Post
autor: FORZA ZKS » 13.08.2017, 10:43
RUCH CHORZÓW - ŁKS ŁÓDŹ 03.05.2004
Wyjazd ten był dla nas najważniejszym wyjazdem na wiosnę, gdzie trzeba było pokazać się przede wszystkim konkretnie. Wiadomo też było, że wraz z Ruchem będą parówki, które za wszelką cenę będą starały się coś wykręcić. Jednak nikt się nie spodziewał, że to będzie jedna wielka rozpierducha. Ruch nam przyznał 300 biletów. Stanowczo za mało, jak na nasze potrzeby. Na szczęście dużo osób tym się nie przejęło i spora grupa wyruszyła bez zakupionego biletu. A jechaliśmy na ten wyjazd specjalnym pociągiem. Ruszaliśmy z Kaliskiego. Na szczęście bez psów, których jakoś zbytnio nie było widać. Jechało nas około 400-tu. Plus do tego nasi ziomale: 18 fanów Resovii i 3 fanów Zawiszy. Ekipa z pewnością nie z pierwszej łapanki, a właściwie to jedna z lepszych (jeśli nie najlepsza) band w naszej historii. Wszyscy wiedzieli po co jadą na ten wyjazd. Podróż przebiegła w miarę sprawnie. Bez większych wydarzeń po 4,5 godzinach podróży dojechaliśmy do Chorzowa, gdzie na dworcu czekał na nas spory oddział psów. Dołączyło też 80 ziomali z GKS-u Tychy. Razem więc stanowiliśmy około 500-osobową bandę. Po wyjściu z dworca zobaczyliśmy około 100 metrów od nas sporą grupę miejscowych i zapewne parówek wraz z nimi. Krótka próba przerwania kordonu, by na nich ruszyć. Ale nieudana. Za dużo psiarni. Co dziwne, psy nie urządziły typowego pałowania, tylko jedynie odpychali naszych. Potem droga na stadion. Jakoś naokoło, jakimiś mostami nad autostradą. Widzieliśmy, jak przeciwnicy też przemieszczali się pod stadion. Ale byliśmy zbyt daleko od siebie, żeby cokolwiek wykręcić. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, mieliśmy obiecane, że dla tych, którzy nie mają biletów, zaraz zostaną bilety dostarczone do kasy. Chociaż niezbyt ufaliśmy tym słowom, bo padły one z ust psiarni, to jednak obietnica została dotrzymana i po kilkunastu minutach wszyscy znaleźliśmy się na stadionie.
Do meczu było jeszcze półtorej godziny. Obwiesiliśmy nasz sektor flagami: „Uliczni Wojownicy”, „Kawaleria Szatana”, „Street Warriors-Limanka”, flaga Resovii „Łowcy pejsów-Resovia”, a na górze sektora „Troublemakers” i „ŁKS Łódź-Polska”. Był też nieduży transparent „Wieszczu wróć-ŁKS Łódź”. Do „Kawalerii...” i flagi Resovii obiekcje miał obserwator, który stwierdził, że mecz się nie rozpocznie, dopóki te flagi nie zostaną zdjęte. Więc je ściągnęliśmy, a zaraz po rozpoczęciu meczu z powrotem te flagi zawisły. Na początku meczu dość dobry doping z naszej strony. Jednak po strasznym początku naszych piłkarzy doping zelżał, by jeszcze później całkowicie siadł. Bardziej szykowaliśmy się na drugą połowę. Mieliśmy 25 rac, które w szalikach podali nam piłkarze. Mieliśmy też prawie 200 ogni bengalskich. Jak się jednak później okazało, nie było się na co szykować. Miejscowi zaprezentowali swoją sektorówkę z herbem i pasy. Później odpalili race i jeszcze raz zaprezentowali sektorówkę.
Niedługo po rozpoczęciu przerwy z tunelu wybiegli miejscowi ze swoimi czerwonymi układowiczami uzbrojeni w rympały. My szybko zaczęliśmy ściągać flagi i na ogrodzenie w celu konfrontacji. Ochrona zaczęła nas gazować, a na drodze przeciwnikowi stanęły psy. My najpierw walczymy z ochroną, czarnuchy szybko uciekły. Kilku z nich załapało się na oklep. Po chwili jednak za przeciwników mieliśmy również psiarnię i zaczęła się ogólna jazda. I ciężko tutaj będzie opisać po kolei kto co komu zrobił. Po prostu jedna wielka rozpierducha. Przez jakiś czas dążenie do konfrontacji obu ekip. Jednak w tym przeszkadzały psy, które miały najbardziej przejebane, bo cała agresja skupiła się na nich. Ruch z Widzewem walczyli głównie na murawie, my z ziomalami na trybunach. Doszło też do śmiesznej sytuacji, kiedy to koleś zmieniający wynik na zegarze od razu spierdolił, zaraz na zegar wszedł jeden z naszych i zmienił wynik z 0:2 na 3:2 :). Po chwili pod naszym naporem padło ogrodzenie oddzielające sektory. Do przeciwnika coraz bliżej, ale przed nami psy. Konkretna jazda z nimi. Psiarnia strzela zarówno do nas, jak i do gospodarzy. Po chwili jesteśmy mokrzy od armatki wodnej. Męty przeganiają nas za sektor. Tam na bicie ponownie łapie się ochrona, część wpadła na sektor, na którym siedziała spokojniejsza część publiki. Tamci myśląc, że ich atakujemy, uciekli z sektora. Rozjebaliśmy jakiś magazynek, z którego wynieśliśmy metalowe elementy, które posłużyły nam za broń. Wróciliśmy z powrotem na sektor. Nad głowami słychać świst latających gumek. Przeciwnicy znaleźli się blisko naszego sektora. Część z naszych także znalazła się na murawie. Jednak wpadła ochrona, która mocno chciała się odegrać. Część z nich miała drewniane rympały, których część wyjebali miejscowi i nasi z powrotem musieli wrócić na sektor. Oczywiście mecz już się zakończył po pierwszej połowie. Z ochroniarzami wojna na kamienie, których sporo było na sektorze. Psy również w desperacji rzucały kamieniami. Przy tym i my i miejscowi jesteśmy ostrzeliwani. Po chwili doszło do jedynego bezpośredniego starcia na koronie stadionu. Niestety od nas niewiele osób urwało się spod obstrzału psów, tak więc starcie bardziej do tyłu. Później znowu walka z psami, w którą leciało dosłownie wszystko. Począwszy od kamieni a skończywszy na racach. Coraz więcej osób rannych głównie od gumek. Widać, jak znoszą z murawy kontuzjowanych psów. Trzeba przyznać, ze miejscowi wraz z Widzewem (wśród nich ponoć jeszcze 15 z Elany i Myszków) bardzo konkretnie jechali z ku**ami. Ale mieli do dyspozycji niemal całą murawę i dużą część korony stadionu. W razie czego też mieli łatwiejszy odwrót. Ale jednak zajebisty widok, jak psiarnia spierdalała przed kibolami, łapiąc się na bicie. My natomiast zostaliśmy rozdzieleni przez psów. Kilka osób męty konkretnie katowały. Część zerwała się poza stadion. Ci, co nie zdążyli, zostali otoczeni przez psów, a potem pokręceni. To były pierwsze nasze straty osobowe. Ci, co się zerwali po chwili z powrotem znaleźli się na stadionie skacząc przez płot przy drugim wejściu. Kilkanaście osób wyrwało się na miasto. Awantura trwa nadal. Piękny widok. Psiarze zostali wyparci ze stadionu. I wtedy doszło do zjednoczenia i wspólna napierdalanka w mętów stojących pod stadionem. Pomaganie sobie nawzajem w razie problemów. Tamci strzelają, leją też z armatki. Nie są jednak na tyle odważni, by ruszyć. Cała awantura trwała ponad godzinę. W końcu dało powoli znać o sobie zmęczenie i po prostu awantura się zakończyła. Miejscowi ze swoimi układowiczami rozeszli się w jedną, a my w drugą stronę. Miejscowi dymili jeszcze trochę na ulicach, a w naszych szeregach chwila konsternacji, czy zostawać, czy też wyrywać się na miasto. Po kilku minutach zdecydowaliśmy się wyjść. Kiedy już wychodziliśmy, psiarnia zaczęła do nas strzelać. Tak więc to im nie było na rękę. Trzeba było czekać. Czas oczekiwania umilaliśmy sobie między innymi odpaleniem bengali, jakie nam zostały. To była nasza jedyna prezentacja na tym wyjeździe :). W końcu psy zaczęły robić po kolei konkretne trzepanie. Wychodzący z sektora musiał się przedstawić do kamery, potem albo na prawo, albo do przodu. Na prawo równało się ze skręceniem. A kryteria powinięcia były różne. Psiarze kręciły łysych, albo, jak ktoś miał dziary, czy też podejrzany ubiór (na ogół to była czarna bluza). Sprawdzano też, czy ktoś ma jakieś ślady po pałkach, czy gumkach, czy też był mokry od armatki. Ci też byli zawijani. Nie pomogła wielu osobom zamiana na ubrania. A ile czarnych bluz spłonęło na sektorze. Coraz więcej osób szło na prawo. Ci, co szli prosto byli ponownie spisywani. Było sprawdzanie aparatów, telefonów. A na koniec zdjęcie. Oczywiście k**** mocno cwaniakowały. Trochę to trwało. W końcu wszyscy zostali sprawdzeni. Niestety więcej osób zostało. Pozostali pod eskortą ruszyli na dworzec. Na koniec krzyknęliśmy: „jesteśmy z Wami, chłopaki jesteśmy z Wami” do tych którzy niestety zostali. Na dworcu czekał na nas nasz specjal. Pożegnaliśmy się z niedobitkami naszych tyskich ziomków. Ci z Resovii, którzy nie byli skręceni także postanowili wracać prosto do Rzeszowa.
Ruszyliśmy przed 22-gą. Niestety wyruszyliśmy w towarzystwie psów. Nie wiedzieliśmy jednak, czy to były psy chorzowskie, czy łódzkie. W sumie łódzkie by tak szybko nie dojechały. Najpierw dwukrotnie poszedł hamulec, bo był telefon, że może ci, których zatrzymały psy, zostaną wypuszczeni. Za drugim hamulcem kaski zaczęły wariować i potem stały w każdym przejściu. Kiedy nie wysiadły w Tarnowskich Górach, zaczęło to nas utwierdzać w tym przekonaniu, że jednak wracamy z łódzkimi mętami. Jednak po przejechaniu sporego odcinka, w Kłobucku k**** wysiadły. Okazało się, że to była ostatnia stacja w województwie śląskim. Dalej wracaliśmy już sami. Wracało nas tylko 150. Podróż w ciszy. Raz, że zmęczenie, a dwa, każdy w ciszy się zastanawiał co dalej będzie z zatrzymanymi. Po ponad 5 godzinach podróży ci, co wracali specem, około godziny 3-ej zakończyli wyjazd na Kaliskim. Wyjazd się zakończył, ale nie dla wszystkich, bo jeszcze zostali w Chorzowie zatrzymani fani......
Ci, którzy się zerwali ze stadionu wracali na własną rękę. Części miejscowi pomogli dostać się na dworzec w Katowicach (szacunek). Ci, co zostali zatrzymani, zostali zawiezieni na jakąś halę. Tam powyżywały się na nich k****. Wielu osobom pokradły szaliki, pieniądze, czy też połamały dowody osobiste, karty bankomatowe czy karty SIM. Później dołek. Część została wypuszczona jeszcze tego samego wieczora. We wtorek zostało wypuszczonych na dwie tury około 80 osób. Wracali do Łodzi pociągiem. Przez dłuższą część drogi z psami. Zostało 91 osób, które mogły mieć przybity napad na psa, a za to na „dzień dobry” sankcja. Wszystko rozstrzygnęło się w środę, czyli 2 dni po meczu, kiedy kończył się okres zatrzymania. Dla 43 osób niestety zakończyło się to sankami. Chorzowscy, którzy mieli większą możliwość zerwania się, także zaczęli mieć problemy, gdyż psy zaczęły wjeżdżać im na chaty. Nie mówiąc już o tym, ile osób konkretnie ucierpiało. Otwarte złamania, jeden z Widzewiaków w ferworze walki biegał z gumową kulą w oku, które stracił. Niestety też straciliśmy dwie flagi. Flagę „Uliczni Wojownicy” chciały zabrać psy, ale torba z nią została wrzucona na dach magazynku. Dzwoniliśmy w tej sprawie do Ruchu, żeby zajrzeli tam. Jednak flagi już tam nie było. Natomiast ŁKS-iak, który pilnował flagi „ŁKS ŁÓDŹ-POLSKA”, został pokręcony, a flaga mu zabrana. Teraz o pozytywach tej awantury: 56 psów rannych, w tym kilku ciężko. Szkoda tylko, że nie więcej. Drugi pozytyw to jest to, że mimo animozji, że wręcz się nienawidzimy między sobą, to wspólny wróg jednoczy i ramię w ramię potrafimy z nim konkretnie walczyć. Zajebiste podziękowania dla naszych ziomali za wspomaganie nas na wyjeździe do Chorzowa. Duży szacunek też dla tych osób-fanów drużyn, z którymi nie trzymamy za okazaną nawet najmniejszą pomoc dla naszych.
Wydarzenia z tego wyjazdu ciągnęły się za nami niezwykle długo. Dla niedawno powołanego Stowarzyszenia Kibiców Łódzkiego Klubu Sportowego na sam początek trudny egzamin, ogarnianie pomocy prawnej oraz finansowej dla zatrzymanych. Egzamin ten został zdany na piątkę. Później wychodziły ciekawe „kwiatki” jak zatrzymanie kibica Ruchu, który brał udział w awanturze, a okazał się on…dzielnicowym z Rybnika. Ciekawe jak się czuł śpiewając „zawsze i wszędzie policja jebana będzie”. Dość niespodziewanie też po miesiącu wróciła do nas flaga „Uliczni Wojownicy”. Jakiś pies chciał się wzbogacić i poprzez swojego znajomego zaproponował kibolom Górnika Zabrze odkupienie flagi myśląc, że zabrzanie będą się cieszyć z niespodziewanej „zdobyczy”. Ci na to przystali i w umówionym miejscu tą flagę po prostu psiarzowi zabrali. Następnie oddali ją tyszanom, skąd ta flaga wróciła do nas. Tak więc zajebiście, bo ta flaga nie miała nawet miesiąca i została nam ukradziona przez k****. Wielkie dzięki dla „Zaboli” za wzięcie w swoje ręce sprawy z flagą i zajebiste jej załatwienie. Większość zatrzymanych została wypuszczona po 3 miesiącach na początku sierpnia po wpłaceniu kaucji od 2 do 10 tysięcy złotych. Wiadomo, że nie wszystkich było stać na taki wydatek, ale na szczęście chłopaki nie byli pozostawieni sami sobie. Udało się zebrać na tych, którzy tego potrzebowali. Nie sposób tutaj wymienić Tych Wszystkich, którzy choć w drobny sposób ku temu się przyczynili. Niestety 9-ciu osobom, w tym 1 Zawiszakowi areszt został przedłużony. Czyniono wszelkie starania, by nasi jak najszybciej wyskoczyli, co też się udało i pod koniec sierpnia wszyscy już byli na wolności.
Obawialiśmy się, że wydarzenia w Chorzowie mocno wpłyną na naszą formę kibicowską. Dostaliśmy zakaz na 2 wyjazdy, potem na ostatnim wyjeździe w sezonie i pierwszych wyjazdach nowego sezonu wyglądało to słabo. Ale jeździliśmy i nie musieliśmy zawieszać działalności wyjazdowej jak na przykład Arka po Grabiszyńskiej, czy też wiele innych ekip. Wiadomo, że część osób musiała na jakiś czas odpuścić, byli też tacy, co w ogóle dali sobie spokój z kibicowaniem. Na ulicy też to dobrze wyglądało. Mieliśmy zdolną młodzież, która wzięła sprawy w swoje ręce. Były jednak ważniejsze priorytety, jak pomoc zatrzymanym chłopakom, ale mimo tego mieliśmy się dobrze i wybrnęliśmy z tego. Chociaż wiadomo, że temat tego wyjazdu nie skończył się wraz z wyjściem ostatniego zatrzymanego kibica. Czekały jeszcze sprawy w sądzie, które pokazały jakie mamy państwo milicyjne, gdzie na podstawie zeznań dwóch czy trzech psów i widzimisię prokuratora można komuś mocno pogmatwać życie. Sprawy się ciągnęły, zmieniały się składy sędziowskie, prokuratorzy, zaczynały się od nowa. Wcześniej jeszcze trochę zachodu kosztowało odzyskiwanie kasy z kaucji. Ostatnie osoby dostały wyroki w zeszłym roku. A mniej więcej dla 70% osób to były wyroki uniewinniające. Czyli co za tym idzie, siedzieli oni za nic, więc mieli prawo ubiegać się o odszkodowania. To oczywiście zostało uczynione. Obecnie są jeszcze osoby, które sądzą się o zadośćuczynienie, więc dla nich temat Chorzowa nie jest jeszcze w 100% zamknięty. Pozostałe osoby dostały wyroki w zawiasach. Trochę osób zostało też powiniętych już po tym wyjeździe. Niektóre z nich dostały zakazy i zawiasy, ale to już dla nich historia.
Dzień 3 maja 2004 roku dla uczestników wyjazdu do Chorzowa na pewno pozostanie w pamięci do końca życia. Na swój sposób zostało „uczczone” wejście do Unii Europejskiej, które oficjalnie nastąpiło 2 dni wcześniej. Na pewno znajdą się osoby, które będą się o to spierały, ale chyba to była największa stadionowa rozpierducha w historii polskiego ruchu kibicowskiego.