[link]Pojawiła się okazja, więc długo się nie zastanawialiśmy - udaliśmy się do Mariboru. Nic to, że nie mieliśmy biletów. Nic to, że szansa ich zdobycia była minimalna. Nie udało się. I nam i piłkarzom. Bilety jednak były, kto je miał? Co działo się przed stadionem? Jak było?
Godzina 1:30, Środa, 9 września 2009, dworzec PKS w Katowicach
Pojawiamy się na dworcu lekko niewyspani i podekscytowani. Obok nas spora grupa kibiców ubranych w biało-czerwone barwy bawi się w najlepsze. Nie przeszkadza chłodna noc. Nasz autobus powinien być za 15 minut.
Godzina 1:55, dworzec PKS
Lekko spóźniony ale jest. Piętrowy autokar, którego celem jest Maribor, wypełnia się do ostatniego miejsca. Ba, chętnych jest nawet w nadmiarze. Niestety - miejsc stojących nie ma.
Godzina 2:15, dworzec PKS
Dane podróżnych sprawdzone, wszystko załatwione. Z półgodzinnym opóźnieniem ruszamy przy chóralnych okrzykach "Polska, biało-czerwoni", oraz "pozdrowieniu" Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Godzina 10:00, gdzieś na austriackiej autostradzie
Planowo o godzinie 11:00 mieliśmy być na miejscu. Tymczasem na jednej z tablic znak, że do Grazu, który był jednym z etapów [link], jeszcze 164 km. Nic to, mecz wieczorem, a atmosfera w autobusie iście kibicowska. Jest Szczecin, Warszawa, Łódź, Wrocław, Katowice, Sosnowiec, Jaworzno... Toczą się dyskusje klubowe przerywane stwierdzeniami "Ale to nieważne - po przekroczeniu granicy wszyscy jesteśmy Polakami, jedziemy na kadrę, kluby nie mają znaczenia".
Godzina 11:15, stacja paliw przed Grazem
To już ostatni postój na trasie. Papieros, wc, zakupy i w dalszą trasę.
Godzina 11:55, Pesnica - granica austriacko-słoweńska
Przekraczamy granicę, na której czeka na nas policyjny radiowóz. Mamy "ogon". Mija pięć minut i mamy nieplanowaną 20-minutową przerwę. Panowie policjanci zatrzymali nas przy szeregu swoich radiowozów i każą czekać. Na co? Chyba na konwój. W międzyczasie mamy okazję popatrzyć na ubierających się policjantów. Wyglądają jakby szli na wojnę. Ochraniacze na każdą część ciała, kamizelki, pałki, kaski. Czy aby nie przesadzają?
Godzina 12:30, Maribor
Wjeżdżamy do Mariboru. Stajemy przed samym stadionem. Co z biletami? Część je ma [z puli PZPN-u]. Reszta zacznie zaraz kombinować jak je zdobyć. Jest sporo czasu. Jedno jest pewne - samemu biletu się nie kupi w kasie. Trzeba okazać słoweński dowód.
Następne godziny, Maribor
Dość przyjemnie przebiega zwiedzanie położonego w górskiej dolinie Mariboru. Sporo gór, olbrzymie ilości plantacji winogrona. Sam rynek też dość urokliwy. Chociaż miasto nie robi wrażenia. Zwykła miasto, nic szczególnego. Co innego przykuwa uwagę. Maribor przypomina miasto policyjne. Na każdym skrzyżowaniu radiowozy i duże grupy policji. Liczone w setkach, jeśli nie tysiącach. To naprawdę przesada. A na rynku? Sami Polacy! No i słoweńscy policjanci. Prawie jak u siebie. Słoweńców mało, kibiców jeszcze mniej. Sennie.
Godzina 17:15, przed stadionem
Pojawiają się ... kolejni policjanci. Tym razem na koniach i z pieskami. Konie z...ochraniaczami i czymś co można by nazwać...kaskiem.
Godzina 18:00, przed stadionem
"Macie bilety?" - to najczęściej zadawane pytanie między polskimi kibicami. Kilkaset ma. Niby miało nie być. Była tylko pula, którą PZPN rozdał działaczom i sponsorom. Jak trafiły do kibiców? Jasna sprawa. Żeby być sponsorem, trzeba jakoś zarabiać, by móc coś sponsorować. Kiedy zarobić jak nie dziś?
Godzina 18:15, przed stadionem
Przedsiębiorczy Słoweńcy sprzedają Polakom bilety o wartości 15 euro za 40. Problem tym, że "białe", a nie "czerwone". Czyli na trybuny dla Słoweńców. Kupujący nie ma gwarancji, że wpuszczą, bo sprawdzają dowody. Część kupuje - "Tyle nas jest, muszą wpuścić" - mówią. My nie kupujemy. Gramy na czas.
Godzina 18:30, przed stadionem
Pojawia się autokar z ... działaczami PZPN-u. Ci wychodzą, robią sobie pamiątkowe fotki, a kibice gromadzą się w około. Po chwili kilkaset koczujących kibiców rozpoczyna tradycyjne "pozdrowienie" dla związku. Hasła "je..." mieszają się ze sprzedawczykami, złodziejami i głośno skandowanym - "Piłka nożna dla kibiców". Mało nie dochodzi do starcia, gdy jeden z poirytowanych działaczy odwraca się i wykonuje jakieś gesty do jednej z dziewczyn idących za nim.
Godzina 19:00, przed stadionem
Bramy otwarte. Jest już jasne - na "białe" nie wpuszczają. "Czerwone" wchodzą. "Biali" też próbują. Kibice krzyczą, "czerwoni", którzy weszli pokazują policji swoje nieopalone pośladki. No i robi się gorąco! Rozpoczyna się starcie kibice("biali")-policja.
Godzina 19:15, przed stadionem
No i po starciu. Kilkadziesiąt osób zatrzymanych, atmosfera gęsta, że można by ją nożem kroić. Polacy "uwięzieni" przed stadionem. Iść na miasto - niet! Droga zablokowana. Stój. Po jednej stronie leżą "zawinięci", po drugiej stronie barykady kibice. Niektórych wypuszczają. Policjantom puszczają nerwy - pchają wypuszczanych, żeby szli szybciej. - Nie pchajcie ich! - krzyczy ładną angielszczyzną nasz naczelny Michał, pstrykając przy okazji zdjęcia. A do niego podchodzi policjant, który kompletnie nie panuje nad swoimi emocjami. Pcha go, rzuca się, krzyczy coś po słoweńsku, co z pewnością ma znaczyć po co robisz te zdjęcia. Zaraz go zawinie, jak nic, będzie samowola na ekstraklasa.net, bo naczelnego zabraknie. Michał spokojnie i pewnie tłumaczy, że jest fotoreporterem, co nie ma znaczenia, bo i tak pan policjant nie ma żadnego prawa go dotykać! No i pan policjant poczuł się zbity z tropu. Odwrócił się i uciekł ochłonąć. Więcej już go nie widzieliśmy. Policjanta rzecz jasna. Michał wyszedł bez szanku.
Godzina 20:20, na stadionie
Przedziwna to sytuacja. Całkowicie przypadkowo znaleźliśmy się z Michałem na terenie stadionu!!! Nie na trybunach ale na stadionie. Próbujemy wejściem dla vip-ów - było blisko ale się nie udało. Próbujemy inaczej - też nic. Co ciekawe - próbujemy wyjść. Nie da się! Brama na kłódkę zamknięta, a ochroniarz tłumaczy, że nie ma klucza. Paradoks - uwięzieni na stadionie, niemogący wejść na trybuny. Koniec końców, jak chuligani wychodzimy - przez wyrwę w bramie.
Godzina 21:30, w barze, prawie na stadionie
Bar pod chmurką, w zasadzie na terenie stadionu. Piwko, regionalne przysmaki, wielki telewizor, masa Słoweńców - razem oglądamy ten mecz. Cóż za ironia - oglądać mecz w telewizji na terenie stadionu! Z każdą chwilą nasze miny robią się smutniejsze. U naszych rywali wręcz przeciwnie.
Godzina 22:50, przed autokarem
Czekamy, zbieramy się. Pora do domu. Czy wyprawa była nieudana? Skądże znowu. Mimo wyniku, mimo długiej podróży przed nami - było warto.
I w zasadzie mógłby to być koniec opowieści... Ale nie jest.
Godzina 23:15, przed autokarem
Monotonne oczekiwanie na resztę kibiców przerywa autokar, który zatrzymał się na chwilę za nami. A w nim? Jakby inaczej - rodzina przyjaciół PZPN z prezesem na czele. Tradycyjne "pozdrowienie" miesza się z dumnym pytanie od prezesa - byliśmy tu, widzieliśmy mecz, chociaż miałeś prezesie nadzieje, że nas nie będzie, "Lato, co Ty na to?" Pytanie zostaje bez odpowiedzi. Na do widzenia jakże przepełnione goryczą kibicowskie wyznanie do Grzegorza Laty: "Byłeś legendą, zostałeś sprzedają mendą".
Autokar odjeżdża. Ich, i godzinę później - nasz. Odjeżdżają też marzenia o przyszłorocznym mundialu.
Ciekawy art w serwisie sportowym na temat wyjazdu.