Bartekkibic pisze:A na onecie dzisiaj artykuł o starym, zapomnianym klubie z Katowic:
1. FC Katowice - reaktywacja po 62 latach
1. FC Katowice - to jeden z najstarszych istniejących klubów na terenach dzisiejszej Polski. Jego historia jest bardzo burzliwa i zagmatwana. Wywodzi się z niego wielu reprezentantów naszego kraju, ale także... mistrz świata w piłce nożnej. W 1945 roku klub został rozwiązany, a 62 lata później doszło do reaktywacji.
Za założycieli 1. FC Katowice uznaje się braci Emila i Rudolfa Fonfarów. Klub powstał w 1905 roku po tym, jak rozpadła się drużyna SV Frisch Auf Kattowitz. Początkowo nazywał się Preussen 05 i właśnie pod tą nazwą był pięciokrotnym mistrzem Górnego Śląska. W 1922 roku po plebiscycie i powstaniach śląskich, klub przestał grać w niemieckich rozgrywkach, przystępując do polskich. Tyle tylko, że pod zmienioną nazwą Erster Fussball-Club Kattowitz. Był drużyną mieszczańską, wspieraną przez drobny kapitał, pozostający głównie w rękach niemieckich. W zespole grali wyłącznie Ślązacy, niektórzy z nich słabo mówili po polsku.
- To była naprawdę superdrużyna i to nie - jak piszą - "mieszczaństwa niemieckiego". To był śląski klub - mówi Krzysztof Ziemba, trener i wiceprezes dzisiejszego 1. FC Katowice.
W 1927 roku klub osiągnął największy sukces w swoich dziejach. Wywalczył wicemistrzostwo Polski. W decydującym meczu przegrał z Wisłą Kraków 0:2. O tym spotkaniu mówiło się jeszcze wiele lat później. "Przegląd Sportowy" pisał o meczu, który zakończył się skandalem, jako o "świętej wojnie". Sędzia tego spotkania, Zygmunt Hanke, robił wszystko, by to Wisła wyszła z niego zwycięsko. W efekcie piłkarze 1. FC Katowice zeszli z boiska przed końcem meczu, a na trybunach, na których zgromadziło się 15 tysięcy kibiców, doszło do gwałtownych zamieszek. Sędziego przed rozwścieczonym tłumem musieli chronić policjanci.
Henryk Reyman, legenda Wisły Kraków, pisał później: "Wisła czuła się w obowiązku bronić barw Polski, aby nie dopuścić do pożałowania godnej sytuacji, w której tytuł mistrza Polski dostałby się w obce ręce". Według realcji mniejszości niemieckiej, Hanke miał przyznać się, że z uwagi na polityczną presję, skrzywdził katowiczan.
Po tym meczu "Gazeta Robotnicza" postulowała, by rozwiązać klub 1. FC Katowice. Padały nawet w stosunku do tej drużyny sformułowania typu "mniejszościowe bandy". Pojawiły się apele, by bojkotować ten zespół. W tej sytuacji, Polski Związek Piłki Nożnej, uczynił symboliczny gest. Na dzień 1 lipca 1928 roku wyznaczył termin meczu międzypaństwowego. Polska reprezentacja po raz pierwszy miała zagrać w Katowicach, a jej rywalem była Szwecja. Dodatkowo na to spotkanie powołano dwóch zawodników 1. FC Katowice. Jednym z nich był 21-letni wówczas Karol Kossok, który chętnie zgodził się grać w polskiej drużynie. Zaproszenie na ten mecz odrzucił jednak Eryk Heidenreich. Obrońca ten stwierdził, że jest zaszczycony powołaniem, ale jest Niemcem. Pierwszym jednak piłkarzem ze Śląska, który zagrał w biało-czerwonych barwach był Emil Goerlitz. Znakomity bramkarz debiutował w nich w 1924 roku. Wspomniany wcześniej Kossok dwa lata później został królem strzelców i mistrzem Polski, tyle tylko, że w barwach Cracovii. Zawodnik ten opuścił 1. FC, oświadczając, że jeśli będzie grał w Polsce w niemieckim klubie, to "nic z tego nie będzie". Piłkarz ten grał później jeszcze w Pogoni Lwów. Nie wrócił na Śląsk, tylko osiadł potem w Warszawie, gdzie przetrzymał całą wojnę. Zginął w marcu 1946 roku w sowieckim obozie.
- Tylko dlatego, że był Ślązakiem i dla wielu był Volksdeutschem, mimo że udowadniał przez całe swoje życie, że jak ważna jest dla niego Polska - mówi Ziemba.
Jednym z najsłynniejszych wychowanków 1. FC Katowice jest Ernest Wilimowski. Mając 17 lat przeszedł jednak do Ruchu Hajduki Wielkie. Tak nazywał się wtedy obecny Ruch Chorzów. Grał w reprezentacji Polski, z którą był na mundialu w 1938 roku, ale potem występował w barwach III Rzeszy. Z tego klubu pochodził także mistrz świata Richard Herrmann. W 1954 roku, urodzony w Katowicach zawodnik, wygrał turniej o mistrzostwo świata z reprezentacją Niemiec.
Początkowo drużyna 1. FC Katowice swoje mecze rozgrywała na dzisiejszym placu Andrzeja. W 1920 roku wybudowano jednak stadion przy ulicy Kościuszki w Katowicach-Brynowie. Dziesięć lat później władze miasta odmówiły dalszej dzierżawy obiektu drużynie. Klub wybudował więc nowy obiekt w Muchowcu. W czerwcu 1939 roku Michał Grażyński, ówczesny wojewoda śląski doprowadził do rozwiązania 1. FC Katowice jako "ostoi niemieckich sił nacjonalistycznych".
- Już wtedy ktoś chciał wymazać z pamięci 1. FC Katowice. Nikt nie chce mi do teraz odpowiedzieć, komu na tym zależało - wtrąca Ziemba.
Trzy miesiące później wybuchła wojna. Klub został jednak reaktywowany przez niemieckie władze, które starały się zrobić z niego niemiecką wizytówkę piłkarskiego Śląska i sprowadzili do niego byłych reprezentantów pochodzących z Katowic, jak Ewald Dytko, Erwin Nyc i Ernest Wilimowski. W 1945 roku nowe polskie władze ogłosiły defnitywnie rozwiązanie 1. FC Katowice.
Większość wypędzonych mieszkańców Katowic niemeickiego pochodzenia osiedliła się w Salzgitter. Właśnie tam Georg Joschke utworzył "Traditionsgemeinschaft 1. FC Kattowitz". Dochodziło do regularnych spotkań były piłkarzy tej drużyny. W tej miejscowości znajdują się też dokumenty dotyczące historii klubu.
W 2007 roku, po 62 latach, doszło do reaktywacji 1. FC Katowice. Herbem nadal pozostaje czarny orzeł na białym tle. Stroje piłkarzy również nawiązują do tych historycznych biało-czarnych.
"Śląska piłka ponad podziałami" - właśnie pod takich hasłem klub został reaktywowany przy wielkiej pomocy Ruchu Autonomii Śląska.
- Klub został reaktywowany, bo ma być symbolem śląskości. W Katowicach jest coraz mniej prawdziwych Ślązaków - tłumaczy Ziemba.
Obecnie klub 1. FC Katowice występuje w A-klasie, ale ambicją jest nawiązanie do wielkich tradycji. Poza tym trenuje też 115 dzieciaków w różnych kategoriach wiekowych. W 2009 roku od 1. FC Katowice odłączyła się kobieca drużyna piłkarska.
- Dzisiaj szkoli się w klubie przede wszystkim młodzież. Współpracujemy z przychodnią psychologiczno-dydaktyczną. Pomagamy im w szkołach, w których ktoś niestety zapomniał o wuefach. Jesteśmy klubem środowiskowym. Dzieciaków uczymy praworządności i uczciwości - podkreśla Ziemba.
Piłkarze tego klubu trenują na obiekcie Słowiana, a mecze rozgrywają w Szopienicach.
Tomasz Kalemba, Eurosport.Onet.pl
Autor:
Tomasz Kalemba
Źródło: Onet
Zawsze podobała mi się nazwa tego klubu. To niemieckie wzornictwo ma coś w sobie ;)
Tu oficjalny powód rozwiązania:
[link]
Faktem jest, że na meczach tego klubu często dochodziło do różnych awantur, jak np. w przywołanym wyżej spotkaniu z 1927r. rozegranym z Wisłą, które zacytowany tutaj Reyman wspomina tak:
Było to niespełna 10 lat temu, w pierwszym roku założenia Ligi i wprowadzenia nowego do dziś obowiązującego systemu mistrzostw. Tabela ligowa ułożyła mi się w ten sposób, iż mistrzostwo Polski rozstrzygnąć się miało między "Wisłą: a "I.F.C." (Erster Fussballclub) z Katowic. Sytuacja wyglądała groźnie, gdyż decyzją zapaść miała w dniu 25 września 1927 r., na boisku I.F.C. w Katowicach, co dawało z góry pewną przewagę gospodarzom. Dla sportu polskiego nadchodziła przykra chwila, gdyż zdobycie tytułu mistrzowskiego na 13 rywalizujących ze sobą klubów polskich przez jeden klub niemiecki, subwencjonowany do tego przez obce nam czynniki, byłoby niemiłym upokorzeniem i zadraśnięciem czegoś więcej, niż tylko ambicji sportowej.
Na "Wisłę" spadł ciężki i odpowiedzialny obowiązek obrony barw polskich, aby nie dopuścić do rzeczy dla każdego przykrej - przejścia tytułu mistrza Polski w obce ręce. Już kilka tygodni przedtem cała prasa w licznych artykułach podkreślała doniosłość tego spotkania oraz odpowiedzialność, jaka przypadła w udziale zawodnikom "Wisły". Wszyscy sportowcy żyli tą wielką nadzieją sportową, a najbiedniejsi to byli zawodnicy, którzy musieli słuchać całymi tygodniami rad i zaklęć, byle nie dopuścić do przegranej. Ja sam, będąc kapitanem drużyny i kierownikiem napadu, zdawałem sobie z tego sprawę, że specjalny obowiązek przypada mnie, że mam prowadzić drużynę na bój z którego musi się wyjść z honorem. Stąd też przeżywałem osobliwe chwile przed meczem, nie mogłem spokojnie przejść ulicami Krakowa, gdyż zewsząd łapano mnie, wypytywano o drużynę, o siły, o horoskopy, dodawano otuchy i wiary, w domu zasypywany byłem listami, błagającymi o zwycięstwo.
W tych warunkach drużyna nasza była podniecona i zdenerwowana, ale z drugiej strony zespolona i każdy zdawał sobie sprawę, iż tylko współpraca nas wszystkich może dać nam zwycięstwo. Mieliśmy tylko pewne obawy, że ze względu na obce boisko (w Krakowie pierwszy mecz wygraliśmy z 1.F.C. 3:1) i te zapowiadane tysięczne tłumy zwolenników "I.F.C.", by nie zdołali nam oni wytrącić z równowagi naszego zespołu. Od ostatniego treningu czwartkowego znajdowaliśmy się pod troskliwą opieką zarządu, który starał się izolować nas od przejętych i więcej szkodzących, jak przynoszących pożytku kibiców. Tak minęła sobota. W niedzielę od rana odchodziły już do Katowic specjalne pociągi z tłumami widzów na te decydujące zawody. Drużyna nasza ulokowała się w osobnym wagonie wraz z zarządem i nie odstępującym nas w każdej ciężkiej czy też radosnej chwili mistrzem Wlastimilem Hoffmanem.
Na dworcu w Katowicach na widok nas wielkie poruszenie, a zarazem z wielu stron powitanie. Dowódca pułku, komendant miasta w Katowicach p. pułkownik Szafranowski przygotował wszystko i na ucho mi powiedział" "Wygrajcie tylko, a zobaczycie, co będzie".
Punktualnie o godzinie 16 znaleźliśmy się na boisku I.F.C. otoczeni 25-tysięcznymi masami widzów. Był to rekord publiczności, do tej pory nieosiągnięty, nie tylko ma meczach ligowych, ale nawet międzypaństwowych. Boisko przedstawiało naprawdę imponujący, groźny widok, gdyż otoczone było poza liniami autowymi, wielką liczbą pełniącej służbę policji, a poza parkanem, okalającym boisko - jak się po zawodach dowiedziałem - około dwie kompanie wojska w pogotowiu. W tych warunkach rozpoczyna się mecz w wielkim naprężeniu i podnieceniu nie tylko zawodników, ale także i całej widowni, wśród której było sporo Niemców, przybyłych z niemieckiego Śląska. Gra prowadzona była już od pierwszej minuty niezwykle zacięcie i wielkim tempie. Sytuacje zmieniały się nieustannie, a obie drużyny grały dobrze. Zawodami kierował prezes łódzkiego Kolegium Sędziów, p. Hanke, który stał przed niezmiernie ciężkim zadaniem i choćby z tego powodu był silnie zdenerwowany. W pierwszej połowie wynik utrzymał się bezbramkowy. Okazało się jednak, że publiczność, zwłaszcza niemiecka bierze żywy udział w grze, dopingując silnie swój zespół i usiłując zdetonować naszą drużynę. Atmosfera stawała się coraz cięższa, a pomruk niechętnej nam widowni coraz groźniejszy. Myśmy lepiej przetrzymali gorsze chwile od Niemców i zdobycie bramki wisieć zaczęło już na włosku.
W 10 minucie po pauzie, otrzymałem piłkę od Kotlarczyka I, wypuściłem wówczas Balcera, który po przejechaniu kilku metrów oddał centrę. Wówczas po zmyleniu obrońcy przeniosłem piłkę na Czulaka, strzelającego bezpośrednio potem pierwszą bramkę ku niebywałej radości Polaków, z których dużo zjechało się nie tylko z Krakowa i okolicznych miast, ale z całego Zagłębia Dąbrowskiego. Teraz dopiero zaczęła się prawdziwa walka, tempo wzmogło się do niebywałych na meczach ligowych granic, a każdy z zawodników zdobywał się na najwyższy wysiłek.
Gwałtowne ataki napadu niemieckiego likwidowała dzielna nasza obrona. Nasze lotne skrzydła, puszczane w wir walki w wysokim stopniu odciążały nasze tyły, które miały czas na pewne wytchnienia i nabranie sił do nowego starcia z przeciwnikiem. Niemożność zdobycia bramki, brak sukcesu wyprowadzał publiczność z równowagi. Zwolennikom "I.F.C." nie podobały się orzeczenia sędziego i w pewnym momencie wtargnęli na boisko, aż policja widziała się zmuszoną do oczyszczenia placu, aby można było kontynuować grę. Dopiero w 20 min. nadszedł drugi decydujący moment. Otrzymawszy piłkę od Adamka ze skrzydła, wyszedłem zwycięsko z pojedynku z obrońcą "I.F.C." i korzystając z chwilowego nieporozumienia w linii obrony przeciwnika, przejechałem środkiem między mini i stanąłem oko w oko z bramkarzem Goerlitzem,. Wówczas to, mając - murowaną - już pozycję strzeliłem drugiego goala, zmyliwszy bramkarza, który rzucił się w przeciwny róg bramki.
Gra przybierała teraz na ostrości, sędzia wkracza co chwilę, Niemcy nie mogą znieść zbliżającej się klęski. Na kilka minut przed końcem meczu ostry strzał Balcera łapie obrońca "I.F.C." Pohl ręką, za co sędzia dyktuje rzut karny. Drużyna niemiecka, widząc swą klęską, zupełnie przypieczętowaną, opuszcza boisko, a bramkarz zostawia pustą bramkę. Publiczność niemiecka przyjmuje wrogą postawę wobec nas. Ja strzelam do pustej bramki. Sędzia nie mogąc się doczekać powrotu niemieckiej drużyny, odgwizduje koniec zawodów. Tak się zakończył mój najcięższy mecz, prawdziwy finał pierwszych walk o tytuł mistrza Ligi Piłki Nożnej, który dzięki zwycięstwu przypadł nam w udziale".
"Wisła"" została mistrzem Polski
Na cześć zwycięstwa naszej drużyny uformował się olbrzymi pochód, w którym wzięli udział wszyscy widzowie Polacy, obecni na meczu. Na czele szła orkiestra wojskowa, a w ślad za moją drużyną ze śpiewem na ustach "Pierwsza Brygada", posuwaliśmy się ulicami Katowic aż do hotelu, a potem na dworzec kolejowy. Wiwatom, okrzykom radości a nawet pewnym starciom z wyrostkami niemieckimi, rzucającymi kamienie nie było końca. Przed hotelem musiałem wygłosić przemówienie, w którym podziękowałem tłumom za okazaną nam życzliwość, sympatyczne przyjęcie oraz spontaniczną owację. Całe społeczeństwo polskie przyjęło z prawdziwą radością wieść o naszym zwycięstwie. Radość Polaków śląskich zamieniła się w swego rodzaju manifestację narodową, była dla niej czynnikiem krzepiącym duchowo. Miły był powrót do Krakowa, gdzie na dworcu czekały nas tysięczne zwolenników, orkiestra zagrała "Krakowiaka", a graczy wyniosła uradowana brać na ramionach z wagonu. Okrzykom i składaniom gratulacyj nie było końca.
Dla nas zaś największą satysfakcją było nie tylko zdobycie samego tytułu mistrzowskiego, ale także i radość, że pracą swoją i wysiłkiem mogliśmy zdziałać coś, czego wartość leżała nie tylko w samym wysiłku sportowym, ale wychodziła poza szersze ramy i miała większe jeszcze znaczenie. Tak się zakończył nasz największy mecz w dziejach "Wisły", mecz, który oby był zachętą do pracy tym zawodnikom, co będą kontynuować po nas historię ukochanego klubu”
Jedna z gazet w osobnym rozdziale odniosła się do zaistniałej sytuacji:
[link]
Jeśli ktoś jest zainteresowany samym meczem i wydarzeniami towarzyszącymi to wspomnienia i relacje znajdują się tutaj:
[link]