www.warhouse.pl

CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

ultras, hooligans, liczby, ciekawostki, informacje, opisy

Moderatorzy: Zorientowany, LechiaCHWM

ODPOWIEDZ
J_ag
Posty: 178
Rejestracja: 21.07.2011, 19:29

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: J_ag » 13.02.2016, 19:45

ok dzieki TAG.



J_ag
Posty: 178
Rejestracja: 21.07.2011, 19:29

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: J_ag » 13.02.2016, 19:53

Naprawde Przybiliscie sztame z jeziorakiem. To mysmi ololali Lebork.

tatarak
Posty: 121
Rejestracja: 21.10.2010, 23:03

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: tatarak » 17.02.2016, 16:51

Chodzi Tobie o sytuację na linii Lechia -Jeziorak? Dla wielu jest to conajmniej dziwna sprawa jak ekipa pro Elana ,WfcG nagle staje się pro Lechia. Już flaga nawet zawisła Iława w biało zielonych barwach. Choc wiadomym jest że w Iławie nie było nigdy jakiejś sympatii do Lechii. Takie to czasy... Oczywiście nie mój cyrk nie moje małpy. Nie znam całej sytuacji,ale może ktoś ze stron by się wypowiedział jeśli to nie tajemnica oczywiście.

DFLG
Posty: 494
Rejestracja: 11.01.2010, 23:23

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: DFLG » 17.02.2016, 20:53

Jeziorak od pół roku jest naszym fanklubem, co tajemnicą nie jest i myślę, że wiele osób o tym od dawna wiedziało.

PS. Raczej nie w tym temacie toczy się rozmowa.
Lechia Gdańsk!

J_ag
Posty: 178
Rejestracja: 21.07.2011, 19:29

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: J_ag » 18.02.2016, 12:30

Prawda ze zaczeło sie od podstawianych darmowych autokarów w Iławie na mecze na PGE? :) Zreszta skład tych wycieczek autokarowych obstawianych przez mundurowych przeraża. Widzielismy autokar np z Iławy czy Świecia.

AdaśK
Posty: 3
Rejestracja: 15.01.2016, 09:19

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: AdaśK » 18.02.2016, 12:50

A jaki jest skład tych waszych bambrów z okolicznych wiosek (skoro smiejesz sie z innych) z Kartuz którzy dostają eskortę na samochody osobowe na mecz w Gdyni? Kto ich powiadamia o miejscu zbiórki i jak to mozliwe ze osobowe samochody dostają eskortę kryminalnych z komisariatu kartuskiego? :(
Kto na to pozwala?

DFLG
Posty: 494
Rejestracja: 11.01.2010, 23:23

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: DFLG » 18.02.2016, 15:05

Szkoda odpisywać na takie pytanie, bo wiesz jaka jest odpowiedź.

Inna sprawa, że pierwsze słyszę, by z Iławy były jakieś darmowe autokary. Ze Świecia też nigdy nie widziałem takiego autokaru. Nie mówię tu o wycieczkach uczniów ze szkół, bo te przyjeżdżają z bardzo różnych miast.
Lechia Gdańsk!

BANita31
Posty: 98
Rejestracja: 18.02.2013, 21:56

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: BANita31 » 18.02.2016, 19:05

a zanim zostali oficjalnym fc Bks-u pucowali się do Stomilu, który ich olał..

keszkewmeszke
Posty: 38
Rejestracja: 20.12.2015, 18:56

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: keszkewmeszke » 18.02.2016, 20:53

Na początku myślałem że to jakiś żart. Ale teraz to już mnie przeraża co się w tym naszym światku kibicowskim dzieje. Iława jest tu najlepszym przykładem. Nie dało się wejść w d*** tym to spróbójemy tym... aż w końcu ktoś przekalkulował i zaprosił pod parasol. Sytuacja nie do pomyślenia jeszcze parę dobrych lat temu. Idzie nowe.

(S)
Posty: 310
Rejestracja: 29.03.2013, 20:22

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: (S) » 18.02.2016, 21:15

a jacy oni byli zakochani w Ruchu... zresztą maja tam kontakty zapewne dalej bo rodzinne ;) z drugiej strony chłopaki chcą coś działać jakaś grupa jest, ligę piłkarską mają tragedie bez widoków na zmianę, do Gdańska nie daleko dużo plusów i wyszło jak wyszło dla jednych ok inni ocenią słabo.

kibic75
Posty: 185
Rejestracja: 28.04.2013, 16:27

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kibic75 » 20.02.2016, 10:51

P.R.O.S.T.O pisze:Do kogoś starszego z Trójmiasta. Kojarzycie z którego roku te derby?

[link]
Tej flagi nie straciliście czasem na Olimpii w Poznaniu na rzecz Lecha?

rympałek
Posty: 101
Rejestracja: 26.01.2016, 20:05

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: rympałek » 20.02.2016, 14:54

Psiak pisze: w noc poprzedzajacą mecz trzepaliśmy Paryż w poszukiwaniu Cracovii. I przy tej okazji wychodzi inna sprawa a mianowicie wrogo nastawionego Lecha do Pasów. W nocnej rozkmince trafilismy (w sensie spotkali) kilku z Lecha, którzy byli bardzo przytchylnie nastawieni do Cracovii do momentu kiedy im się w końcu przedstawiliśmy. Alkoholizującemu się razem ze Śląskiem, pod wieżą Eifla Zagłębiu S. , które coś wspominało o układzie, kulturalnie pogroziliśmy palcem, na wypadek gdyby w ew. konfrontacji chciało postawić się za naszym lokalnym rywalem.

Czytając relację Zagłębia Sosnowiec z meczu Słowacja-Polska wynika,że sianie postrachu na kadrze w tamtych czasach najlepiej wychodziło wam na piwie przed meczem.
Psiak pisze: W takim razie uznaję, że było ich 17-tu w jednej grupie,
Z arabami walczyliśmy pod wieżą,a później w centrum handlowym,w ktorym doszlo do większości zatrzymań.W starciu o którym mowa przed meczem nie było nas nawet 17-tu.
Psiak pisze: Gorące głowy chciały ich atakować później na stadionie, kiedy już byli wszyscy, ale zwycieżył zdrowy rozsądek i zaproponowaliśmy im walkę po meczu banda na bande. Ostatecznie przystaliśmy na ich warunki (10*10), co w konsekwencji okzało się błędem.
Aż strach pomyśleć co mogliście nam zrobić na tym stadionie:)
Po meczu przyszedł R. z Arki do naszego autokaru i powiedział,że padła z waszej strony propozycja 10 na 10.Została ona pierwszym momencie zaakceptowana,ale po chwili I. stwierdził,że jedziemy z wami bez żadnego układania się i poszło.
Przez chwile postawiła się się w drzwiach waszego autobusu wyselekcjonowana dziesiątka,ale trwało to moment,reszta polożyła się na ziemi i nie dawała żadnego znaku.Trochę dziwne zachowanie patrząc jakie mieliście wobec nas plany w nocy na mieście i na stadionie.
Psiak pisze: Powiem wiecej, wg. mnie nie tylko Lech nie chciał ich j.bać, ale wręcz Cracovia Lechowi wówczas imponowała. To moja ocena.
Polska-Słowacja 5-0 w Zabrzu,te same eliminacje.Po meczu w oczekiwaniu na pociąg trafiamy dwóch gości ze Śląska zabierając im koszulki.Stojący na sąsiednim peronie Lech staje po ich stronie,więc natychmiast idzie kontra z naszej strony,ale do niczego większego nie dochodzi,bo rozdziela nas natychmiast policja.
Zgoda rodziła się w dużych bólach i ani Cracovia Lechowi,ani Lech Cracovii wtedy nie imponował.No chyba,że małolatom.

kary07
Posty: 67
Rejestracja: 29.11.2015, 13:17

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kary07 » 20.02.2016, 20:01

[/quote]
Polska-Słowacja 5-0 w Zabrzu,te same eliminacje.Po meczu w oczekiwaniu na pociąg trafiamy dwóch gości ze Śląska zabierając im koszulki.Stojący na sąsiednim peronie Lech staje po ich stronie,więc natychmiast idzie kontra z naszej strony,ale do niczego większego nie dochodzi,bo rozdziela nas natychmiast policja.
Zgoda rodziła się w dużych bólach i ani Cracovia Lechowi,ani Lech Cracovii wtedy nie imponował.No chyba,że małolatom.[/quote]

Na tym meczu Lech był w ok 50-60 osób obok naszego sektora (same duże chłopy) po lewej stronie i bardzo przyjaźnie z nami bajerzyli w przerwie proponując różne rzeczy więc nie dziwi ich zachowanie po meczu względem Śląska.

Osaka
Posty: 206
Rejestracja: 05.02.2016, 21:59

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Osaka » 20.02.2016, 22:20

kary07 » dzisiaj, 20:01

[/quote]
Polska-Słowacja 5-0 w Zabrzu,te same eliminacje.Po meczu w oczekiwaniu na pociąg trafiamy dwóch gości ze Śląska zabierając im koszulki.Stojący na sąsiednim peronie Lech staje po ich stronie,więc natychmiast idzie kontra z naszej strony,ale do niczego większego nie dochodzi,bo rozdziela nas natychmiast policja.
Zgoda rodziła się w dużych bólach i ani Cracovia Lechowi,ani Lech Cracovii wtedy nie imponował.No chyba,że małolatom.[/quote]

Na tym meczu Lech był w ok 50-60 osób obok naszego sektora (same duże chłopy) po lewej stronie i bardzo przyjaźnie z nami bajerzyli w przerwie proponując różne rzeczy więc nie dziwi ich zachowanie po meczu względem Śląska.

Piekne wspomnienia tylko jest jedno pytanie. Na ktorym peronie stal Lech? Jak juz piszesz takie bajki to dworzec w Zabrzu ma tylko jeden peron.

kary07
Posty: 67
Rejestracja: 29.11.2015, 13:17

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kary07 » 20.02.2016, 23:17

Chyba zacytowales nie tego usera co trzeba ;-) na tym meczu akurat byly jednostki ze Slaska,nie wiem moze ktos sie platal w nirodpowiednim miejscu.Ale uwaga jak najbardziej na miejscu...

Osaka
Posty: 206
Rejestracja: 05.02.2016, 21:59

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Osaka » 20.02.2016, 23:48

Dokladnie , ta bajke z Lechem na drugim peronie wymyslil rympalek heheh.

AsgAarD_xxx
Posty: 590
Rejestracja: 27.11.2007, 22:41
Lokalizacja: Piaseczno

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: AsgAarD_xxx » 22.02.2016, 05:22

Wywiad z "Depeszem", współtwórcą zorganizowanego ruchu kibicowskiego w Piasecznie. Sporo wspominek z lat 90. [link]
Obrazek

kibic75
Posty: 185
Rejestracja: 28.04.2013, 16:27

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kibic75 » 23.02.2016, 10:18

Mógłby ktoś,najlepiej z Gdańska,pamietający tamte czasy skomentować ową sytuacje?Mi tutaj na to wygląda,że skini (pewnie Lechia) stojący murem za Bolkiem atakują demonstarcje anty-magdalenkową.



https://www.youtube.com/watch?v=vGx3VQJOOM8

walka__o_przetrwanie
Posty: 294
Rejestracja: 07.12.2015, 01:24

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: walka__o_przetrwanie » 23.02.2016, 12:06

To była jakas demonstracja anarchistyczna,jest tam nawet ich przywódca. Nie wiem co tam robili Gwiazdowie i Walentynowicz. A skini są w większości z jednej dzielnicy Gdańska - Moreny znanej w 90 latach ,,łysa góra''

Psiak
Posty: 299
Rejestracja: 03.03.2013, 14:45

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Psiak » 25.02.2016, 16:08

rympałek pisze:
Psiak pisze: w noc poprzedzajacą mecz trzepaliśmy Paryż w poszukiwaniu Cracovii. I przy tej okazji wychodzi inna sprawa a mianowicie wrogo nastawionego Lecha do Pasów. W nocnej rozkmince trafilismy (w sensie spotkali) kilku z Lecha, którzy byli bardzo przytchylnie nastawieni do Cracovii do momentu kiedy im się w końcu przedstawiliśmy. Alkoholizującemu się razem ze Śląskiem, pod wieżą Eifla Zagłębiu S. , które coś wspominało o układzie, kulturalnie pogroziliśmy palcem, na wypadek gdyby w ew. konfrontacji chciało postawić się za naszym lokalnym rywalem.

Czytając relację Zagłębia Sosnowiec z meczu Słowacja-Polska wynika,że sianie postrachu na kadrze w tamtych czasach najlepiej wychodziło wam na piwie przed meczem.
Czytając niektóre posty kibiców z Krosna i Przemyśla wynika, że rządzenie w trzeciej lidze wychodziło wam najlepiej w termach Sanu i Wisłoka. Z tego co pamiętam to kąpaliście się również w źródłach Raby.
Jeśli chcesz, mozemy dyskutowac w taki sposób. Możemy też wymienić zdania bez przysłowiowej "napinki".
Jeśli to drugie to przeczytaj jeszcze raz relacje Zagłębia i skonfrontuj to z moją, oraz z tym co napisałem o naszej ekipie "w tamtych czasach" w temacie "Sytuacja w Krakowie..."
rympałek pisze:
Psiak pisze: W takim razie uznaję, że było ich 17-tu w jednej grupie,
Z arabami walczyliśmy pod wieżą,a później w centrum handlowym,w ktorym doszlo do większości zatrzymań.W starciu o którym mowa przed meczem nie było nas nawet 17-tu.
To już ustal z nisc-em. Ja zgodzę się z każdą wersją.
rympałek pisze:
Psiak pisze:Gorące głowy chciały ich atakować później na stadionie, kiedy już byli wszyscy, ale zwycieżył zdrowy rozsądek i zaproponowaliśmy im walkę po meczu banda na bande. Ostatecznie przystaliśmy na ich warunki (10*10), co w konsekwencji okzało się błędem.
Aż strach pomyśleć co mogliście nam zrobić na tym stadionie:)
Po meczu przyszedł R. z Arki do naszego autokaru i powiedział,że padła z waszej strony propozycja 10 na 10.Została ona pierwszym momencie zaakceptowana,ale po chwili I. stwierdził,że jedziemy z wami bez żadnego układania się i poszło.
Przez chwile postawiła się się w drzwiach waszego autobusu wyselekcjonowana dziesiątka,ale trwało to moment,reszta polożyła się na ziemi i nie dawała żadnego znaku.Trochę dziwne zachowanie patrząc jakie mieliście wobec nas plany w nocy na mieście i na stadionie.
Walka była dogadana na stadionie pomiędzy W i Ś.P. Bystrym a od was I i ktos jeszcze. Zaraz po waszym wejściu na górny sektor stanęliście w sąsiedztwie Arki. Ś.P Bystry nakręcał wszystkich by na was ruszyć, ale skończyło sie na tym, ze we dwóch podeszli i ustalili 10*10 po meczu. My chcieliśmy banda na bande, 10*10 to była propozycja I od was.
Przy drzwiach autobusu było nas 8-iu, bo W i Bystry stali w tym momencie pod autokarem Arki. To były b. istotne dwie osoby z pierwszej linii.
Głównie siedzieliśmy na siedzeniach, nie leżeli, zgieci wpół z rękami na głowach, bo leciały szyby od waszego sprzętu. My nie mielismy praktycznie nic, bo nas jeszce przed wjazdem do Paryza rozbroiła francuska menta.
rympałek pisze:
Psiak pisze: Powiem wiecej, wg. mnie nie tylko Lech nie chciał ich j.bać, ale wręcz Cracovia Lechowi wówczas imponowała. To moja ocena.
Polska-Słowacja 5-0 w Zabrzu,te same eliminacje.Po meczu w oczekiwaniu na pociąg trafiamy dwóch gości ze Śląska zabierając im koszulki.Stojący na sąsiednim peronie Lech staje po ich stronie,więc natychmiast idzie kontra z naszej strony,ale do niczego większego nie dochodzi,bo rozdziela nas natychmiast policja.
Zgoda rodziła się w dużych bólach i ani Cracovia Lechowi,ani Lech Cracovii wtedy nie imponował.No chyba,że małolatom.
Dodajmy, ze zaraz po tym na Słowacja-Polska w Bratysławie mieliście już układ.
Widziałem w Paryżu jaki Lech miał do was stosunek, zarówno w nocy na mieście, jak i zaraz po tym jak rozwaliliście nam autokar, wiec zostaje przy swoim.
"Jak mnie słyszysz?
Ja Wisła, Ja Wisła!"

Popeyee
Posty: 362
Rejestracja: 10.09.2012, 08:37
Lokalizacja: Anglia

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Popeyee » 25.02.2016, 16:37

Szukam zdjeć z Polska - białoruś(Łódż) 2000rok i Polska-portugalia(stadion śląski)głownie sektor za bramka i opisu.Sektor obok Lech,Ruch,Arka,Zagłebie Lubin-sektor Dolnośląska koalicja plus Motor-Górnik,Rybnik i opisu .
Good Night Left Side

FORZA ZKS
Posty: 134
Rejestracja: 16.11.2014, 09:19

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: FORZA ZKS » 28.02.2016, 23:29

Obrazek



TURNIEJ W NOWYM TARGU 1999
[ 07.09.99 ]Jestem ( i nie tylko ja zresztą ) OGROMNIE zawiedziony brakiem przeciwników na turnieju barażowym w Nowym Targu. Byłem pewien, że Zagłębia nie będzie, bo oni tylko potrafią do nas pisać i straszyć ( tylko kto się tego boi? heh ), ale czemu nie było nikogo z Legii? Z braku hoolsów z innych klubów, pozostało nam stoczyć małą wojenkę z policją i ochroniarzami - oczywiście zwycięską choćby ze względu na nasza znaczną przewagę liczebną [...w niedzielę ( mecz Cracovia - Zagłębie ) w Nowym Targu zjawiło się nas około 90 osób z Cracovii + 7 osób z Arki. Na miejsce dojechaliśmy o godz. 15.00 ( o tej porze jak pisano w gazetach miał być mecz ), jednak okazało się, że spotkanie będzie o 17.00. Pod halą poinformowano nas, że aby wejść na mecz trzeba wykupić karnet na cały turniej za..........150 nowych złotych ( !!! ) Jak nietrudno się domyślić wywołało to w nas niemałe wkurzenie, jednak po paru minutach podeszli do nas działacze Podhala (? ) i poinformowali nas, że w drodze wyjątku mogą nas wpuścić za 25 zł abyśmy tylko ( jak to powiedziano ) nie rozrabiali. Ponieważ ta kwota również nie była przez nas do zaakceptowania, to po pokonaniu metalowych drzwi i paru ochroniarzy wdarliśmy się siłą na halę nie płacąc ani złotówki,a stamtąd nikt nie miał zamiaru nas usunąć. W przerwach spotkania wychodziliśmy na miasto w celach "promocyjnych" ,z których jedna zakończyła się bijatyką z policją, W jednym z barów zatrzymano i skuto dwoch naszych ziomków. Kontratak w naszym wykonaniu udał się w 100% i zatrzymanych bez problemu odbiliśmy ( walka odbyła się w stosunku nas około 30, policji 10-15 ).Przed końcem spotkania na zewnątrz hali doszło do bójki z ochroniarzami poszło o arkowca, który został przez jednego z nich uderzony ) również zwycięskiej. Co ciekawe z naszej strony do zadymy włączyło się około 60 osób ,a ochroniarzy tylko 15-20 ( ciekawe jest to, że obok zajścia stało z 20 - 30 ochroniarzy którzy jednak w żaden sposób nie zareagowali na to co działo sie dosłownie obok nich ). Po zajściu w okolice hali zjechały się b.duże siły policyjne, spodziewaliśmy się rewanżu z ich strony za to co działo sie wcześniej, ale po meczu odprowadzono nas jedynie do samochodów......W poniedziałek na meczu z Legią/SMS/Krynicą ( niepotrzebne skreślić ) było nas około 50 osób i nic ciekawego się nie działo.I tylko jak pisałem w poprzednim mailu zawód z powodu braku kibiców/chuliganów z przeciwnych klubów ..........
W sobotę[4br.] zrobiliśmy wjazd do knajpy okupowanej przez wiślaków z ekpiy SHARKs jak się zwią. Mieliśmy informacje, że jest ich tam około 30 więc zdzwoniliśmy się i w sile 20 osób ( doszliśmy do wniosku, że tylu nas wystarczy ) pojechaliśmy w w/w miejsce. Nie przewidzieliśmy jednak jednego, że do awantury z nami włączą się nie tylko wiślaki, ale wszyscy będący w knajpie a więc i bramkarze i postronne osoby. Ponieważ byliśmy dobrze uzbrojeni ( pałki, rurki, bejsbole - ( uprzedzę Twoje ewentualne pytanie i napiszę - ostrych narzędzi brak ) daliśmy im wszystkim radę, ale naprawdę po bardzo ciężkiej walce i z ogromnym trudem odnosząc przy tym sporo uszczerbku na zdrowiu. Pomimo kontuzji[ żebra razy 3 - przyp. f.] akcja naprawdę była udana :-)
[ Dino - Craksa ]

[ 11.08.99 ] W sobote w Nowym DMaz odbylo sie widowisko pseudosportowe typu mecz pilki kopanej,podczas ktorego doszlo do lekkiej awantury na stadionie Switu.Pod koniec pierwszej polowy grupka T.B 95 wraz z Turystami przyatakowala Slask. Grupa ze Slaska tak okolo 50-60sztuk.Na poczatku nie kucneli,bronili sie a nawet momentami kontrowali, nastepnie wdaly sie w to kundle w zwiazku z czym nastapil skondensowany polaczony atak warszawsko- wroclawski. Policja wyciela z laczka ponoszac ciezkie straty. Potem sie uspokoilo. W trakcie przerwy zaproponowalismy Sląskowi walkę, ale stwierdzili że nie mają dobrych sił na walkę z nami. Jeden chciał iść solo, co było bardzo śmiesznym zdarzeniem - przypomniały mu się chyba czasy szkolne.Padła jeszcze propozycja spotkania się w Oleśnicy lub innym neutralnym terenie. Z tego wszystkiego dochodzę do wniosku że wszyscy są mocni w gębie [B. - TB'95]

ATAK LECHA !

[ 07.08.99 ] amica wronki v legia [ ok. 100 os.]. Wyjazd do Wronek kolejny raz nie został zorganizowany i do tej niewielkiej miejscowosci dotarlo nas tam około 100 osób [ przy naciągajacym liczbę ,oku autora] . Nie jest to oszałamiajaca suma , prędzej mozna by rzec - przynoszaca bardziej ujme niz chlube. Zadne tlumaczenia typu : dzień powszedni ,wakacje itp. nie sa tu argumentem usprawiedliwiajacym. O tyle ,ze w Zabrzu pojawila sie prawie wyłacznie mlodzież ,to tu we Wronkach : bez wyjatkow : zero straszych. [ Pociag IC relacji wawa - poznan wyruszl z wschodniej o 12.30 . Szczątkowa wrecz liczba warszawskich fantykow miala sie zameldowac w stolicy wielkopolski o 15.38. Po drodze : Kutno - spokoj , Konin - spokoj i pusto. BEz przeszkod docieramy do Poznania o planowanym czasie . Na dworcu głownym tez cisza + zalewdnie kilku f. prewencji. Brak Leszka staje sie troche podejrzany ,ale bez wielkich zakłocen udajemy sie na peron 1 ,gdzie za 20 min. mial odjezdzac podmiejski w kierunku Wronek. Atmosfera iście sielankowa i o 16.05 wyruszamy . Po drodze zatrzymujemy sie m.in na "Poznań Wola" [niedaleko stadionu Lecha] , oraz 'ciut' dalej w Szamotułach - spokoj. Około 16.50 dobijamy do celu .Po opuszczeniu pociagu oprócz naglej gigantycznej ulewy ,mamy powitanie przympominajce zgoła pamietne spotkania z Lechem : kilka więźniarek ,kilkanascie busów , antyterror ,helikopter ...etc. [ Tak wiec bez przeszkod docieramy do stadionu ,nastepnie do swojego sektoru. Najpierw jednak kasy biletowe : Stolica przyjechala wiec nie moga byc one tanie : po 15 PLN od głowy . Przed wejsciem stoi kilku-osobowa grupka fanow Pogoni . Nie maja na wjazd ,lecz po zbórce wśrod Legionistów udaje sie uzbierać na wejscie. W sumie ze Szczecina przyjechało około 20 kibiców( młodzież). Cała rozmowe z nimi ,odnoście kontaków z Legii z Lechia , mozna sprowadzić do nastepujacego stwierdzenia :" Nic nie ma , zadnej kosy .Wszystko jest o.k. Reszta nas nie obchodzi" (!?) .Na płocie dwie flagi Pogoni : jedna wyjazdowa , druga przybyła wraz z fanami ze Szczecina. Doping idzie zarówno dla Legii ,jak i Pogoni. Co to wiec bedzie 18br. podczas POlska v Hiszpania - nie wiem. ALe jest ,jak jest. [ Odnośnie jeszcze wejscia . To chyba staje sie w Wielkopolsce rodzinne , a idzie dokładnie o kretynizm . O ile jeszcze oddanie pasów do depozytu , czy wykrywacz metali i skrupulatne przeszukiwania ujdą ,to nie wpuszczenie jednego z fanatyków Legii ,za posiadanie ... długopisu [cienkopiszacego] ,wydaje sie byc czystym debilizmem. Pióro było znanej marki i kosztowało pewnie troche ,wiec ów fan ,nie miał zamiaru sie go pozbywac ... bo "jesli tego nie wyrzucisz , nie wejdziesz" - brzmiały slowa bramkarza z pacanowa. Ale lepsze bylo wyjaśnienie "bo piszecie różne rzeczy na sektorze". Jak mozna "namalowac" cos na [gruboziarnistym] betonie , cienkopisem ? - to pozostanie słodka tajmenica X. Rane ,co za aafera o nic , gosc chcał nawet oddac długopis do depozytu ,ale nie ... bylo o tym mowy. Przyjmuja tylko pasy i plecaki ! Skończyło sie na tym ,ze posiadacz [ tu: kibic ] niebiezpiecznego narzedzia [ tu: długopis ] , został 'wyproszony' poza obreb stadionu przez chorego na łeb pacana [tu : bramkarz] . A juz na tak na koniec przynudzania ,to zakonczyło sie to tak ,ze po dziesiecu minutach przebywania poza 'murami' obiektu , kibic schował sobie do buta tenze dlugopis i normalnie w zyciu wszedl na sektor. No comment. [ Wracajac do dopingu - trzeba zaznaczyć ze - to od dłuższego czasu jeden z lepszych w wykonaniu stołecznych fanatyków . Jednak nie za bradzo było z kim sie przekrzykiwac. Nie od dzis wiadomo ,ze fani z Wronek do czołowki nie naleza pod tym wzgledem. jedyna innowacja bylo pojawienie sie po przeciwleglej stronie - "młyna" (?!) . Dziwne były równiez nawoływania spikera do głośnego kibicowania przez miejscowych. Jednym z takich "rodzynków" była reakcja spikera na widok unoszacego sie do góry obiektu latajacego "...nooo helikopter juz odleciał ,ale chyba nie kibice Amicy .ŚPIEWAMY ,AMica ,AMica...!!!" :-D. W czasie meczu obok naszego sektoru <H2> , ktos wylookał Czarka Kucharskiego (dzień poźniej miał mecz Stomilu na LEchu) . Oczywiście wyrażamy swa aprobate wobec jego postawy w Legii. Koniec spotkania . Po odczekaniu ,az wszyscy opuszcza stadion, ładujemy sie do więzniarek. Na stacji krótkie oczekiwanie i pakujemy sie do pośpiesznego. W Poznaiu jestesmy okolo 21.10 . Na dworcu cisza , znowu brak Lecha ,prewencji minimalna liczba . Idziemy na swoj peron ,zwarci w szyku . Jest nas w sumie zaledwie z 65 [juz bez Pogoniarzy i ekip samochodowych ] . Mamy ze soba co najmniej 4 flagi m.in. "Turystow" ,"Legio kochamy..." i gdy dowiadujemy sie ,ze bedziemy tu musieli poczekać kilka godzin , nie jest za wesoło. Kierownictwo lokalnej koleji jednak miało pomysl na zorganizowanie nam czasu. Mamy zostac gdzies ukryci(?). Idziemy wzdłuż peronu ,az na sam jego koniec. Przechodzimy kilknascie metrów po torach za dworcem i wsiadamy do stojacego "samotnie" jednego wagonu. Wizja iscie alienowska , typowe z archiwum x . Wagon znajduje sie po szerokim mostem , z dala od stacji , w srodku egipskie ciemnosci - nie wiadomo co bedzie dalej , ani kiedy odjezdzamy , ani gdzie w ogole mamy jechac. Pojawiaja sie plotki o trzech przesiadkach (NL) , oraz o dołaczeniu wagonu do pociagu-widmo (!) - ralacji Berlin _ Moskva. [Po godzinie przebywania w panujacej tamze duchocie i skwarze ,zasychaja gardla. W koncu zostaja wypuszczone - po wode - dwusobowe grupki. Jedna z takich par wraca z informacja ,ze "kogos wypatrzyła". Wzmaga sie czujność w wagonie . Nagle zapalaja swiatlo w przedziałach - co jak sie okaze poźniej ,skutecznie "wystawiło" cała ekipe . Niedaleko mostu pojawiaja sie jakies 'nie zidentyfikowane" 2 osoby - nie wiadomo czy to sokisci ,czy prewencja ... Ale zaraz potem z 2 osob robia sie 4 ,maja w rekach komorki(?) , i atmosfera rosnie. Jest 22.40. SĄ? Po dwoch minutach slyszymy "wuuuuaaaaaaaaaa" - od strony domow(?) sunie z rympalami na nas okolo 45 młodzieżowców Lecha. Ochraniajacy nas wokol wagonu pałkarze zrywaja zelowy, tak ze sie po drodze wywijaja orly . W tym samym czasie u nas "pada" ze 6 szyb. Lech rzuca kamieniami (ha!) , ktorych tu nie brakuje. Lezymy na podłodze(3 osoby lekko pokaleczone szklem),ale zaraz po tym podnosza sie krzyki "WYBIJAMY SIE DO NICH !". Jednak akcja Lecha jest zbyt krotka(ze 3min.) , a drzwi tez zablokowane. Polizei szybko zwarla szyki - posciagali posiłki z calego dworca - i sytuacja jest juz odwrotna. Złapali ze 2 czy 3 hools Leszka. Ich widok, prowadzonych przez niebieskich ,sprawia ze nasz cały wagon sie kotłuje . Wszyscy jada z "zostaw KIBICA..." oraz "Zawsze i wszedzie..." - echo (pod mostem) jest takie ,ze ... rozlega sie na całaaaa okolice . W przedziałach leca [wybite] szyby , hool's chca wyskakiwac ,1 "frytkownica" frunie przez okno, wrzask ,wagon prawie sie buja i cały czas wszyscy "zostaw kibica ...." . No to awantura. Prewencja podbiega pod wszystkie okna i ... ida w ruch 75'tki z dala czekaja z winchesterami na odstrzal . Wpadaja tez do wagonu ,jak antyterrorysci i zaczyna sie młócka. W korytarzu kociol ,szarpanina na calego . Nagle czuc fetor z palacej sie gumy !!! Pali sie wagon ??? Lech podlozyl ogien ? Sprawdzane wselkie zakamarki wewnatrz i poza . Po malym zamieszaniu , jednak ustaje . Robi sie spokojniej . Po wszystkim. Jednak czujnosc wzmozona. Oczekujemy na podstawienie do pociagu jeszcze z 40min. - jednak juz bez takich 'wrazen'. Lech zaniechal dalszych prob ataku . Komentarz do calej akcji byl krotki : mieli szczescie ze nie starali sie wejsc do wagonu ,a my mielismy szczescie ze nie byla to ekipa chocby U. [ Gdzies o 2.30 meldujemy sie na Centralnej. A juz w ta niedziele ,do Wawy przyjezdza na ligowe spotkanie nie kto inny jak ... Lech.


28.04.99 ] POLSKA v CZECHY ,Stadion Legii .
- Pogoń Szczecin - 5szala
- Sosnowiec - ok.24os. + 3 szalenie konkretne płótna
- Lechia ok. 8os. + 2 race,brak oflagowania
- Motor Lublin - ok. 11+1flaga
- Śląsk Wrocław - ok.6 + 1flaga.
- Frombork(?) -2
- Oława -4
Goście : Czesi zajechali w ok.23 szala + 10 płócienek.Wszystkie prezentowały barwy Banika Ostrava i Jablonca(?) . 30 minut przed końcem meczu ,zwineli sie i udali w nieznanym kierunku ,przy eskorcie jakiej w swoim kraju chyba nie doświadczyli .
[ O 17.15 - czyli kwadrans przed spotkaniem ,zakotłowało się przy kasach biletowych . Siedziac sobie spokojnie na koronie Żylety , nagle usłyszeliśmy jakies bluzgi i "ruch kamieni" . Na trybunie choć zarzucił "ARA!!!" i z połowę 'Zylety' (ok.800szala) wylało sie na chodnik prowadzacy do kas. Okazało sie jednak ,że znowu jak zwykle któryś niebieski becwał 'potrącił' nieodpowiednia osobe ,no i ... sami chcieli . Awanturka . W ruch poszło wszystko co było pod ręką , a i oskubane z koszy zostały dwa klubowe fastfood'y . Gdy wszyscy zaatakowali psiarnie - ta musiała ewakuowac sie poza rejon stadionu . Kilku niebieskich załapało sie na buty i ... śmigające metalowe barierki .Jednak zaraz do głosu doszły suki , zwarły szyki i natarły do ataku .Wraz z stale przybywającymi posiłkami konnymi pogonili pod sektor hools'ów . To nie było najlepsze rozwiązanie policji , bowiem obrzucone kamieniami i petradami zwierzeta zaczeły fiksowac i ... tu nastąpiła bardzo szybka riposta chuliganów .Suki po raz drugi ratowały sie ucieczką . Jeszcze od ulicy na stadion chcialo wejsc kilkunastu kibicow ,ale i oni (za co?) zostali nieżle wypałowani .Po tym juz chyba wybrali mecz w TVP . Chwila poźniej i znowu atak prewencji = zrywanie sie awanturników .Tym razem w czasie odwrotu kilku hools dość poważnie ucierpiało .Jeden nie zdązył .Został 'wchłoniety' przez prewencje.Jak go trafili tonfem ,to gość padł jak nieżywy na chodnik . Doskoczyło do niego jeszcze z 7 skurwysynów i tak go skopali i wymłócili 75'tkami ,ze chłopak lezał nieruchomy. W końcu go chwycili za nogi i zaczeli ściągać po betonie do furgonetki .Ktoś z hools zarzucił :" MAJĄ NASZEGO!" i ponownie Żyleta 'wylała' sie przed trybune i pogoniła pod kasy psiarnie. Tym razem - nie wiadomo skąd - wzmocniona brechami , prętami ,kamieniami i innymi akcesoriami . Jednakże znowu do ''głosu" doszła policja - tym razem wspierana o dodatkowe oddziały i ten jedyny najciekawszy : antyterror : jak te pojebańce zaczeły napierdalać tymi winchesterami na gumowe kule to każdy tylko chował głowe i s********* przed siebie ,tratując po drodze co wolniejszych. Strzelali jak do kaczek , nie patrząc na przepisowe : poniżej pasa . Obrywali zarówno ci co byli na dole (na ich wysokości) jak i ci co byli na trybunie . Suki wjebały sie aż na nasz sektor i z obu jego stron pilnowały już do końca meczu ... spokoju. Po spotkaniu ,otworzyli tylko jedne wyjscie , ustawili sie z obu stron w 20 metrowym szeregu. Szykowała sie typowa ścieżka zdrowia ,lecz prócz słownych prowokacji ze strony ... mundurowych ,nie wydarzyło sie nic .Każdy oczywiście został sfilmowany .[ f. ]


CDN...

independentfanatic
Posty: 88
Rejestracja: 18.11.2015, 19:09
Lokalizacja: Wellington

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: independentfanatic » 02.03.2016, 23:40

Okolo 2000r dotarla do mnie ladna kaseta video (stara kaseta VHS) pod nazwa ´Crazy Fans´ (pisano przez G czyli grazy fans ;) ) niejakiego typa z Jawora pod Wroclawia. Material dosc dlugi (ok.180minut) i ciekawy, glownie awantury z lat 90. Na poczatku tej kasety pokazano zdjecia i skladaki roznych ekip (glownie Slask + zgod, ale nie tylko) przy nutach zespolu Konkwista88. Moze ktos jeszcze ta kasete mial i to pamieta.

Byla tam m.i. jedna akcja na autokaru kibicow Rakowa wracajace z Lubina gdzies na parkingu. Tzn samej akcji widac nie bylo, tylko za kibicami z Czestochowy jechala jakas ekipa z TVP(przedtem byli takze w sektorze gosci i rozmawiali z kibicami Rakowa) i oni wlasnie na tym wyjezdzie jakis filmik o kibicach krecili. Rakow obity przez (do dzis nie wiem) chyba ZL ? W autobusie chyba ani jedna szyba nie zostala. Bylo to ok96r. Szukam relacje tego wyjazdu. Moze ktos bardziej kompetentny ta akcje przyblizyc? Ile Rakowa na tym wyjezdzie? Kto ich po meczu atakowal?

Oldfreak
Posty: 308
Rejestracja: 31.07.2014, 14:00

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Oldfreak » 03.03.2016, 10:08

Raków obity przez Zagłębie Lubin.Wtedy Zagłębie jako jedne z pierwszych stworzyły bojówke samochodową.Po wszystkim typ z kamerą łaził i wypytywał,ale obici kibice twierdzili że nie wiedza co się stało bo spali :)

FF1981
Posty: 122
Rejestracja: 15.09.2010, 08:30

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: FF1981 » 03.03.2016, 11:03

Akcja miała miejsce 23-03-1997.W tym samym dniu słynna awantura na trasie pomiędzy Ajaxem a Feyenoordem gdzie zginął Carlo Picornie.Raków traci na rzecz ZL flagę Ultras Raków.

Oldfreak
Posty: 308
Rejestracja: 31.07.2014, 14:00

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Oldfreak » 03.03.2016, 13:55

Dokładnie.Wtedy ta awantura była na autostradzie w Holandii.Jeszcze pamiętam że kamerzysta pyta się chłopaków z Częstochowy,skoro nie wiedza kto im to zrobił,to co teraz będzie?Raków odpowiada.Wojna.Wszystkich teraz będziemy jechać.

tygrys
Posty: 179
Rejestracja: 11.09.2009, 17:42

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: tygrys » 03.03.2016, 22:17

Ma ktoś opis turnieju kibiców w hali Broni w Radomiu w 1995 lub 1996 ?
Tam też było ciekawie.Opis był w kilku zinach z lat 90-tych.

walka__o_przetrwanie
Posty: 294
Rejestracja: 07.12.2015, 01:24

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: walka__o_przetrwanie » 05.03.2016, 01:36

Bezdyskusyjnie kiedyś był lepszy klimat. biła sie cała ekipa i wszyscy byli chuliganami,nie było podziałów,zawsze mogłeś liczyć na koleżke. Teraz nie jesteś sportowy to c*** z tobą,wyjebane. W złą strone wszystko poszło.

Doktor
Posty: 254
Rejestracja: 28.12.2014, 16:55

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Doktor » 05.03.2016, 10:46

Walka o przetrwanie - faktycznie tak bylo i to jeszcze na poczatku lat 2000 -.pozniej sie to pojebalo.u innych moze wczesniej.kiedys nie do pomyslenia bylo ze jada np 3 autokary i ktos na awanturze zostaje i sie patrzy albo ku*** filmiki nagrywa.ale to nie tylko kwestia dotyczaca meczow.spoleczenstwo spizdzialo .zobaczcie jak bylo kiedys na ulicach a jak jest teraz.pizdeczki wygladajace bardziej jak baba co w rzyciu solowki nie mial i nie w glowie mu jakakolwiek meska agresja.kiedys takich byl 1% i byli szydzeni teraz ich pelno i sa trendi.to nie wina chuliganow ze zostali i jest podzial tylko reszty ze stracila jaja
mahomet to pedofil. AVE BMH

pijany powietrzem
Posty: 544
Rejestracja: 02.03.2010, 23:58

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: pijany powietrzem » 05.03.2016, 11:05

walka__o_przetrwanie pisze:Bezdyskusyjnie kiedyś był lepszy klimat. biła sie cała ekipa i wszyscy byli chuliganami,nie było podziałów,zawsze mogłeś liczyć na koleżke. Teraz nie jesteś sportowy to c*** z tobą,wyjebane. W złą strone wszystko poszło.
bylo do przewidzenia ze tak sie stanie, wiele czynników sie na to złozyło, od nowych stadionów i "niedzielnych kibiców" aż po rozwiniecie się policyjnych działań, nigdy nie wiadomo kto cie podpierdoli, dlatego sportowcy trzymają się razem bo wola nie nadstawiać karku za kogos kto w kryzysowej sytuacji powie o jedno slowo za duzo

???
Posty: 557
Rejestracja: 23.04.2011, 14:24

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: ??? » 05.03.2016, 18:17

UdusiłemŻonę pisze:Dokładnie, jak napisał kolega wyżej. Wg mnie to odizolowanie ekip h podnosi bezsprzecznie ich jakość.
Właściwie to nie tylko w Polsce bandy są podzielone. Wszędzie jest przypal i każdy się pilnuje.
Nie ma co popadać w skrajność, takie czasy nastały.
Sztuka adaptacji. Z fartem wyjadacze.
Bzdura.Idealy minely.Obecnie z pizdy moze strzelic niestety kazdy.
Kibice.net -siedlisko wszelakiego zła.

FORZA ZKS
Posty: 134
Rejestracja: 16.11.2014, 09:19

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: FORZA ZKS » 06.03.2016, 22:12

Nie tylko oni, jeszcze Jagła z Pogoni, Jędras z Widzewa i kilka innych znanych osób,nawet tu na forum możesz poczytać o tym w różnych wątkach

adrenalina2010
Posty: 178
Rejestracja: 07.05.2010, 16:10

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: adrenalina2010 » 07.03.2016, 16:00

21 lat temu wiosna 1995 roku mecz Petrochemia Płock - Ruch Chorzów.
Na sektorze wiszą 2 flagi Stomilu Olsztyn? Mógłby ktoś coś na ten temat skrobnąć ? Nie przypomina sobie by mieli jakiś układ/zgodę?
Ruch siedzi ze Stomilem(?), a Petrochemia z Widzewem. Dziś to do nie pomyślenia:D
Flaga To/R\uń w barwach Apatora ach to były czasy.
Obrazek

Źródło to:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=SODRCICBxL0=3m35s[/youtube]

GtWładzię
Posty: 2547
Rejestracja: 07.05.2011, 22:19

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: GtWładzię » 07.03.2016, 16:15

był układ, nie zgoda ale przetrwał tylko w jednym sezonie.

independentfanatic
Posty: 88
Rejestracja: 18.11.2015, 19:09
Lokalizacja: Wellington

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: independentfanatic » 07.03.2016, 16:17

UdusiłemŻonę pisze:No ok ale 5 osób na kilkaset decyzyjnych, w ciągu 15 lat to dużo wg Ciebie?
Tzn 5 z tych najbardziej medialnych ale bylo tez calej masy takich sytuacji jak chociazby Piast Gliwice, GKS Katowice (Myslowice) czy chocby ostatnio bardzo wazna osoba z Gornika Zabrze. A tak w ogole to tych najbardziej spektakularnych bylo takze sporo wiecej niz tylko 5 osob. Z ostatnich lat to chocby gloszna sprawa rozjebanie sie Cracovii (jakos 22(!!) osob) . Wszystko razem liczono to zamiast 5 juz masz ok.40 osob a kroniki nie prowadze ale z pewnoscia w ciagu 15 lat bylo tego duzo, duzo wiecej.
Gdyby w akcjach brali udział ludzie z po za klimatu, było by dużo więcej frajerskich zajść na psach
Czy ja wiem. Akurat w lat 80-90 bylo bardzo duzo osob co wiedzieli co robic jesli doszlo co do czego, mimo ze "do scislej bandy" nie nalezaly a wtedy jakos nie bylo co chwile slychac o jakis haniorow czy innych tam rozjebundow. Moze tez dlatego ze wtedy jeszcze az takiej inwigilacji nie bylo.

Pozdrawiam

BANita31
Posty: 98
Rejestracja: 18.02.2013, 21:56

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: BANita31 » 08.03.2016, 21:14

https://www.facebook.com/kibicowskielat ... =3&theater

mógłby ktoś z Lechii przybliżyć tą sytuacje? Z kim ta awantura bo raczej nie z kibicami Dyskobolii :) ? Zdjęcie na stadionie Polonii Gdańsk za czasów fuzji(?)

Sławol79
Posty: 156
Rejestracja: 30.07.2011, 22:17

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Sławol79 » 09.03.2016, 05:14

BANita31 pisze:https://www.facebook.com/kibicowskielat ... =3&theater

mógłby ktoś z Lechii przybliżyć tą sytuacje? Z kim ta awantura bo raczej nie z kibicami Dyskobolii :) ? Zdjęcie na stadionie Polonii Gdańsk za czasów fuzji(?)
Coś mi się kojarzy że kibice Lechii wtedy wkurzyli się wynikiem meczu i zrobili awanture,pogonili piłkarzy Dyskobolii.Pamiętam że było to opisywane w prasie wielkopolskiej i chyba to jest zdjęcie z tego meczu.

Ultra1312Style
Posty: 166
Rejestracja: 08.04.2014, 12:32

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Ultra1312Style » 13.03.2016, 08:58

Felieton pasuje bardziej do działu "i nie tylko" niż "chuligańskie" wspomnienia. Tak czy inaczej zapraszam do lektury. Kibicowskiech publikacji nigdy za wiele ;)
Magia Stadionu
[link]
Obrazek
www.sektorkiboli.pl - Strona z Kibicowską Publicystyką

FORZA ZKS
Posty: 134
Rejestracja: 16.11.2014, 09:19

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: FORZA ZKS » 14.03.2016, 22:01

14-04-2002 STALÓWKA-SANDECJA NOWY SĄCZ

Lekka mżawka, w ogóle nieprzyjemnie, a to przecież połowa kwietnia, a pogoda przypomina jesień aniżeli wiosnę. Ostatni gwizdek. „Czas wracać do domu, już nic nie będzie” pomyślałem. Wtem ktoś krzyknął: „ku*** jedziemy z nimi” - a jednak, chyba nie do końca jest już po meczu. Kilkaset osób wybiega na ulicę, by dostać się do podobnie liczebnej grupy przyjezdnych, którzy jeszcze nie opuścili obiektu. Jak wszyscy to wszyscy – pobiegłem za nimi. Byłem w środku stawki, przezornie zaciągnąłem na twarz czerwono – niebieską kominiarkę, na to jeszcze kaptur. W prawej ręce miałem nóż, zwykły motylek, szybko okazało się, że będzie nieprzydatny.

Ulica, którą biegliśmy była równoległa do trybun. Zgodnie z przewidywaniami, na koronie zaraz pojawiły się psy ze strzelbami. Padły pierwsze strzały. Przód natarcia zatrzymał się. Nie oglądając się na innych wybiłem się na czoło. Już latały pierwsze kamienie. Ja, jeszcze z nożem w ręce, liczyłem na bezpośrednią konfrontację, jednak psy których na razie była garstka, schowały się za tarcze i pod osłoną waliły z gumisi.

Nóż w kielnie, i za kamyki. Adrenalina była tak wysoko, że w ogóle nie myślałem, o tym, że oto zbliża się jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć w moim krótkim, niewiele ponad dwudziestoletnim, życiu. Widziałem, jak inni ciskając kamienie, zasłaniali zamaskowane wcześniej twarze. Oczywiście w obawie oto, by któraś z kulek nie trafiła ich choćby w oko. Nie od dziś wiadomo, że k**** walą gdzie popadnie, mając w d**** ustawy o użyciu broni gładkolufowej.

Wbiliśmy się w kilku na stadion, przez furtkę. Widziałem psa, odzianego w swój strój, który tak naprawdę chronił go choćby przed małym zadraśnięciem od rzuconego kamienia. Mierzył do mnie, pomimo, swego ekwipunku drżały mu łapy. Z odległości kilkunastu metrów widziałem strach w jego oczach. ku***, ale poczułem siłę. Ja bez żadnych kamizelek, hełmów, mając za „broń” zwykłe kamienie, dumnie idę do przodu, a on ku*** co? Sra na mój widok. Na widok pozostałych, którzy teraz postanowili wyrównać rachunki ze znienawidzoną policją. Za wszystkie czasy, kiedy to pies był prawem, i lał pałą gdzie popadnie, oczywiście bez powodu. Za każde spisanie tylko za to, że stoję wraz z ziomkami pod klatką. Za każde chamskie i aroganckie traktowanie zwykłych szaraczków, którzy w tym momencie obrali miano chuliganów.

Wróciłem na ulicę, tam było więcej kamieni. Odbiłem od reszty, stojąc sam w promieniu kilkunastu metrów, prostopadle do psiarni stojącej nadal na koronie stadionu. Ciskałem kamień za kamieniem. Nie miały możliwości wyrządzić „stróżom prawa” żadnej krzywdy (ich ochronne wdzianka). Jednak fakt, że się mnie boją napawał mnie dumą. Ogromną dumą.

Wszyscy walili w główną grupę, jeden jednak rozkminił, że oto ktoś ciska w nich z boku. Wziął mnie na cel. Poczułem małą trwogę, a może raczej podniecenie, bo co prawda najpierw podbiegłem pod ceglany słupek w ogrodzeniu stadionu, jednak szybko, wbrew ostrożności jaką nakazywałby strach, wyszedłem z ukrycia.

Pies zaczął do mnie strzelać. Po kilku oddanych strzałach (żaden mnie nie trafił), nabrałem przekonania, że się boi, i nie może się skoncentrować, przecież byłem stosunkowo statyczny, tylko schylałem się po kolejne kamienie, których nie brakowało (po przeciwnej stronie stadionu jest park). Amok bitewny, przesłonił pewien fakt. Tą zaciętość, którą można było wyczytać, z jego psich oczu (nie był zbyt daleko, toteż doskonale je widziałem). Obrał mnie na cel, i musiał w końcu upolować, ale przecież w tym momencie to ja byłem myśliwym, a on zwierzyną. Gdybym wiedział, że oto za chwilę, za sekundy rolę się diametralnie odwrócą.

Teraz jednak w duchu się zaśmiałem, poczułem się tak pewnie, ileż to można strzelać gdzieś obok. „Samych debili przyjmują do policji” szybka odpowiedź, utwierdziła mnie w moim przekonaniu. Odwracałem się, by podnieść wcześniej upatrzony kamień …i nagle wszystko ucichło. Poczułem się tak jakbym wsadził głowę wewnątrz ogromnego dzwonu, a ktoś w niego z całej siły uderzył. Czułem tylko te wibracje w głowie, bez żadnego dźwięku. Czułem tylko głowę, tak jakby reszta mojego ciała nie istniała. Od razu nastała ciemność. „To już koniec?” w myślach niepewnie zapytałem sam siebie. O dziwo byłem nad wyraz spokojny.

Nie po raz pierwszy widziałem się ze śmiercią, ale po raz pierwszy było to przy okazji meczu...

Cóż, „co mnie nie zabije, czyni mnie silniejszym”. Zawsze tak myślałem, i jak życie pokazało ta maksyma miała odzwierciedlenie i w tym przypadku.

*****

Wszystko rozpoczęło się na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Po jesiennym meczu w Nowym Sączu cała Częstochowa mówiła o rewanżu w Stalowej Woli. Tak się fajnie złożyło, że mecz był w niedzielę, więc na sobotnim spotkaniu Rakowa z rezerwami Radzionkowa mogliśmy spokojnie się zameldować i ustalić szczegóły wypadu na Stalówkę.

Zresztą, co tu ustalać. Wiadomo - nocny pociąg z przesiadką w Skarżysku, już tradycyjnie. Tym razem liczymy się na poważnie z możliwością konfrontacji z Kszo w Ostrowcu. Bardziej na powrocie, ale jednak. Zapada decyzja - jedziemy z całym arsenałem z jakim się tylko da. Zbiórka z kilkunastominutowym wyprzedzeniem - tak by nie wzbudzać niczyjego zainteresowania grupą podejrzanych osobników w nocy na berzie, a tym samym nie ryzykować pojawiania się niechcianych służb - na stacji na Stradomiu.

Budzik nastawiony, ale organizm był tak podniecony że wstałem nim zadzwonił. Kilka telefonów do innych wykonanych, tak by nikt nie miał wymówki że zaspał. Zamówiłem złotówę i wyszedłem z domu. Cały czas szło za mną jakieś przeświadczenie, że coś się wydarzy. Nie, to nie był lęk chociaż na pewno niepokój też gościł w moim sercu. To po prostu była chęć do życia, do wyruszenia w nieznane, gdzie może czekać niebezpieczeństwo. Może, a nie musi, ale chyba będzie czekało...

Wyruszamy w 25 osób solidnego składu. Każdy dzierży jakąś reklamówkę, albo mu coś wystaje z rękawa. No arsenał mamy mocno solidny, chłopaki też nie z pierwszej łapanki. Pociąg rusza w drogę na Skarżysko, oczywiście trzeba się po drodze dogadać z kanarem bo bilety to jakoś nie nasza specjalność. Wszystko idzie w miarę sprawnie i bez trudu dojeżdżamy do celu. Na miejscu tradycyjnie już czeka osobówka do Stalowej Woli. Ten skład telepie się już znacznie wolniej, ale to jest chyba kwintesencja kibicowania. Jedziesz tyle godzin, tyle kilometrów i gapisz się w szybę. Nigdy nie mogłem zasnąć w czasie podróży, no chyba że "zmęczony" na powrocie, więc i teraz mogę odpływać myślami gdzieś daleko, gdy inni tną komara. Nie trwa to długo.

Spanie jest dobre gdy się już wraca, teraz jeszcze nie czas. Stonoga telepie się bardzo długo, w przedziałach pustki więc zaczyna się zabawa. W powietrzu zaczyna latać nasz sprzęt, a że jest to arsenał jakiego nie powstydzono by się i w czasie średniowiecznych walk to widząc to kanar uciekł do swojego przedziału. Na wszelki wypadek uspokajamy się, w końcu niespecjalnie zależy nam na tym by zaraz pojawiły się psy i zaczęły urować.

W Stalowej Woli lądujemy na pikniku na stadionie Stalówki. Trochę płynów imagogennych przyjmują nasze organizmy. Ja tam sobie siedzę z boku. Alkohol to już od jakiegoś czasu nie moja bajka. Rozmawiam sobie z Sg ze Stalówki. Na meczu nic nie będzie, mają chłopaki obecnie układy z klubem, których nie chcą sobie psuć, natomiast na bank będą chcieli umówić się na walkę z Sandecją. Po czterdziestu. Na pewno ciekawie by było, gdyby udało się ustawić taką walkę.

Tak patrzę na chłopaków, no niektórzy to przesadzili z walką z odwodnieniem organizmu :) Na pewno nudno na meczu nie będzie. Właśnie zaczęła zacinać lekka mżawka, zrobiło się tak jakoś klimatycznie. Mniej więcej w tym samym czasie dojeżdżają dwa wózki do nas. Czyli jest nas 35 typów. Po jesiennym meczu w Nowym Sączu, każdy liczy się z możliwością awantury. Czuć to w powietrzu. Niby Stalówka ma układy z klubem, ale jednak trudno było znaleźć kogoś, kto uważał że przyjechaliśmy tylko obejrzeć dziewięćdziesięciominutową trzecioligową kopaninę na boisku.

*****

- Ty ku*** patrz - to zdanie sprawiło, że wzrok mój przemieścił się na trybuny w okolicach pustego jeszcze sektora gości. To X i Y próbują wedrzeć się do klatki szarpiąc się z mundurowymi.

- Biegniemy!

Krótka dyspozycja sprawiła, że kto był z Rakowa w okolicy ruszył koroną obiektu w newralgiczne miejsce. Około dwudziestu chłopa, spora część w charakterystycznych czerwono-niebieskich kominiarkach, szybko przemieściła się do dwóch chłopaków od nas. Dobiegło jeszcze kilka osób ze Stalówki. X i Y kompletnie nawaleni jadą po rajtach psom których jest dwudziestu. Gdy dobiegliśmy mundurowi oddają pierwsze strzały. Wpierw w powietrze, później prosto w nas. Schowałem się za X, który kulki przyjmował na swój wielki brzuch :) Był w takim stanie, że nic go nie ruszało.

- Przyślijcie posiłki bo nie dajemy sobie rady! - to dowodzący gad szczekał do swojej krótkofalówki. ku***, ale jaja. Nas dwudziestu z gołymi rękami, ich 20 z pałkami i strzelbami i zaczynają się cofać wzywając posiłki. "Zaczęło się"

Co bardziej ogarnięci zaczęli uspokajać sytuację. W końcu w klatce nikogo nie było. W ogóle przyjezdnych jeszcze brak nawet w okolicach stadionu. Chłopaki ze Stalówki przypominali, że mają układy z klubem, żeby odpuścić na stadionie. Ostatecznie odwracamy się na pięcie i jak gdyby nigdy nic wracamy za bramkę, gdzie jest usytuowany młyn Stalówki. Idąc spacerkiem koroną znów sobie pomyślałem - "Zaczęło się"...

*****

- Z dajcie nam zaistnieć!

Z siedzi na płocie i koordynuje doping dla Stalówki prowadzony przez W. Nie zrozumiał chyba o co tym razem nam chodzi myśląc, że znowu chcemy wychylić się z pomysłem sprintu murawą w stronę klatki w której zasiada około 160 osobowa delegacja z Nowego Sącza, Mielca, Kielc i Jasła. Całą pierwszą połowę - nim zacinający deszczyk sprawił, że niektórzy przetrzeźwieli - truliśmy d*** o chęci ataku na przyjezdnych. Zwłaszcza, że chłopaki z Mielca wpierdalali się w telefoniczne próby ugadania się na walkę po 40 między Stalówką i Sandecją, i coraz bardziej było pewne że nic z tego nie będzie. Za każdym razem padała odpowiedź, że na stadionie nie. Tym razem jednak chodziło nam o coś innego. Większość z nas stała rozebrana do pasa w czerwono-niebieskich kominiarkach na twarzy. Chcieliśmy zaintonować najbardziej lubianą w Stalowej Woli naszą przyśpiewkę.

- Z dajcie nam zaistnieć!

- Mówiłem ci już Elek nie na stadionie.

- Ale teraz my nie o tym. Chcemy coś zapodać, ale musicie na chwilę przestać śpiewać.

Staliśmy z boku młyna, zaraz obok rozwieszonej wielkiej sektorówki, i trochę daleko mieliśmy do W prowadzącego doping w centralnym miejscu sektora. Po chwili zapadła cisza, a my pojechaliśmy swoje "Niedaleko od Krakowa...". Spore grono osób w Stalowej uwielbia tą piosenkę, ale jeszcze większa rzesza osób nie ma pojęcia jak leci tekst, więc darliśmy mordy sami, wsparci jedynie przez kilka osób. Sandecja akurat milczała, więc było nas słychać. Kogoś musiało zaboleć to "kup sobie chamie..." bo jak skończyliśmy to poszły jakieś bluzgi pod naszym adresem z sektora przyjezdnych.

*****

Odgłos zbliżających się szybkim tempem kroków na asfalcie był coraz wyraźniejszy. "Psy?". Nawet jeśli to kompletnie mnie to nie ruszyło. Bo i jak? Czułem tylko asfalt pod dłońmi i głowę, która była tak ciężka jak Dzwon Zygmunta. Próbowałem ruszyć karkiem - nie dało rady. Nogami - to samo. Cały czas więc leżałem sobie i słyszałem w oddali jakby stłamszony odgłos działań wojennych. Jakiś mocno ściszony odgłos wybuchów czy innych wystrzałów, wydawane komendy, świt latających przedmiotów, a może kul.

Nie miało to w ogóle żadnego znaczenia. Znaczenie miał tylko ten błogostan w jakim leżałem nie widząc kompletnie nic. Czułem tylko powiew świeżego powietrza, jakby bryzę morską. I wyciszonego odgłosy walk. Spokój umysłu mimo iż przez chwilę zadawałem sobie pytanie „To już koniec?”. Wiedziałem jednak, że to nie koniec. Coś jakby mi to szeptało do ucha. Czułem czyjąś obecność obok. Wiedziałem, że nie pozwoli by stała mi się krzywda. Czekałem więc na rozwój wypadków spokojny. Leżałem tak całą wieczność, aż pojawił się natarczywy odgłos butów na asfalcie. Nie robiło na mnie wrażenia czy to psy czy swoi. I tak nie byłem wstanie się podnieść.

- Bierzemy go chłopaki. Szybko, szybko... - to na pewno nie psy.

- Elek żyjesz?

- Żyję, ale nic nie widzę - zdania byłem wstanie wypowiedzieć normalnie i bez żadnych problemów natomiast przed oczami nadal miałem ciemność - Co się stało?

- O ku***... - to przerażony głos kogoś, kto mnie dopiero co zauważył. Chłopaki wzięli mnie pod ręce i wyprowadzili ze strefy zagrożenia. Ten sam głos, który pytał o to czy żyję odpowiedział:

- Postrzelili cię w głowę.

- Fajnie ku***...

Wylądowałem pod jakąś halą. Usiadłem, ktoś mi wycierał krew z twarzy. Zaczęło pojawiać się światło. Coraz bardziej natarczywe, rażące w oczy. Po jakimś czasie widoczne były już zarysy ludzi i przedmiotów. Kolejnych kilka chwil i widziałem wszystko z doskonałą ostrością. Wtedy musiałem wpaść w szok.

- Ja muszę do szpitala. Do domu. Nie tutaj, do domu muszę jechać - powtarzałem jak mantrę w kółko. Ktoś chciał zadzwonić po karetkę. Nie zgodziłem się. Zacząłem chodzić w kółko. W oddali wyraźnie było słychać jeszcze odgłosy walki. Koło mnie byli jacyś zwykli ludzie i kilku młodych kolesi. Skoro nie chciałem w Stalowej Woli to postanowili mnie podrzucić do szpitala w Nisku. Jechałem w aucie z jakimiś młodzieżowcami i jedną dziewczyną. Cały czas broczyłem krwią. Ta wychodziła z rany na czole, ale spływała też drogami oddechowymi. Plułem więc krwią z ust i nosa.

W Nisku długo nie zabawiłem. Był jeden lekarz na ostrym dyżurze, ale właśnie operował. Nie chciało mi się czekać. Wracamy do Stalowej. Czułem się dużo lepiej mimo iż krwawiłem cały czas. Postanowiłem wracać do Częstochowy a tam zawinę się do szpitala jak coś. W okolicach stadionu przejął mnie MK. Zaprowadził do domu, jego siostra zrobiła mi okład na ranę i obwiązała głowę bandażem. Żeby nie rzucać się w oczy założyłem kaptur i poszedłem szukać ludzi od nas. Było już dobrą godzinę po zakończeniu meczu. Dodzwoniłem się do jednej osoby z którą umówiłem się pod stadionem. Na stadionie już nikogo praktycznie nie było. Wisiała tylko na trybunach sektorówka obok której przechadzał się Sg (chyba jej pilnował). W momencie gdy mnie zobaczył zbladł...

Zaraz pojawiły się kolejne osoby od nas. Reakcja ta sama. Dodzwoniliśmy się do chłopaków z samochodu. Wracam wózkiem do Częstochowy, tam zasuwam do szpitala. "Jak umierać to koło domu", chociaż wówczas mówiłem to w żartach, to dopiero za jakiś czas dowiedziałem się jak byłem blisko prawdy z tym stwierdzeniem. Dobry Bóg jednak czuwał nade mną. Kierowca gdy jechał po mnie został zatrzymany przez psy i w miejscu w którym oczekiwałem już się nie pojawił.

Wylądowaliśmy w jakiejś piwnicy by przeczekać łapanki na mieście. Stalówka miała tam siłkę, była muzyka więc było przytulnie. Nie dla wszystkich. Zrobiło mi się masakrycznie słabo. Blady jak ściana przeraziłem obecnych (jakby dało się bardziej z moim zakrwawionym ryjem i przesiąkniętym opatrunkiem). Lo dodzwonił się do chłopaków z Resovii którzy w pięciu byli na meczu a jeszcze nie wyjechali ze Stalowej też gdzieś się kitrając. Wsiadłem do auta i pojechałem z nimi do Rzeszowa. Całą drogę było mi kurewsko słabo a czas podróży cholernie się dłużył...

W szpitalu rzecz jasna niczego nie pamiętałem, tylko narzekałem na ból głowy. Gdy zostałem na chwilę sam za parawanem zadzwoniłem do domu.

- Tata? Cześć. Nie wrócę dzisiaj. Miałem wypadek, jestem w szpitalu w Rzeszowie. Nic mi nie jest ale nie mogę teraz rozmawiać, zadzwonię później - rozłączyłem się nim padły konkretne pytania o to co się stało. Nie było mi teraz potrzebne by się tłumaczyć. Pojawiły się psy. Jakiś przypadkowy patrol. Jeszcze nawet pięciu minut nie jestem w szpitalu a już muszę kombinować. Poleciałem na amnezji, a że się słabo czułem to musieli odpuścić. Zresztą i tak zaraz miałem tomografię głowy. Po niej usłyszałem tylko:

- Uraz jest na tyle poważny, że musimy przewieźć pana do innego szpitala.

*****

Blaszany sufit i mijane co chwilę zapalone jarzeniówki. "Gdzie ja jestem?". Leżę na jakimś szpitalnym łóżku które prowadzone jest korytarzami. "A tak, mieli mnie gdzieś przewieźć, nawet nie wiem kiedy to się stało...". Patrzę cały czas w górę, nagle pojawia się twarz ślicznej blondynki o delikatnych rysach twarzy. Te jarzeniówki na suficie sprawiają, że jakby aureola rozjaśniała jej głowę. Nie słyszałem co powiedziała.

- Umarłem?

- ...nie, dlaczego?

- Bo wydawało mi się, że widzę anioła.

Usłyszałem tylko lekki śmiech kilku damskich ust i zamknąłem oczy. Pamiętam, że wylądowałem w dyżurce. Lekarz pytał skąd jestem, co się stało, to lecę z odpowiedziami:

- Z Częstochowy, nie pamiętam.

- Z Częstochowy? Moja żona pochodzi z Częstochowy - a że właśnie zabierał się do założenia szwów na czoło to na wszelki wypadek zapytałem:

- A to dobrze czy źle? Zwłaszcza w kontekście tych szwów, mam się spodziewać zemsty za żonę czy wszystko będzie OK?

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, ale ja pytałem całkiem serio. Ogólnie jednak było OK. W nocy mieli operować, ale gdy wyszło na jaw że mam inne problemy ze zdrowiem to operację przełożono na inny termin. Nie było to najlepsze rozwiązanie...

Czułem się coraz gorzej, nawet wysyłałem chłopakom esy, że nie wiem czy rana doczekam. Doczekałem. Tyle, że od rana nachodziła mnie ciągle myśl o powrocie do domu. Niech mnie kroją w Częstochowie. W poniedziałek miałem jedne badania, we wtorek drugie. Termin zabiegu się odwlekał a i ja nie bardzo byłem skłonny do złożenia podpisu pod wyrażeniem zgody na operacje. Ból był mocno upierdliwy, więc mulili mnie ketonalem i innymi prochami. Dało się przetrwać, ale za wszelką cenę chciałem wrócić do Częstochowy. Gdzieś tam w głowie miałem ten makabryczny żart z czasów PRL "Operacja się udała, ale pacjent niestety zmarł"... Nie no, jak już umierać to w domu a nie na obcej ziemi...

Dobrze, że codziennie miałem wizyty w szpitalu - a to chłopaki ze Stalowej przyjechali, a to z Niska. To znowu miejscowi - częściej Resovia niż Stal. Dzięki tym rozmowom i czułej opiece pielęgniarek głupie myśli odchodziły gdzieś daleko.

*****

Najgorszy i najfajniejszy moment w życiu? Jeśli chodzi o kibicowanie to na pewno oba miały związek z pamiętnym meczem w Stalowej z Sandecją. Przez problemy z sercem od półtora roku nie tykałem alkoholu czekając aż będę mógł przestać brać leki. Nie da się ukryć, że będąc pijakiem z utęsknieniem czekałem kiedy coś będę mógł obalić. Zwłaszcza że poznało się kilka nowych osób z którymi wypadałoby obalić jakieś pół litra. Na łeb rzecz jasna ;)

Czekam na wypis ze szpitala. Rodzice utknęli gdzieś w korku za Tarnowem i ich przyjazd się opóźniał. Lekarz prowadzący daje mi wszystkie papiery i podaje zalecenia kończąc:

- Obrażenia były na tyle poważne, że nie może pan spożywać już alkoholu.

- Przez jaki okres czasu?

- Do końca życia. Nawet najmniejsza ilość wypitego alkoholu może spowodować powikłania, w tym przede wszystkim ataki epileptyczne. Padaczkę.

ku***. Jakby mi ktoś strzelił drugi raz w łeb. W to samo miejsce. Cholera. Zrobiło mi się słabo. Oparłem się o ścianę. Przez te kilkanaście miesięcy odmawiałem sobie browarka bo wiedziałem, że wyprostuje sprawy kardiologiczne i odstawię leki to wtedy dam z chłopakami w palnik, a tu taki cios. Koniec odliczania dni do pijaństwa. Tak, to mnie zabolało najbardziej. Można wytrzymać w abstynencji, pewnie że można. Ale masz tą świadomość, że możesz się kiedyś napić. Ja już tej świadomości nie mam. Chcesz pić? Będziesz się telepał po padaczce. Nie, dziękuję. Szach i mat...

Fajniejszy moment był półtora tygodnia wcześniej. Środa, trzy dni po meczu z Sandecją. Jest u mnie mama. Próbuje przekonać do podpisania zgody na operację. Lekarze twierdzą, że podróży do Częstochowy nie przetrzymam. Cały czas się waham, bo swoje wiem. W tym czasie Raków gra finał okręgowego Pucharu Polski w Hucie Starej. Leżę sam na sali - mama gdzieś wyszła. Dzwoni telefon. Chłopaki z meczu.

- Elek słyszysz? Na meczu jesteśmy w Hucie, słuchaj teraz uważnie... - to M nawija przez słuchawkę, a w tle słyszę głos Z jak drze mordę - A teraz wszyscy głośno, on tam leży w szpitalu i teraz nas słyszy. Jedziemy - Elek, Elek trzymaj się...

Po chwili poszła taka jedna przyśpiewka antymundurowa :) Na zakończenie jeszcze M dodał tylko - Raków przegrywa, ale po meczu będziemy mieć dla ciebie prezent. Zadzwonię później. Trzymaj się.

Schowałem telefon do kieszeni pidżamy. Zatkało mnie. Łzy poszły mi po policzkach, akurat weszła moja ulubiona pielęgniarka, widząc co się dzieje zapytała:

- Taki ból? Dać ketonal?

- Nie, nie boli. Po prostu mam kolegów...

*****

Po Sandecji były różne chujowe momenty. Może dobrze, że z Częstochowy miałem tak mało odwiedzin. Te dwa tygodnie spędzone w szpitalu dały mi trochę do myślenia. Gdy pierwszy raz wstałem i przejrzałem się w lustrze zdołowałem się maksymalnie. Mimo opatrunków na głowie widok był przerażający. W ogóle się nie poznałem. Nieogolony, zapuchnięty i zasiniaczony. Do tego wielki turban na łbie. Poza widokiem w lustrze doskwierała też ciężka jak ołowiana beczka głowa. Myśli do głowy przychodziły różne. Nie było z kim tak szczerze pogadać, więc musiałem radę dać sobie z tym wszystkim sam. Dałem.

Na pewno pomogła akcja z pucharem, gdzie chłopaki po meczu w Hucie Starej zadzwonili mówiąc:

- Raków przejebał, ale zdobyliśmy dla ciebie puchar.

To właśnie wtedy zdecydowałem się podpisać zgodę na zabieg. Były też komiczne momenty, gdy dzień wcześniej zadzwonił S z tekstem:

- Elek słuchaj. Finał pucharu przenieśli do nas. Weź no pogadaj tam z chłopakami żeby się zmobilizować. Zrobi się fajny klimat, u nas na Hucie też jest mobilizacja...

- Ale ja w szpitalu w Rzeszowie leżę. Postrzelili mnie na Sandecji.

- Nie wiedziałem, z nikim od niedzieli się nie widziałem...

Tak, ta sytuacja mnie rozbawiła na maksa. Ale takich chwil było dużo mniej. Więcej było przemyśleń co teraz. Przecież już nic nie będzie tak jak wcześniej. Dobrze, że info o dożywotniej abstynencji dostałem dopiero przed wyjściem ze szpitala. Cóż, "quid me non interficit, hoc me fortiore facit". Jedziemy dalej. Raków do końca!





27-08-2003 MOTOR LUBLIN-STALÓWKA

Tak się fajnie złożyło, że między meczem z Tychami, a wyjazdem do Sosnowca (na Czarnych), w tygodniu trafił się pojedynek Stalówki na Motorze. Nikt z nas w Lublinie jeszcze nie był więc nie trzeba było szukać wyszukanych argumentów by jechać. Szybko zawiązała się grupka chętnych - na transport obraliśmy sobie słynne połączenie kolejowe z przesiadką w Skarżysku.

Początkowo było nas pięciu, ale okazało się, że jeszcze trzy osoby wybierają się furą. Bez najmniejszych kłopotów nakłoniono ich na zmianę środka transportu. PKP pośpiecha do Lublina przez Skarżysko serwowało w nocy ze Stradomia. Dodatkowego smaczku dodawał fakt, że skład startował we Wrocławiu. Śląsk również miał wolny termin, a i często podróżował do Lublina tym właśnie pociągiem.

Dodatkowej pikanterii do całej sytuacji dolała wiadomość, że zabraliśmy ze sobą ...dwie flagi. Ja wziąłem po ustaleniach z M. płótno "1921". Całkowicie niezależnie od nas Gd. zabrał "Hooligansa". Wszystko okazało się na zbiórce. Nie było już czasu odstawiać gdzieś jednej flagi. Ustaliliśmy, że na peronie stajemy w grupkach i czaimy, czy przypadkiem nie ma w środku większej grupy Śląska.

"Najwyżej odpuścimy" - taka była myśl. Trudno pchać się w ośmiu z dwiema flagami do pociągu, w którym może być znacznie więcej rywali.

Gdy skład wtaczał się sennie na peron obskurnego dworca na Stradomiu czułem lekkie napięcie. Nieco większe niż zwykle w takich sytuacjach, wszak pod opieką były dwie fany. Skład się przetoczył - pobieżnie kminiliśmy po oknach przedziałów - żadnej większej podejrzanej grupy nie było. Wbiliśmy do ostatniego wagonu. Teoretycznie był plan, by wysłać jeszcze kogoś na rekonesans po wagonach, tym razem od wewnątrz, ale jakoś tak zlekceważyliśmy temat.

Szybko przypałętał się kanar, ale nie był służbistą. Wziął co miał wziąć w łapę i poszedł sobie. Pociąg był dość długi, na kilkanaście wagonów, więc postanowiliśmy poszukać sobie wolnego całego przedziału. Znalazł się taki gdzieś w środku stawki.

Podróż mija spokojnie, tylko Cz. jadący pierwszy raz do Stalowej, chadza gdzieś swoimi drogami. Za oknami już jasno, jeszcze jakieś dwadzieścia minut i będzie stacja w Skarżysku-Kamiennej. Wtedy do przedziału wbija uśmiechnięty Cz. z tekstem, że zajebał liścia jakiemuś typowi.

- Pytał mnie o M. ze Śląska - uzasadniał Cz. Zbieżność ksyw z jednym z uczestników naszej eskapady sprawiła, że uznano iż coś mu się w bani pojebało, a że jego organizm nie był "czysty" w tym momencie to raczej nikt nie wyczuł z tej opowieści płynącego zagrożenia.

Po dwóch minutach drzwi przedziału się otwierają. Zagląda dwóch typków, w tym jeden nabity - ten co dostał liścia. Drugi, trzeźwy, pyta:

- Za co zlaliście mojego kolegę?

Od razu szybka analiza faktów z przeciągu ostatnich kilku minut i jedna myśl: "Śląsk". Teraz pytanie ilu ich ku*** jest. Jeśli zbyt wielu to trzeba jakoś grać na czas, w końcu przesiadka za chwilę, a w torbach mamy dwie flagi.

- A kto powiedział, że to ku*** ktoś z nas mu zajebał? - na razie można było kozaczyć, wszak nas jest ośmiu, ich tylko dwóch. Ten najebany coś tam zaczął zaberzać, ale jego kompan szybko ocenił sytuację. Wprawne oko łatwo wychwyci kibiców w tłumie, a jego wyraz twarzy wyglądał jak postaci z kreskówki, której właśnie zapaliła się nad głową żarówka. Nie wiem czy na bluzie Ofensywy R. zauważył mały wrzut "RKS Raków" (na plecach mieliśmy wtedy jeszcze duże nadruki "Medaliki"), czy po prostu wygląd i wiek był odpowiedni, by go naprowadzić na to że jedziemy na mecz. Szybko zabrał kompana i się zawinęli.

- Co robimy?

- Bierz flagi i stój na korytarzu najbliżej kibli. Zaraz pewnie wrócą. c*** wie ilu ich jest. Trzeba się bronić do Skarżyska.

Część osób stanęła w korytarzu między wagonami, reszta została w przedziale. Nagle słychać tupot nóg. Jeden na dzień dobry wpada do przedziału. Zasuwam mu fronta, typ się cofa. Wypadamy na wąski korytarz. Dalej nie wiem ilu jest rywali, bo z przodu stoi ten typ co dostał kopa, a za nim taki duży misiek w zielonej polówce Śląska. Zasłaniał gości będących za nim, a było widać, że ktoś tam jeszcze się kłębi.

Zaczynamy się naparzać, ale ciężko się walczy na takiej małej przestrzeni. Wrocławianie próbują nas na huki wziąć okrzykiem "Śląsk, Śląsk WKS". Cisną też jakąś butelką, ale jest dobrze. Sw. stojąc przede mną macha nogami nie dopuszczając za blisko siebie rywali. Ja zza jego pleców też próbuję coś ukłuć, ale raczej z kiepskim skutkiem - za mały zasięg rąk :)

Nagle Gw. trąca mnie w plecy:

- Ty, zostaliśmy sami.

Odwracam się, tam rzeczywiście tylko Gw. i Mł., resztę wsysło. Okazało się później, że w trosce o barwy na samym początku zmyli się do kibla, gdzie się zabarykadowali czekając stacji w Skarżysku. Skoro tak, to zarządziłem odwrót. W przejściu między wagonami zamknęliśmy drzwi trzymając je mocno. Wrocławianie wyjebali szybę - w tym momencie już zarządziliśmy totalny odwrót na czoło pociągu. Tam zabarykadowaliśmy się w kiblu.

Dzwonię do Gd. a tam tradycyjna poczta "Jestem w Stalowej" - "tak ku***, na pewno". Do M. też dodzwonić się nie można. Gw. na mnie patrzy i mówi - "Co robimy?"

Szybka analiza - trzeba dojechać do Skarżyska. Dalej nie wiemy ile tego Śląska jest i co z pozostałymi. Nikt nam do kibla się nie dobija, więc być może rywale nie ścigali nas przez kilka wagonów, a trafili pozostałych z barwami. Ostatnia próba dodzwonienia się, w końcu udało się.

- Wysiadamy w Skarżysku na peron, ale razem. My jesteśmy na początku składu. Jak ich jest mało to na nich ruszamy, ale niech Gd. z torbą odbije na bok. Na wszelki wypadek.

W Skarżysku wychodzimy na peron. Chłopaki też są w połowie składu. Na końcu widać kilka twarzy naszych niedawnych rywali. Wyłażą na peron. ku***, jest ich tylko czterech. Co prawda jeden to ten niedźwiedź co zasłaniał cały korytarz w czasie walki, ale jednak tylko czterech.

- Jedziemy ku*** z nimi - krew się we mnie zagotowała.

WKS widząc, ze jesteśmy zdeterminowani cofa się do do środka przyjmując pozycję w drzwiach wagonu. Zostaje tylko jeden typ. Wpada w niego ktoś przede mną, ja zaraz po nim walę go w ryj. Postawił się chłopak, ale szybko został sprowadzony do parteru. Teraz tamtych trzech.

"Teraz to my ich psychicznie zniszczymy" pomyślałem i wydarłem się do Cz., który miał w kieszeni motylka - "Tnij ich ku***". Wśród dwóch młodszych wrocławian stojących w drzwiach widać było zawahanie, tylko ten niedźwiedź stał niewzruszony i machał nogami. Ciąć rzecz jasna nikt nikogo nie zamierzał, ale skąd niby tamci mieli to wiedzieć. Po tym haśle miało być dla nich jasne, że mają do czynienia ze zdeterminowanymi i gotowymi na wszystko wariatami.

Parę strzałów leci z obu stron, po czym Śląsk proponuje solówki.

- To wysiadajcie, będzie po czterech.

- Nie, koniec już, psy są -przytomnie jeden z nich zwrócił uwagę, że na peronie obok całej awanturze przygląda się dwóch mundurowych. Co prawda byli to tylko SOKiści, ale ich widok skutecznie ostudził wojownicze zapędy obu stron.

- Kto wy? - padło jeszcze na koniec z już ruszającego pociągu.

- Raków Częstochowa, do zobaczenia w Lublinie.

Skoro pośpiech już odjechał to czas byśmy i my się zawinęli do stojącego już składu do Stalowej. Na szczęście SOKom nie chciało się z nami użerać. Wbijamy do osobówki i jedziemy dalej. Kanar też był bardzo ugodowy, więc mamy spokój. Ze względu, że jest dość wcześnie postanawiamy wysiąść w Sandomierzu, by przebaletować trochę nad brzegiem Wisły.

Gdy pociąg wolno wtaczał się na peron Mł. postanowił wysiąść. Jak się okazało wolno wcale nie jechał. Mł. rozpłaszczył się na peronie po czym trochę przeturlikał cały się zdzierając. Oczywiście zatroskani współtowarzysze wyprawy mieli ubaw jeszcze długi czas.

W Sandomierzu zostaliśmy w sześciu. Gd. i R. pojechali dalej. Po ponad godzinnym postoju ruszamy dalej. Najkrótszy odcinek podróży mija nam również spokojnie. Stalówka wyjazd do Lublina miała zaplanowany autokarami. Wózki były dwa. Zapakowaliśmy się wszyscy do tego samego i udaliśmy się w podróż w nieznane.

Przez drogę do Lublina mieliśmy już polew nie tylko z pozdzieranego Mł., ale w ogóle z całego składu, który miał jechać furą na mecz. Chłopaki byli przekonani, że spotkanie jest w Stalowej, i planowali pierwotnie przybyć na styk przed meczem. Pocałowaliby pewnie zamkniętą bramę stadionu. Nie byłby to jednak jedyny taki przypadek w historii jeżdżenia Rakowa na mecze Stalówki :)

W drodze do Lublina towarzyszyło nam aż 12 suk plus 2 gamoni na hulajnogach. Obstawa iście prezydencka. Pod stadion docieramy lekko spóźnieni. Na mecz docierają jeszcze dwa auta ZKSu, i w sumie Stalówkę reprezentują 93 osoby plus my.

Usadowiono nas za bramką, młyn Motoru liczył jakieś 250-300 głów, ale zbierają się dopiero po naszym przybyciu. Okazało się, że Stalowcy nie wzięli ze sobą żadnej flagi, więc my żeby nie przesadzać wywieszamy jedynie "1921" na płocie.

Od razu skacze nam gul. Wśród płócien miejscowych wisi duża barwa WKSu "Skinheads". Widać wśród miejscowych naszych czterech rywali z pociągu do Skarżyska. To dlatego tak naprawdę nie byli skorzy by wysiadać na solówki. Musieliby albo flagę zostawić w pociągu by podróżowała samopas, albo z nią wysiąść do dwukrotnie liczniejszego rywala. Oj wielka szkoda, że nie przyszło nam do głowy już w Częstochowie przetrzepać pociągu.

W pewnym momencie do naszego sektora miejscowi wrzucili 3 gazy łzawiące. Tak, że my jak i większość pedałów, których było sporo, w momencie byliśmy załzawieni. Motor w trzy osoby próbuje zerwać nam flagę. Próba była bardzo sprytnie pomyślana bowiem agresorzy biegli między ogrodzeniem a bandami (stadion Motoru jest piłkarsko-żużlowy). Do ostatniej chwili nie było ich widać, jednak na szczęście zdążyliśmy w porę zareagować.

Łowcy nawet nie dobiegli do płotu, flaga została w naszych rękach. Po chwili młyn Motoru rusza koroną stadionu w naszym kierunku. Psy były niezdolne do interwencji i spanikowane, jednak lublinianie zatrzymują się. Pomimo naszych nawoływań, nie są skorzy do ataku. Po chwili cały stadion śpiewa "zawsze i wszędzie!", odpowiadamy oklaskami, jednak za tą napinkę, Motor słyszy "pozerzy" co ich trochę podkurwiło, jednak nie ruszają.

W powietrzu czuć było gęstą atmosferę nie tylko od unoszących się oparów gazu, jednak miejscowych zabrakło determinacji by przebić się przez kordon i wjechać w naszą grupę. Prawda jest taka, że wielu z nas było niezdolnych do walki. Chociaż z drugiej strony Motor musiałby też nawdychać się gazu, gdyby dotarł do zajmowanych przez nas miejsc.

Do końca meczu było już jednak spokojnie, jedynie Motor pod koniec drugiej połowy odpalił ok. 30 pochodni i jedną racę. Po meczu załadowano nas w pojazdy i ponownie w silnej obstawie ruszyliśmy w drogę do Stalowej. Po przebyciu gdzieś połowy drogi nagle zaczęło mi coraz silniej kręcić się w głowie. Do tego dość silnie kłuć w okolicach serca.

Cały blady przeszedłem na przód autokaru i zagadałem o postój. To wszystko było niewiele ponad rok po postrzale w łeb, więc zaraz autobus zatrzymano. Na dworze zrobiło się momentalnie czarno od psów, ale widząc co się święci wezwali karetkę. Nie byłem skory do lądowania w szpitalu, ale Bogiem a prawdą, nie byłem nawet w stanie protestować.

Przyjechała karetka, wydukałem tradycyjną regułkę jakie leki przyjmuję i na co się leczę. Bałem się, że mogę stracić przytomność w każdej chwili.

- Gdzie go zabieracie - to J. ze Stalówki.

- Do szpitala do Kraśnika, tam zobaczymy co się dzieje po badaniach.

- Dobra, później po ciebie przyjedziemy - zagadał na koniec J.

Do karetki wbił się też M. Personel ambulansu zaczął protestować.

- Nigdzie go samego nie puszczę jadę z nim.

- Ale w karetce nie może jechać nikt poza chorym.

- Zajmijcie się nim, a ja jadę i c***.

Postawił na swoim. Razem wylądowaliśmy w Kraśniku w szpitalu. Znaczy ja w jakiejś sali, a on w poczekalni. W między czasie dzwoni J.:

- Motor jedzie za nami. W Janowie wysadziliśmy kilku chłopaków z FC i Motor ich zaatakował. Jednego pocięli kosą.

No to grubo, a ja leżę w jakimś zajebanym szpitalu. Po badaniach wyszło, że mam podtrucie jakimiś chemikaliami - efekt wdychania gazu. Chcieli mnie zostawić na obserwację. Nie wyraziłem zgody, więc musiałem jeszcze odczekać nim by mnie puścili. Mogłem jednak już opuścić kozetkę i przesiedzieć w poczekalni rozmawiając z M.

Po jakimś czasie kolejny telefon ze Stalowej:

- Rzeźnia była. ku***, mówię wam. Ciesz się, że cię z tym twoim postrzelonym łbem tu nie było. Dziesięć minut po tym jak wjechaliśmy do Stalowej pojawił się Motor. Chłopie, jaka banda. Z pięćdziesiąt osób. ale nie te typy co na stadionie w młynie byli. goście wiekowi i gabarytowo bardzo dobra banda. Nas jakieś 70, 80 osób. Tamci otworzyli bagażniki i chwycili za sprzęt. Początek raczej dla nas. Leci wszystko co pod ręką, ale Motor mocno kontruje rozbijając nas. Zbieramy się jeszcze raz do kupy i teraz to my z nimi jedziemy. A tu nagle wjeżdżają psy i walą do wszystkich z szotganów. Jakbyś był to z twoim szczęściem znowu by ci łeb przestrzelili.

Z dalszych opowieści wynikało, że psy zawinęły ok. 30 osób, w tym 1 z Lublina, i 1 od nas, dwie osoby wylądowały w szpitalu - w ciężkim stanie typ z Motoru, oraz koleś ze Stalowej, który przeszedł trepanację czaszki po przyjęciu na głowę płyty chodnikowej. Do tego rozwalone auta Motoru i uszkodzonych kilka radiolek. Naprawdę gruba awantura. Jak to mówił nam naoczny świadek, przeraziła go ilość sprzętu. Do tego niewiele osób nim ciskało, obie strony okładały rywali ciężkim uzbrojeniem.

Może to i lepiej, że wylądowałem w tym Kraśniku. Jak przeklinałem ten Motor za gaz, tak teraz w duchu się cieszyłem, bo znając moje szczęście to byłbym albo w Stalowej w szpitalu, albo na dołku. Albo jeszcze gdzie indziej...

- Psy szaleją po Stalowej, nie dam rady po was przyjechać. Dacie radę jakoś dojechać do Stalowej, jakimś pociągiem? - kolejny telefon od J.

c*** wie. Późno już, ciemno jak w d**** dookoła. Mnie dalej nie pozwalano jeszcze na opuszczenie szpitala. Zacząłem gorączkowo dzwonić po znajomych z Częstochowy, którzy - powiedzmy - byli zmotoryzowani. Bezskutecznie. Gdy mogłem już na własne żądanie opuścić szpital wbiliśmy w jakiś autobus, który jechał pod dworzec.

Drajwer skroił nas od razu z ostatnich pieniędzy, bo był to jakiś ostatni autobus i byliśmy jedynymi jego pasażerami, a ten przyczaił że nie kasujemy biletów od razu kręcąc aferę. Wylądowaliśmy na mega obskurnym dworcu, bodaj Kraśnik Fabryczny. Jakiś pociąg w kierunku Stalowej już nam uciekł. Następny był za kilka godzin. Uroczo ku***.

Do części chłopaków z Rakowa nie szło się dodzwonić. Po wjeździe psów każdy się pogubił. Trzy osoby wbiły w pierwszy pociąg w kierunku zbliżonym do Częstochowy, jedna okupowała dołek, dwóch następnych zostało na sobotni mecz Stalówki z Hutnikiem. My biedne osiołki czekaliśmy na pociąg na jakimś końcu świata.

W końcu ponownie J. się z nami skontaktował. Ustawiliśmy się na dworcu w Rozwadowie, bowiem pociąg na który czekaliśmy jechał przez Przeworsk, w którym mieliśmy od razu przesiadkę na skład do Krakowa. Postanowiliśmy już w Stalowej nie wysiadać, tylko walić w kierunku Świętego Miasta.

Ja pierdolę, to czekanie na stacji w Kraśniku to cios psychiczny. Oszołomiony i osłabiony po kontakcie z gazem, do tego głodny na maksa. M. też nie był uradowany całą sytuacją. W końcu się doczekaliśmy. W Stalowej J. podrzucił nam całą gotówkę, która była przez nich zebrana na powrót całej naszej grupy. W wyniku pogubienia się i faktu, że trzy osoby już wyruszyły od razu po awanturze nam przekazał hajc.

W tym momencie to wolałbym prowiant i poidło :) Na mieście dalej jednak jeździło w c*** psów, więc nikt nie wychylał się z domów. Rzecz jasna z tych, którym udało się zawinąć po awanturze. Najważniejsze, że chociaż mamy flotę. Damy sobie jakoś radę.

Przeworsk. Mieliśmy mieć pięć minut na przesiadkę - w sam raz, żeby skoczyć do sklepu. PKP jednak nie byłoby sobą. Skład się spóźnia, a pociąg do Kraka jest przetrzymany tylko na tyle, by pasażerowie zdołali się przesiąść. Do Krakowa więc zdychamy dalej. Tam na szczęście mamy ok. 20 minut na kolejny pociąg. Tym razem do Katowic. Udało się zrobić zakupy.

Jednak po tym gazie mnie, po skądinąd bardzo smacznych bułkach z szynką, zbierało się jedynie na wymioty. Trochę woda łagodziła sytuację. Podróż postanowiłem zakończyć w Myszkowie. Zawinąłem do panny, gdzie zacząłem dochodzić do siebie. Prysznic, jajecznica na śniadanie. Od razu lepiej :)



30-09-2003 JAGIELLONIA BIAŁYSTOK-RAKÓW (PP)

Po latach futbolowego dobrobytu Raków w momencie znalazł się w otchłani, gdzieś na peryferiach ligowej piłki. Dopiero graliśmy mecze z Widzewem, Legią, Lechem, a teraz przyszło nam walczyć o ligowe punkty z Lotnikiem Kościelec, Jurą Niegowa czy innym Źródłem Kromołów. Z tym większą radością latem 2003 roku przyjęto kapitalną postawę grajków w ramach Pucharu Polski.

Jako czwartoligowiec rozgrywaliśmy spotkania w roli gospodarza. Los nie był szczęśliwy. Ani Podbeskidzie Bielsko-Biała, ani Górnik Konin nie przyjechali do Częstochowy. Do tego Pogoń Szczecin została rozwiązana. Pierwszą okazją by poczuć się znów jak za czasów pierwszoligowych były ćwierćfinały. Wówczas obowiązywała zasada dwumeczu, więc wiadomym było, że wyjazd trafi się na bank.

Rzecz jasna przed losowaniem były obawy, że trafimy na mało atrakcyjnych rywali pokroju Amiki Wronki czy Górnika Polkowice. Ale w puli były też takie ekipy jak: GKS Katowice, Lech Poznań czy Legia Warszawa. Ostatecznie los skojarzył nas z Jagiellonią Białystok.

Heh. Dla mnie miało to jakąś symboliczną wymowę. Ja swoją przygodę z meczami Rakowa zaczynałem od meczu z Jagiellonią właśnie, a było to w 1991 roku. Może i teraz od meczu z Jagą ma zacząć się znowu fajna przygoda z dobrze grającym Rakowem?

Pierwszy mecz miał być rozegrany w Białymstoku. Aby nie było zbyt pięknie od razu zaczęły się schody. Mecz zaplanowano na wtorek na godz. 14:30. Do tego zarząd Jagiellonii wysłał pismo, w którym zażyczyli sobie od nas listę imienną. Dla ekipy jeżdżącej po Sławkowach, Knurowach czy innych Niwkach było to coś nowego.

SMS za SMSem, telefon za telefonem, byleby tylko każdego uświadomić, że zaliczyć Białystok to nie będzie takie proste. Ludzie nie przyzwyczajeni to i szło to opornie, ale generalnie listę stworzyliśmy i wysłaliśmy. Zapisanych było z pół setki osób, a może nawet i więcej. Jak się okazało część zapisała się na wyrost.

Wyjazd zaplanowaliśmy pociągiem. Układy w klubie sprawiły, że wiedzieliśmy iż nie wyruszymy z Częstochowy sami. Wahadło mieliśmy mieć tylko do Radomska, co akurat cieszyło nas niezmiernie. Problem polegał jednak na tym, że przy mundurowych nie byliśmy w stanie wnieść do pociągu zbyt wiele uzbrojenia.

Dzień przed meczem dostaliśmy telefon od ekipy, która przedstawiła się jako Petrochemia Płock. Na pytanie „jedziecie?” odpowiadamy twierdząco. Kończy się stwierdzeniem, że zdzwonimy się w czasie wyjazdu.

- Śmierdzi mi ta Petrochemia - stwierdził M. - Bardziej mi inną ekipą z regionu podjeżdża.

- Też uważam, że to prędzej Widzew. Spróbuję się do M. z Górnika dodzwonić, żeby wywiedzieć się czy to Petra.

Musicie wiedzieć, że w owym czasie Górnik miał zgodę z Petrochemią, a my mieliśmy całkiem niezłe relacje z kilkoma ważnymi Żabolami, mimo iż regularnie w owym czasie spotykaliśmy się na placu boju :) Nie udało się dodzwonić, więc uznajemy, że walić to. Co ma być to będzie.

Środek nocy. Ciemno wszędzie a tu wesoła czereda zbiera się na berzie na wyjazd. Jest nas tylko 36. Nie za dużo zważywszy na ilość osób deklarujących się. Nieważne co komu wypadło, jesteśmy w takim gronie i w takim musimy jechać na wojnę. Bo to, że jedziemy na wojnę było dla uczestników tego wyjazdu oczywiste. Pierwszy raz od kilku lat jedziemy w stronę północną na wyjazd. To dla kilku ekip na pewno była nie lada okazja by się nam przypomnieć.

Pociąg do Warszawy nie cieszył się powodzeniem. Dlatego trudno było się komuś przemycić do składu wnosząc jakiś sprzęt obronny. Pojedyncze osoby coś tam miały po kieszeniach pokitrane, ale żeby wnieść jakieś większe rympały szans nie było żadnych.

Podróż do Radomska spokojna, tam nas opuszcza 20-osobowy oddział mundurowych. Ich obecność była zbyteczna. Przez nich jedynie na dalszą część podróży jechaliśmy praktycznie z gołymi rekami, a do przybicia Paktu Poznańskiego jeszcze długie dwa lata ;)

Gdy tylko pociąg wyruszył w dalszą drogę lecą krótkie polecenia: „demontować wszystko co się przyda do obrony”. I tak wyrwano jakieś metalowe poręcze, przytulono jedną gaśnice - ogólnie jednak pociąg był dość ubogi jeśli chodzi o materiał, którym można było posłużyć się do obrony.

Humory dopisywały, ale w momencie w którym zaczęliśmy zbliżać się do Piotrkowa uśmiechy zaczęły znikać z twarzy, a pojawiało się skupienie. Gdy dojeżdżaliśmy do stacji natychmiast rozstawiliśmy się przy drzwiach, tak aby próbować odeprzeć ewentualny atak. Pociąg nie składał się z wagonów, a z EZT, wobec czego do obrony wybraliśmy dwa wejścia ustawiając tam zaprawionych w bojach chłopaków. Młodzież stała w przedziale pomiędzy.

Napięcie w Piotrkowie szybko ustąpiło. Brak jakichkolwiek podejrzanych osób. Podobny scenariusz miał miejsce w Koluszkach. Ogólnie bez jakichkolwiek przygód dojeżdżamy do Skierniewic. Tutaj zaczynają się jaja, ale nie związane w ogóle z klimatem. O atrakcje zadbał kanar, który okazał się służbistą. Ktoś tam nie miał biletu, a że nie chciał brać kredytu to w Skierkach poszedł w długą. A kanar ...za nim :)

Pociąg stał na stacji w Skierniewicach czekając na kretyna zatrudnionego jako konduktor w PKP, który uprawiał biegi przełajowe po mieście. To nie żart. Przez dobre pół godziny kanar nie wrócił do pociągu. Pod berzę zjechały się psy. Ludzie byli wkurwieni bo jechali do Warszawy do roboty, a my byliśmy wkurwieni bo mieliśmy w stolicy przesiadkę na styk zaplanowaną.

Wprawne oko wyczaiło obok budynku dworca typa, który nas obcinał. Było wiadomo, że to oznacza atrakcje. Intuicja podpowiadała, że na powrocie przywitać z nami będą się chcieli chłopaki z DHW, choć i innych ewentualności wykluczyć nie można było. Ogólnie całe zamieszanie było nam nie na rękę. Nie chcieliśmy za bardzo rzucać się w oczy, chcąc do celu podróży dojechać bez ogona, wobec czego po półgodzinnym oczekiwaniu na biegającego kretyna wbijamy, jak większość innych pasażerów, do kolejnego pociągu jadącego do Warszawy.

Wysiadamy na Centralnym. Niestety pociąg do Białego już odjechał. Na kolejne połączenie mieliśmy dwie godziny. Jako, że nikt się nami zbytnio nie interesował (na peronie były psy, a w oddali widać było pojedyncze osoby, które można by podpiąć pod kumate), postanawiamy rozbić się na grupki i iść w miasto. Legia już pojechała na swój mecz do Kielc, ale mimo wszystko nie chcieliśmy swoją grupą interesować tych co nie trzeba.

Nie obyło się bez przygód. Chadzający swoimi ścieżkami Sn. pojechał pociągiem zaliczyć Jarmark Europa. Gdy siedział sam w przedziale nieznani sprawcy potraktowali go paralizatorem opróżniając później kieszenie :) No cóż, kolejny dowód na to, że na wyjazdach lepiej nie odłączać się od głównej grupy.

Po upływie półtorej godziny zaczynamy zbierać się w okolicach Centralnego. Wbijamy w pociąg do Białegostoku. Jedziemy bez balastu. Pobyt w Warszawie zaowocował tym, że ktoś dozbroił się w jakieś butelki, ale ogólnie arsenał mieliśmy kiepski. Zajęliśmy upychając się trzy przedziały obok siebie w środku wagonu. Humory dopisywały, chociaż liczyliśmy się z możliwością powitania przez Jagę.

Za mną chodziła nazwa „Szpietowo”. Gdy zaczęliśmy rozmawiać na temat ewentualnego ataku Jagi ni z tego, ni z owego stwierdziłem:

- Zaatakują w Szepietowie.

W przedziale zapadła cisza, którą przerwało pytanie „skąd wiesz?”.

- Po prostu tak czuję. Ja bym tam zaatakował - to była taka irracjonalna myśl, ale to Szepietowo siedziało mi mocno w głowie. Z zamyślenia wyrwał nas wszystkich telefon.

- Witam. Petrochemia Płock z tej strony. I jak jedziecie? Jaką trasą?

- Jedziemy. Pociągiem. Za Warszawą już jesteśmy.

- Pociągiem... Szkoda, że wczoraj nie wyszło, że pociągiem będziecie jechać. Myśleliśmy, że będziecie zmotoryzowani - i tak jeszcze chwile toczyła się kurtuazyjna rozmowa, gdy na koniec pytamy:

- A wy to na pewno Petrochemia, a nie inna ekipa z pobliża?

- Petrochemia.

- OK. Chociaż mamy podejrzenie, że raczej ktoś inny podszywający się pod Petrę.

Rozmowa się skończyła, a pociąg jechał dalej. W Małkini wsiadło sześciu sokistów. Kanar stwierdził, że to nasza obstawa, ale typy zamiast nas „pilnować” poszli szukać wolnego przedziału, który znaleźli dwa wagony od nas. Jakoś nas to nie zmartwiło. Niemniej jednak podróż była trochę męcząca, i nie było już takiego napięcia przed każdą kolejną zbliżającą się stacją. A pociąg akurat do jednej takiej dojeżdżał.

- Tu będą czekać - rzekł z D.

- No bo to Szepietowo będzie - odparłem.

Jakoś ciśnienie nie wzrosło po tym wszystkim. Chłopaki traktowali to jak jakiś żart, a ja serio cały czas miałem w głowie, że Jaga nas powita. Dla mnie optymalny był atak dwie stacje przed Białymstokiem, bo rozumowałem, że na następnej w Łapach to mogą czekać na nas już mundurowi.

Wjeżdżamy na stacje. Patrzę przez okno, a tam wyłania się z krzaków typ w czarnej kominiarce z czachą i lipuję po wagonach.

- Są! - drę ryja. W przedziale konsternacja.

- Co robimy - pada pytanie z ust M.

- Jak to co - wyjeżdżamy! - po czym wybiegam na korytarz, który był z drugiej strony niż ustawiający się agresorzy. W tym samym momencie lecą pierwsze szyby. Gdy jestem na korytarzu czuję jak gryzie mnie zapach gazu. To Jaga dla lepszego efektu posiłkuje się „bronią chemiczną”. Na korytarzu widzę dwóch napastników uzbrojonych w siekiery. ku***, efekt jest. Trudno zachować zimną krew, ale od napastników dzielą mnie inne osoby. Następuje krótka wymiana ciosów, w której ekipa z Białego na szczęście używa wolnych rąk, traktując sieksy jako straszak.

W pewnym momencie na peron wyjeżdżają sokiści, trudno jednak z naszego miejsca na korytarzu to zauważyć. Jaga się zrywa, my wybiegamy za nimi. Widząc jednak na peronie przed kim białostoczanie zrywają się odpuszczamy pościg. Nie będziemy wspólnie z sokami gonić Jagi.

Strat w tym krótkim ataku nie notujemy. PKP jest uboższa o równowartość pięciu szyb, które poszły także u cywili. Po chwili do pociągu wracają sokiści, którym udało się zatrzymać jedną osobę. Wmawiamy im jednak, że to chłopak od nas, który puścił się w pościg za agresorami. Przejmujemy go do naszego przedziału.

Trochę się typ nasłuchał. Tak naprawdę z Jagiellonią nie mieliśmy w historii zbyt wielu kontaktów, a już na pewno nie takich, które spowodowały by aż taką nienawiść, że trzeba było się na nas ustawiać uzbrojonym w siekiery, gaz i cały arsenał rympałów. Podobno jednak Jaga tak walczy.

Rozmowa szybko się kończy, bowiem pociąg dojeżdża do stacji w Łapach, a tam już są zastępy mundurowych. Główny wąs komunikuje nam, że mamy podstawiony autobus, którym zostaniemy zawiezieni na stadion. Na kilometr nam to śmierdzi, ale psy się nie p******* w tańcu tracąc czas na rozmowy. Wywalają nas na peron. Nasze obawy szybko się potwierdzają. Więźniarki zawożą nas pod komendę w Łapach.

Tam jeszcze się łudzimy, że po szybkich formalnościach pojedziemy dalej, ale prawda jest taka, że taką nadzieję można by było mieć będąc już w Białymstoku, a nie w Łapach. Na komendzie na dzień dobry sprawdzanie danych, kamera i alkomat. Gdy wszystkich już odhaczono jeszcze mieliśmy nadzieję. Nic z tego - lądujemy w zaparkowanych więźniarkach czekając na przesłuchanie.

Typa z Jagi przy legitymowaniu rozkminiono. Jego zawinięto gdzie indziej. Meczu, stadionu, ani nawet Białegostoku nie dane nam było zobaczyć. Za to mimo wszystko humory dopisywały. W więźniarkach co chwilę głośno dopominaliśmy się respektowania naszych podstawowych praw. Samego siebie przechodził Bx.

- Wypuśćcie nas czerwone pająki! My jedziemy na mecz! Co to ku*** ma być! Precz z komuną! Solidarność! - po zakończeniu wykrzykiwania swoich racji przekłada je reszcie - Nic tych skurwieli tu tak nie wkurwia jak przypominanie, że są komuchami - i po chwili znowu - Wypuśćcie nas!

Tym razem już wszyscy walą pięściami w ściany więźniarki. Dz. ma lepszy pomysł. Dzwoni na ...policję:

- Chciałem zgłosić, że jestem wraz z grupą kolegów przetrzymywany wbrew naszej woli.

- Gdzie panowie jesteście?

- W więźniarkach pod komisariatem w Łapach. Jacyś przebierańcy udający policjantów nas przetrzymują.

W tym momencie głos po drugiej stronie słuchawki zamilkł, a po chwili się rozłączył. Jeszcze kilkukrotnie Dz. próbował zgłosić przetrzymywanie nas wbrew naszej woli, ale później już nawet nie odbierano od niego połączeń. Humorów nie psuły nam nawet wieści ze stadionu, gdzie Raków po pół godzinie dostawał już w łeb 0-3. Intonowaliśmy nawet zapomnianą w tamtych czasach, a później nieco odświeżoną piosenkę z dzieciństwa:

- Łapy, łapy, cztery łapy, a na łapach pies kudłaty - dedykując ją mundurowym.

Nasz pobyt w Łapach zamknął się w 4 godzinach. W tym czasie każdy musiał złożyć zeznania. Ja byłem jednym z ostatnich. Pies wprost powiedział mi, że go wkurwia, że zawracają mu głowę pierdołami, ale dostali polecenie z góry. Jako, że nic nie widziałem, nic nie słyszałem, a w ogóle to ja już pójdę, to zeznania poszły szybko i sprawnie.

Jak już z nami skończyli to wysłali nas w drogę powrotną. Żeby nam się nie nudziło do pociągu wsiadło z nami ze 40 psów. Siedzieliśmy w ostatnim wagonie przeznaczonym tylko dla nas. W Małkini balast wysiada, a nasz wagon zostaje odizolowany od reszty składu. Nie dało się wysiąść ani wsiąść na żadnej stacji, ani przejść do innego wagonu.

- Jak dojedziemy do Warszawy, to akurat Legia wróci z Kielc. Jak się trafimy na berzie to leżymy - ktoś trafnie spostrzegł.

- Co ma być to będzie...

Niektórzy nie analizowali zagrożenia. Ja sobie siadłem w pustym przedziale i zacząłem się koncentrować. Wedle moich przewidywań atrakcje się jeszcze nie skończyły. Po paru minutach dosiedli się jeszcze Hn. i chyba M. W tym gronie obmyślaliśmy jak przeżyć przesiadkę w Warszawie.

Przed stolicą do składu wsiadło kilku sokistów, w tym niektórzy w cywilu z narzuconymi kamizelkami odblaskowymi „SOK”. Jeden z nich miał na sobie bluzę ... hooligana.

Dojeżdżamy do dworca na Wschodniej. Na peronach cisza. Wysiadamy i szybko analizujemy możliwości powrotu. Wracaliśmy wcześniej niż było planowane, więc trzeba było kombinować by jednak nie kwitnąć kilku godzin w Warszawie. Mamy zaraz pociąg do Zawiercia. Zawsze to bliżej Częstochowy, a i teren jakby mniej nieprzyjazny.

Nim podjechał pociąg w budynku dworca pojawia się kilku typów. Zamieniamy z nimi kilka zdań. Przedstawiają się jako legijni Cyberfani.

„A więc już wrócili z Kielc. Zaraz może być wesoło” - przeszło mi przez głowę. Mijały jednak minuty i rywali nie było. Wsiadamy do pociągu. Jedzie on do Zawiercia magistralą, więc mieliśmy jeszcze postój na Centralnym , a później już wysiadka na stacji docelowej. Skład rusza ze Wschodniej bez przygód. Jeszcze trochę napięcia na Centralnym, ale nie ma nikogo chętnego do wygarbowania nam skóry. Trochę ulżyło.

Z Zawiercia jednak jak się okazało nie mamy żadnego połączenia do Częstochowy przez 5 godzin, więc na szybko rozpoczyna się akcja kołowania transportu kołowego. Było dużo czasu, więc udało się zorganizować kilka samochodów i busa. Szybko jednak okazuje się, że wraca nas mniej niż powinno. Okazało się, że trzem młodzieżowcom włączyła się fantazja i postanowili sobie wracać dwie godziny później niż główna grupa jadąc połączeniem, którym mieliśmy w teorii wracać z meczu przez Koluszki.

Spotkała ich za to kara, bowiem na Wschodnim do składu wsiadła ekipa Legii, która szukała całej naszej ekipy. Czas podróży do Centralnego spożytkowali obijając dość mocno całą naszą trójkę. Efekt - złamany nos i kilka siniaków. Kolejny dowód, że nie warto odłączać się od głównej grupy.

Podróż do Zawiercia minęła bez emocji. Na całe szczęście zmotoryzowane posiłki z Częstochowy sprawiły, że nie trzeba było kwitnąć na tamtejszym dworcu całej nocy. Wyjazd całkiem fajny, tyle że dania głównego w postaci zaliczenia meczu nie było dane nam skosztować.



Relacje Rakowa Częstochowa

BANita31
Posty: 98
Rejestracja: 18.02.2013, 21:56

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: BANita31 » 15.03.2016, 19:38

a ty zazdrościsz chłopaczynie przygód czy dopierdalasz się dla zasady?? NIe chcesz nie czytaj.. proste

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: 1.9.4.6, Diesel, Rychu84 i 284 gości