotwa, musiały odstraszyć wielu, niezamożnych przecież, Polaków… Warto zaznaczyć, że normalnie była otwarta kasa biletowa i można było nabywać wejściówki! Jakaś baba z pubu powiedziała nam, że „jest okej” i ona nie rozumie tych dziwacznych policjantów, którzy pilnują miasteczka niczym twierdzy…
Chcę przez to powiedzieć, że miejscowi nastawieni do nas bardzo pozytywnie, bez spinek. Ale czego się spodziewać po wiosce, jak nie sielanki… Nie brakowało takich, którzy posiadając zakaz w Polsce wchodzili przez… młynek gospodarzy. Byli też tacy zakazowicze, którzy za sprawą owego sprawdzania dowodów i zakazów – nie weszli…
Przyznano nam cały sektor za bramką, odgrodzono nas siatkami od murawy, a po bokach powstały bufory bądź siedziały psy. Stadionik bardzo sympatyczny jak na taką wioskę, trybuny bardzo blisko murawy, jako że redakcja „DL” ślepnie od pisania Wam relacji – mogła wreszcie zobaczyć twarze zawodników :-). Cały obiekt jest zadaszony, co znacznie potęgowało doping.
Nasz śpiew był rewelacyjny, miejscowi, jak na takie małe miasteczko, też nieźle. Było ich w młynie może ok. 300 osób, ale nie wiem dokładnie, bo zlewali się z innymi widzami. Wywiesili dość sporo flag. Prócz nas i ich - ponad 3 tysiące pikników. Ciekawe jest to, że przynajmniej grupa, w której znajdowała się redakcja – nie widziała na mieście typowych przedstawicieli klimatów ultras, raczej zwykłych Januszy… Kanałami przyszli? Inni mieli trochę więcej szczęścia, co najmniej jeden szal SV Ried wrócił z nami do Polski… Nasza grupa była ogólnie dobra jakościowo, tym bardziej jak na taki wyjazd.
W drugiej połowie pokazujemy oprawę. Wszyscy bierzemy białe oraz czerwone flagi na kijach, a do tego trzymamy transparent „We wanted to be free and owe this freedom to nobody". Całość uzupełniła mała „sektorówka” z Powstańcem i kilka rac. W Polsce nie pozwalają nam wnosić transparentów dla Powstańców, a więc zajęto się pamięcią o Bohaterach na arenie międzynarodowej. PamiętaMY! Podczas jedynej oprawy tego dnia odśpiewaliśmy hymn Polski. Potem wrócono do dopingowania naszej Legii…
Jak na wsparcie, które otrzymywali zza bramki Wojskowi – zaprezentowali się fatalnie. Grać zaczęli dopiero przy wyniku… 0-2 w plecy… Skończyło się na 2-1 dla Ried, ale obraz gry był typowo „Urbanowy” z dodatkiem błędów w obronie… Ogólnie, nie dało się na to patrzeć. Znowu.
„HEJ, HEJ, HEJ – TO NIE JU-ES-EJ”…
M.in. dlatego, że to nie USA – Kosecki dostał zjeby podczas przybijania piątek z kibicami Legii. To za jego radość po porażce Legii w Gdańsku, a rzecz działa się w poprzednim sezonie, kiedy Kuba był wypożyczony do Lechii. Pocisk dostał również jego były klub… Kosa coś tam majstrował przy eLce na koszulce, że mu zależy itd., ale on i cała reszta muszą wiedzieć, że tak się nie robi… Brakuje im wyobraźni i bezpieczny świat klubowych korytarzy zlewa im się z prawdziwym fanatyzmem reprezentowanym przez zakochanych w Wojskowym klubie… Nie od dziś wiadomo, że my i obecni piłkarze to dwa światy, zresztą po meczu z SV też byli jakoś dziwnie uśmiechnięci oraz jak zwykle cisi przy „dwugłosie” z sektorem gości… Eh. Czy ten Wielki klub doczeka się charakternej drużyny na poziomie? Czy pozostanie radość z przebłysków, jak w poprzednim sezonie?
W każdym razie przybiliśmy piątki, pośpiewaliśmy z grajkami i można było od razu (!) wyjść sobie na miasto… Nasz bus stał pod stadionem, ale kierowcy musieli zaliczyć 9 godzinną pauzę, co oznaczało, że możemy wyjechać dopiero o 1:00. Była 21:00. No to cóż porobić… niektórzy w melanż, ja odbijam z grupką znajomych coś zjeść i pokręcić się jeszcze po Ried Im Innkreis. Tam totalna stypa, pustki, bezpiecznie obserwujące nas z drogich samochodów dzieciaki. Potem się spotykamy z całą załogą busika.
„OSTATNI DZIEŃ, OSTATNIA NOC… TOTALNY SZOK”…
Wracająca na stadionowy parking załoga busa postanowiła zredukować nieco prawo drogowe obowiązujące w Austrii. Stanowczo nie zgadzano się na skręty akurat w tę stronę, co poniosło za sobą wprowadzenie interwencji bezpośredniej… Była dostępna cała masa narzędzi pomocniczych: barierki, strzałki, znaki… część samochodów robiła zręczny salon, a część kierowała się na legijne „objazdy”! Zawsze pomocni, zawsze do [link]…
Niestety naszej działalności prospołecznej nie zaakceptowali miejscowi stróże prawa… Podeszliśmy do busa, spali w nim nasi kierowcy… „No cześć, wróciliśmy” – zaraz za osiemnastoma osobami (niektórzy doszukiwali się w tej liczbie A – jako pierwszej i H – jako ósmej litery z alfabetu, zaszyfrowanego słowa Adolf Hitler, nie wiem czy słusznie :-) zajechało z 5 kabaryn psów. Dodam, że parking był do naszej wizyty totalnie pusty, a taka pobudka musiała ciekawie ułożyć się w umysłach naszych niekumatych busiarzy… Austriackie psy jednak nie prowokowały, a powiedziały nam żebyśmy już stąd jechali, po czym… odjechali z 50 metrów dalej i towarzyszyli nam już do odjazdu z ich mieściny… Polacy oczywiście nie krępowali się przy nich i nadal trwało „Reprezentowanie Obory” przez większość załogi, a więc wódka, piwa i występy teatralne :-). Do tego ostatniego przyniesiono nawet „scenę” w postaci ogromnego kartonu służącego za dywan…
POWRÓT
Ruszamy planowo o 1:00. Czy załoga miała dosyć? Może część… kilku jednak prowadziło dialogi bądź monologi niemal do rana :-). Zrywa się ogromna ulewa, która pomaga nam trochę odpłynąć w sen… Ten był jednak przerywany, wiadomo – postoje, busowa „wygoda”. Z tego powodu do domów wracamy zajechani jak cholera, powykręcani i obolali :-). Taka jednak cena „bycia zawsze tam”… Cena warta przemęczenia się. Bus melduje się w Warszawie w późny piątek, po drodze wysadzając fan clubowiczów.
Na koniec chciałbym pozdrowić całą mieszankę z busa, ludzi niezrzeszonych, NS, OFMC… Gdyby każdy reprezentował taki poziom obory to nie byłoby jeszcze tak najgorzej :-). Wśród nas był m.in. profesor, wykładowca z uczelni, który po obowiązkach wsiada do busa, ściąga koszulkę i pierwszy nakręca niepoprawne żarty drąc się po kibolsku (padła nawet sugestia by zrobić z nim wywiad, ja jestem otwarty :-). Taki jest właśnie świat. Piękny świat, którego nie rozumieją w TVN24…