W sumie obaj chcieli dobrze. Różnica polegała na tym, że Kmicic służył Radziwiłłowi, który okazał się zdrajcą. Miałeś tak w pewnym sensie z życiem piłkarskiego chuligana?
Fajnie, że pytasz, bo chciałem poruszyć tę kwestię.
Summa summarum każdy wie jak to wyszło w tej Wiśle, Paweł M. został świadkiem koronnym. Ten który mówił mi, co ja mam robić.
Ja nigdy nie byłem bandziorem. Ja nie zajmowałem się rzeczami, którymi oni się zajmowali. Ja zawsze byłem biednym chłopakiem, który lubił się pobić. I to było wszystko, co mnie cechowało. Lubiłem się bić. Tam jeździłem i się biłem, tu złapałem kilka osób z Cracovii (z którymi dzisiaj zresztą mam normalne relacje).
(...)
Jadąc do Szczecina potrafiliście zatrzymać pociąg i rozwalić grupę trzydziestu osób.
Tak, ale to gadamy o dzieciaku.
Dzisiaj śmieję się z tego, że tak ważne były dla mnie te wszystkie wartości, zasady. Jest mi przykro, i nie przykro. Dzisiaj widziałem taki fajny obrazek. „Życie nie stanie się łatwiejsze, to ty stajesz się silniejszy”. I z jednej strony mała owieczka zabita jedną strzałą, a z drugiej wilk idący z dziesiątkami powbijanych strzał. „Ja dzisiaj, ja kiedyś”. To opis bardzo adekwatny do mnie.
Poszedłeś z pomysłem sportowej bojówki do starszych. Także do „Miśka”?
Nie. Największą abstrakcją jest to, że ja „Miśka” w ogóle nigdy nie znałem. Ja trzymałem z chłopakami z Wieliczki, z moimi przyjaciółmi. A „Misiek” w tym czasie, kiedy jeździłem, siedział. Potem wyszedł i zaczęło mu się coś włączać. On, jego kumple znali mnie, kojarzyli, że kiedyś były wiślak, i to wszystko.
Ale była kiedyś taka sytuacja. Mój przyjaciel Paweł (pozdrawiam serdecznie!), który mieszkał w Chicago, postanowił jechać na derby. A że on też zawsze wiślak, mówię: „dobra, pojedziemy”. Napisałem do kolegów, oni że: „Ty, dobra, spoko, spoko. Tylko tam «Misiek» chciał z tobą przedtem porozmawiać”.
– Ze mną? A po co?
– A, bo byłeś tam i tam.
Chodziło o to, że wcześniej odbył się mecz Śląska Wrocław z Widzewem, a ja mam kolegów z Widzewa. To była pierwsza rzecz, o którą się do mnie przyczepili, że z nimi rozmawiam. Ale ktoś będzie mi mówił, z kim ja mam rozmawiać? Po części rozumiem – dobra, Wisła, to, tamto. Ale oni też mają swoich kolegów w całej Polsce.
Druga sytuacja, w sumie ta najważniejsza. Miałem przyjaciela z Cracovii. To znaczy w tamtym czasie uważałem, że to mój przyjaciel i broniłem swoich argumentów, dzisiaj wiem, że to wszystko nie było warte niczego. Oni chcieli, żebym go wystawił.
Spotkałeś się z „Miśkiem”?
Dzwonili do mnie, mówię: „dobra, jakoś się zobaczymy”. Los chciał – na całe szczęście może w tym momencie dla mnie, że spotkałem się z nim przez przypadek, idąc ze swoim przyjacielem „Gwiazdorem” (pozdrawiam „Gwiezdny”). Jesteśmy w Galerii Krakowskiej, idziemy sobie jak gdyby nigdy nic. I stoją „Misiek” z „Młodym”. Z „Młodym” się przywitałem, z „Miśkiem” tak za bardzo nie wiedziałem, bo w końcu miał swoje sprawy z moim przyjacielem. Od razu zaczął tak delikatnie podnosić głos. „Abababa!” Mówię: „Ty, weź że się uspokój. Co ty się, ku***, tu wydzierasz. Chodź na pole”. No i gadka taka jak z tobą teraz, czyli grzecznie, kulturalnie. Chociaż mówił pewnie siebie. Byłem gotowy, że jak coś powie nie tak, to ściągam go od razu. (Artur uderza pięścią w stolik)
Mógł mieć nóż.
Mógł mieć, ale ja byłem na to gotowy. Byłem na takim bezpiecznym dla siebie dystansie. Byłem tak blisko, jak teraz z tobą, tylko stałem. Wiedziałem, że coś powie, to od razu buch. Ale nic nie powiedział. Czemu gadałem z Widzewem? „Bo to są moi przyjaciele”. Czemu byłem tam w koszulce „ludzie honoru”? „Bo dostałem tę koszulkę. I ja mam to w nosie, czy to Wisła, czy to Lechia. Po prostu siedzieliśmy, poznaliśmy się i tyle”. No to on znowu o tego „Żyda”, z którym się znałem. „A ty co, nie pamiętasz, jak się z «Masterem» kumplowałeś?” Dokładnie taka gadka. On takim moralizatorskim tonem: „Ale my teraz nie, bo my teraz jesteśmy Wisła”. Ja na to tak się uśmiechnąłem, że jak jesteś ostry chłopak, to coś mówisz. A on wtedy powiedział normalnie: „No to jak tak, to nie jesteś już w Wiśle. Wystosujemy pismo na SKWK, że jesteś personą non grata”. Mówię: „Dobra, no to nie”. I każdy poszedł w swoją stronę.
No nie do końca. Przed galą na Narodowym wiślacy cię zaatakowali.
To nie tak. To ja złapałem chłopa.
Gdzieś w głębi duszy byłem zdenerwowany przez całą sytuację. Bo wiesz, po tym co wtedy w tej galerii, zadzwonili do mnie i chcieli się umawiać. „Misiek” chciał się umawiać, żebym przyjechał, normalnie, do rozjebania. Cwaniaczki w 60 osób, gadali se przez telefon. No i potem sytuacja się odwróciła. Przy śniadaniu podszedłem do wszystkich, jeden się ze mną nie przywitał. Zapytałem się: „czy ty jesteś z Sharksów”. On: „Tak”. „Dawaj”. No i go w łeb. Ale wyszedł normalnie się bić, nie przestraszył się. Dostał, no i tyle.
Rozwaliłeś sobie na nim rękę.
Tak, i z rozwaloną ręką wtedy walczyłem. Mało ważne. Taki boks, takie życie.
Ogólnie uważam, że wiele sytuacji w życiu nie było mi potrzebnych. Uważam, że do tej pory czasami mnie ponosi. Ale z drugiej strony, patrzę sobie w lustro i mówię: „Kurde, stary, cokolwiek zrobiłeś w życiu, to zrobiłeś zgodnie ze swoją ideą. A nie pieniędzmi, czy zakłamaniem”. Każdy kto mnie zna, wie, że może na mnie liczyć w każdej sytuacji. Jeżeli jest tego wart. Życie kilkakrotnie jednak pokazało, że to, co wierzyłem, ma się nijak do tego, co jest teraz.
Ja w ogóle mam wrażenie, że to twoje odcięcie się od Wisły przypomina wyjście z jakiegoś gangu. Tu z kimś się bijesz za tamte czasy, wcześniej nie dojeżdżasz na trening medialny przed walką z Wachem, bo podobno dostałeś cynk, że ktoś się na ciebie zasadza.
To nie o to chodzi, że ktoś się zasadzał.
Oczywiście w pewnym momencie Wisła czuła się mocna. Ja też czułem się mocny, bo to działa w dwie strony. Ja się nie bałem z nimi wyjść na ręce, ale wiedziałem, że to nie będzie tak wyglądało. Wiele rzeczy, które zostały opisane w niedawno wydanej książce jest na pewno prawdziwych. Nie czytałem, ale kilku moich przyjaciół, którzy byli silnie zakorzenieni w klubie, mówiło, że autor musiał być dobrze poinformowany. Każdy, kto zna prawdę, dzisiaj wie, że robili kurewstwo. Robili kurewstwo straszne. I nie mówię tylko na szkodę klubu, ale przede wszystkim samym sobie. Mógłbym o tym gadać w nieskończoność, bo mam pewien żal. Ja żyłem zasadami, a oni pieniędzmi i kurewstwem.
Wiesz, same noże to jest kurewstwo.
Wiem, ale to dogadali się na jakichś tam zasadach z Cracovią, że Kraków na noże i…
…i oberwał kibic Korony. Te wszystkie zgody, kosy.
Ciężki temat. Ale ktoś, kto nigdy tam nie był… To są ich jakieś tam reguły. Ja nigdy nikogo nożem nie uderzyłem, każdy wie, że biłem się na ręce. Przypięła się do mnie łatka chuligana, a ja byłem chuliganem osiedlowym. Takim, który chciał coś zmienić, chciał mieć najlepszą ekipę w Polsce, chciałem to sportowo ogarniać. Potem przyszły zawody, kiedy zobaczyłem, jak to wszystko wygląda. Dochodziły kolejne.
Wisłą nigdy nie była dla mnie przykrywką dla zarabiania kasy. Ja jeździłem na mecz po to, żeby się pobić. Aczkolwiek pamiętam i do dzisiaj pozdrawiam Frankowskiego, Żurawskiego, Cantoro. To była ekipa!
Chyba ostatnia taka w Polsce. 5-0 w domu, 5-0 na wyjeździe.
Podajesz wynik pierwszego meczu, na którym pojechałem. To było właśnie w Szczecinie.
Ja cię kręcę, co to były za czasy! Nie dość, że można się było pobić, to jeszcze wygrana! (śmiech)
Ale to nigdy nie było czymś, co odrywało mnie od rzeczywistości. Miałem boks i nikt nie powie, że kiedykolwiek widział mnie ze sprzętem. Zawsze pięści. Pamiętam, jak w gimnazjum zbieram całą ekipę i mówię: „panowie, będziemy najlepsi w Polsce”.
Ile wtedy ważyłeś?
60, 62 kilo? To wszystko były młodzieńcze lata.
Pamiętam jak pojechaliśmy na Sunrise, to tam powstała nasza przyjaźń z Widzewem.
Oni wtedy wezwali karetkę, pomogli wam?
Tak. To byli potem moi koledzy, prywatni. Tak jak mam kumpli z Wisły – od dziecka, z Wieliczki, która zawsze była charakterną ekipą i nie dała się podporządkować. Ale nie tylko. Mam kumpli z Widzewa, ŁKS-u, Legii Warszawa, Lecha Poznań. Wszędzie kogoś tam znam, bo w każdej z tych ekip są zajebiste chłopaki, tak samo jak są tam parówy. Tak jest w każdej zbieraninie. I dzisiaj dlatego mówię, że brzydzę się tym środowiskiem. Ale nie wszystkimi, mam swoich kumpli w całej Polsce.
Przyjaźń z chłopakami z Widzewa jest do tej pory, choć niestety są porozjeżdżani po świecie, jeden siedzi. Zaczęła się na tym Sunrisie. Normalne chłopaki, takie do bitki tak samo. Balujemy, balujemy, coś tam, coś tam i ja w pewnym momencie: „Słuchajcie, dobra, wszystko fajnie, ale dawajcie na pięści. Idziemy na pięści sprawdzić – Wisła czy Widzew”. „A Wisłą co wam na to powie?” – śmieją się. „Nie, my to załatwimy”. I pamiętam, że świętej pamięci „Kozak” dzwonił wtedy do Krakowa i od razu opierdol: „Co wy?! Wisła się bije na to, tamto…” No i całe szczęście, może jakieś relacje by się popsuły.
Dalej masz kumpli z Cracovii?
Tak, szanuję ich. Dalej mam przyjaciół i z Wisły, i z Cracovii.
Chociaż kiedyś ich ścigałeś.
Były śmieszne sytuacje. „Misiek” siedział. Oni byli mocne kozaki w grupie, a ja jeździłem i sam się napieprzałem. Może głupio się teraz chwalić, ale złapałem kilku żydków. Panowie, nie obrażać się, tak się nauczyłem. (uśmiech)
Wszystko zapisuj tak, jak ci mówię.
Jak czytasz moje wywiady, to wiesz, dlatego są tak długie.
Kilku naprawdę znaczących ludzi z Cracovii złapałem sam na sam. I po prostu w łeb, w łeb, w łeb. I to takich naprawdę, powiedziałbym, ikon Cracovii.
Chodziłeś za nimi, śledziłeś ich?
Nie, nie. Przez przypadek. Ja ich nawet nie znałem.
I potem faktycznie było. Bo oni wiedzieli, że jestem bokserem. Jadę na ligę do Poznania, a w Poznaniu Lech na mnie czeka, na przykład. I gdyby nie „Roguś”, nie „Koper”, to by mnie tam grubo oprawili. Ale generalnie musiałem sobie ze wszystkim radzić sam, bo wierzyłem w ideały. A potem te cwaniaczki w grupach będą mi mówić, co ja mam w życiu robić albo z kim się zadawać…
Patrząc dzisiaj na tę hierarchię wartości, z ręką na sercu, chciałbym być przykładem dla dzieciaków, które są na rozdrożu, żeby wybrały jednak sport. Może kiedyś będę miał zaszczyt i ciężką pracą zdobędę mistrzostwo świata i wtedy uda się napisać książkę, w której pokazałbym to wszystko od podszewki, dał jakieś fajne wskazówki?
Jeden z „Sharksów” powiedział Szymonowi Jadczakowi, że gdyby któryś z nich cię spotkał, to dostałbyś nożem, nikt by się z tobą na łapy nie bił. „Oni się nim brzydzili, bo jak kiedyś dopadła go Cracovia, to wyparł się Wisły i skumplował z «Kornasiem»”.
Ja się nigdy nie wyparłem Wisły, bo Cracovia mnie nigdy nie dopadła.
A, przepraszam. Dopadli mnie w sumie raz. Pod szkołą, w piętnaście osób.
Pod szkołą, jak to brzmi.
Też fajna historia do opowiedzenia.
To były czasy, kiedy parę osób już z tej Cracovii oprawiłem. Ale wciąż gadamy o nastolatku. Młodym chłopaku, któremu wydawało się…
Dalej sześćdziesięcio-,siedemdziesięciokilogramowym?
Wtedy nie. Wtedy już osiemdziesięciopięcio-, z nadwagą.
Młody chłopak, oprawił już parę osób z Cracovii (i to nie jakiś chłopoczków, tylko ikon). Pamiętam, ubieram się, zakładam garnitur. Załatwiliśmy z mamą taką szkołę zaoczną w Hucie, idę taki szczęśliwy.
A teraz cofnijmy się o dwa miesiące. Wakacje. Jesteśmy z moim koleżką Michałem (pozdrawiam serdecznie) na „Żwirowni” (kąpielisko). Michał tak naprawdę nie był kolegą od bicia, bardzo dobrze się uczył, graliśmy w szachy.
Myślałem, że to Fiodor Łapin nauczył cię grać.
Nie, z trenerem Fiodorem później graliśmy. W więzieniu się nauczyłem tak naprawdę. Michał mi pokazał, ale ja tego nie złapałem. Ogólnie do tej pory utrzymujemy kontakt, a szachy są super.
Jesteście na „Żwirowni”, wakacje.
Ja miałem tu na ramieniu wytatuowane „Wisła”, takim gotykiem. No i tak sobie leżę. Obok jest czterech innych chłopaków, później się okazało, że z Cracovii. Siedzą, tak na mnie patrzą. Nagle słyszę coś tam w tle. No to oczywiście od razu wstałem. Jednego w zęby, drugiego w zęby. Ten najbardziej zadziora podniósł się i jeszcze zaczął się ze mną bić. Trzech chłopaków tylko patrzyło, widać, że byli w szoku. Zaczęliśmy się bić. Ja mówię: Wisła to, tamto. Pogoniłem ich, uciekli. Pamiętam jak zadowolony z siebie przyjechałem wtedy do domu. Telefony, powrót. Troszkę miałem rękę rozwaloną. Mama: „Co się stało?” Ja: „Nic, nic”. Wiadomo.
No i mijają te dwa miesiące. Przygotowuję się do szkoły, ubieram sobie garniturek. Pierwszy dzień, rozpoczęcie roku.
Wchodzę do klasy. Siadam. Patrzę, dwie ławki dalej jeden z tych chłopaków, co dostał ode mnie na „Żwirowni”. Tak jeszcze patrzę po tej szkole. Kurde, tu czapka „Anty Wisła”, tam następna, tam coś. Mówię: „O kurde… Gdzie ja jestem?”. Bo ja zawsze podążałem swoimi ścieżkami, ja się nie ukrywałem.
Nie zbadałeś terenu.
Tak, niczego nie sprawdzałem. Po prostu miałem załatwione zaocznie, na zasadzie – iść i tylko, żeby chodzić.
Patrzę na przerwie, a ten chłop, który dostał zaczyna się zdzwaniać z chłopakami. Robi się, no, niewesoło. Ale mówię sobie: „Sytuacja adekwatna do «Żwirowni», więc pewnie walnę jednego, wszyscy uciekną”. No ale stało się zupełnie inaczej. Wychodzę. Było ich chyba z piętnastu, ja sam. No i pierwsze co: „Ty k****, wiślacka!” Ja nie zastanawiając się od razu pierwszego chłopaka w zęby. Pierwszy dostał, no i… dalej już nic nie pamiętam. Pamiętam tylko jak leżałem, miałem poprzedzierane pięści, noże powbijane w nogi. Garnitur na kolanach pozdzierany, bo tak mnie kopali, z tak siłą. Tak, wtedy mnie dopadli, wtedy dostałem największy wpiernicz od Cracovii.
Przychodzę do domu, pamiętam to jak dziś. Mama tak na mnie patrzy, płacze, a ja mówię tylko: „Pierdolę tą szkołę”. I to był mój ostatni dzień szkoły, już później nie poszedłem. (śmiech)
No i potem wiadomo, że to tak nie zostało, jeździliśmy tam po nich. Ale to wiesz, ciężko tak do szkoły wejść i złapać. Ogólnie więc wszystko się rozmyło, ja się zaleczyłem i podpisałem kontrakt zawodowy