CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

ultras, hooligans, liczby, ciekawostki, informacje, opisy

Moderatorzy: Zorientowany, LechiaCHWM

ODPOWIEDZ
kibicTurysta

CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kibicTurysta » 13.10.2010, 17:53

Myślę, że warto powspominać awantury/zdarzenia itp tak gdzieś od sezonu 1999 do 2004/05, i je troche odświeżyć, wklejając relacje,opisy,fotki, w celu powspominania przy dlugich jesiennych wieczorach :)

Warto wspomnieć o takich zdarzeniach jak: walka b/b na Wolskiej Legii z Lechem, wjazd 300-osobowej załogi (Cracovia,Lech) pod kasy Wisły (2002r),Grabiszczyńska 2003,"golasów" z Apatora i innych wydarzeń z tego meczu,wjazd pod kasy TB podczas meczu Arka - Pogoń, derby Łodzi i wjazd RTSu na galere, kończąc na Ruch - ŁKS w 2004.

Sporo znalazłem tego tutaj [link]



kibicTurysta

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kibicTurysta » 13.10.2010, 17:59

Ja poszperałem troche po roznych forach itp i co mam to wklejam.
------------------------------------------------------------------------------------

* Polska - Bułgaria (Warszawa) :

Relacja hool's Arki Gdynia :

Wyjezdzamy z Gdyni wesolym skladem(starzy i mlodzi).Jedziemy w kierunku Lowicza gdzie mielismy umowione spotkanie z ziomalami z poznania i Krakowa.Jechalismy wtedy wyjasniac sobie z "koalicja" jakies niewyjasnione sprawy Przyjezdzamy na miejsce zbiorki,zatrzymujemy sie za jakas stacja benzynowa.Poznaniacy ktorzy byli na miescie wczesniej inforumuja ze mieli nieplanowane spotkanie z miejscowymi "miastowymi".Po jakims czasie stajemy wszyscy do pamietnego zdjecia w kominiarkach (z czaszka- [link] ) i w chwile po tym zdjeciu na stacje zajezdzaja miastowi z posilkami w kilka fur z checia rewanzu na Lechu.Niemieli chyba dobrych zwiadowcow bo niewiedzieli ilu nas jest i musieli przezyc szok jak za stacji wysypalo sie na nich ponad sto chlopa i w pierwszym samochodzie ktory dopadla Cracovia -zostala siekiera w drzwiach.Po dymie wracamy za stacje i po chwili ktos mowi ze zaraz tamtedy bedzie jechac Pogon.Czekamy i po niedlugim czasie faktycznie jada z obstawa jednej radiolki.Ktos wybija przednia szybe w ich autokarze,lecz sie niezatrzymuja-staja dopiero po kilkuset metrach.Wtedy wszyscy biegniemy w ich kierunku-kazdy z ta kominiarka na glowie.Wrazenie bylo takie ze ani psy ani Pogon tego niewytrzymaly i razem uciekli zanim zdazylismy do nich dobiec.Wracamy znowu za stacje,po krotkich naradach,stwierdzamy ze po takich akcjach to glownymi drogami na pewno nigdzie nie dojedziemy wiec poszedl plan ze jedziemy polnymi.No i cala kawalkada (autokary,busy i auta) jechalismy jakimis pastwiskami.Niepamietam ile to bylo km ale trwalo dosc sporo tym bardziej ze drogi byly przystosowane do furmanek a nie autokarow.Hitem tego przejazdu byla akcja spod jednej szopy gdzie przycielismy wiesniaka ktory pod drzewem zapinal bambere byl pod wrazeniem ili ma widzow:) Po jakims czasie dojechalismy chyba do Sochaczewa,stanelismy na jakims zajezdzie i zaczelo sie wydzwanianie do Wawy.Najpierw niechcieli nam zagwarantowac ze nierozwala naszych srodkow transportu.Potem niechcieli wyjechac kawalek od stadionu(niby niemieli aut)-koncowa propozycja byla taka ze zaplacimy im za taxi byle przyjechali sobie z nami "pogadac"-tez na to nieprzystali.Na tym zajezdzie pojawilo sie ich 2 albo 3 starych z L,na rozmowy ale koniec koncow nic sie nie dzialo(z winy przeciwnika)
wracalismy juz do Gdyni i niedaleko domu dzwoni jeden kolezka z ekipy ze wraca pociagiem z meczu i jada nim betony w okolo 25 osob.Dlugo nietrzeba bylo sie zastanawiac i po przyjezdzie do Gdyni zostawiamy starych ktorzy byli "zmeczeni" i niezabardzo chcialo im sie biegac za malolatami z Lechii i sami razem z kierowca autokaru jedzieny do Gdanska glownego.Bylismy sporo przed pociagiem i czas ten nam minal na klotni miedzy soba ,poszlo o to gdzie mamy spotkac betonow.Wiekszosc chciala w oliwie bez oka kamer-paru w Glownym bo chcielismy miec pewnosc ze trafimy wszystkich.Klotnia byla dosc solidna ze jednemu z nas polamal sie kij od miotly na glowie. Skonczylo sie na tym ze wiekszosc pojechala do Oliwy a na glownym zostalo nas 3.Przyjechal pociag-idziemy tunelem w kierunku ich peronu.Mijamy 4 lysych betonow dochodzi do bitki i oni sie ewakuuja.Halas byl na tyle spory ze ci co zostali w pociagu musieli to uslyszec.Wiec jak wychodzimy na peron we 2 to oni juz tam stali w kilkunastu,poznali nas od razu.Otoczyli nas i zaczela sie awantura-pomimo ze bylo ich wiecej to my niemielismy pustych rak i niemogli do naspodejsc.Wtedy trzeci z nas ktory zostal w tynelu ,zaszedl betonow od tylu i chyba przy pomocy kawalka hydranta poslal 2 na spanie.Po chwili na peron wpadli sokisci i Lechia w swoja strone a my w swoja.Lechia niewiedziela ilu nas jest i jak sie zrywali z peronu to komus sie tam po drodze dostalo,jakims przypadkowym ludziom -ale to juz nie nas problem.My zadowoleni,dzwonimy do naszych w oliwie ze przegapili dym.Po chwili dzwonimy do Lechi zeby sie spotkac calymi grupami w oliwie(bylo nas mniej wiecej po rowno),ale oni mowia ze w okolicy dworca jest niebiesko.Wiec na tym sie zakonczyl jeden z ciekawszych wyjazdow tamtych pieknych czasow.

[link]
------------------------------------------------------------------------------------
* Legia II Warszawa - Arka Gdynia 2000 r.

Relacja fana Arki Gdynia :

Na ten mecz oczywiscie u nas specjalna moblizacja. Zbieralismy sie przy plazy na bulwarze. Wstepna selekcja i jedziemy w 2 wesole autokary. Jesli dobrze pamietam, to naliczylismy 99 osob raczej nieprzypadkowej ekipy... Bylo kilka smiesznych incydentow po drodze typu wyniesienie calego wielkiego kartonu cukierkow na dodanie energii... W Plonsku spotykamy sie z Lechem i Cracovia. Potem odbiera nas Polonia Warszawa, ktora nas sprytnie tak poprowadzila, ze omijamy policyjne blokady. I tak juz w grupie okolo 190 osob ruszamy prostu na stadion. Chwila zastanowienia, wjazd z brama i pojawiamy sie na zylecie. Wtedy z drugiej strony stadionu wybiega naprawde rzesza (L) i przydupasow. Zbiegamy z zylety i na tylach torwaru dochodzi do krotkiego spiecia, bo tak naprawde zdecydowana wiekszosc Legii od razu palila wrotki. Na klapsy zebralo sie
nielicznym i zaraz wkroczyla psiarnia i kordonem rozdzielila obie grupy. Te spiecie, bo ciezko to nazwac jakas wielka awantura pokazalo tylko, ze wystarczy naprawde zgrana, zwarta grupka na duzo wieksza liczebnie i jest pozamiatane. Od nas wszyscy w niebieskich przepaskach na dloni, aby nie bylo nieporozumien. Potem pojawiamy sie drugi raz na zylecie. (L) wpada znowu w szal, wlatuja na boisko kamionka zylety, 2 rozbite glowy u nas, ale ogolnie wyjebka juz, bo swoje pokazalismy i czas do domu. Psiarnia troche wariuje, ale w koncu wszyscy wracamy w dobrych humorach do domu, a Bosman podobn chodzil po boisku scisnieniowany z tekstem typu ''wiedzialem, ze tak bedzie...''

[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
------------------------------------------------------------------------------------
*Opis fana Lecha nt. wydarzeń z meczu Wisła - Lech (2002r.)

"O tym meczu powiedziano już wiele.Obie strony uważają się za zwycięzców tej potyczki. W to nie zamierzam ingerować, podam jedynie kilka faktów, które powinny nieobecnym tam dać, wzgląd na wszystko, co działo się w Krakowie. Fakt 1 : Wisła przed meczem zapowiadała, że po 23.11 nie będzie już hegemonii Lecha, bo zostańą razem z Cracovią obici, wpierw na dworcu, a potem na stadionie Cracovii, gdzie zapowiadano wjazd. Fakt 2 : 60-osobowa bojówka Lecha, unikając policji wyjechała nocnym pociągiem, przyjeżdżając do Krakowa już o 6.50 rano. Na miejscu zamiast Wisły, przybyła ponad 100-osobowa grupa chuliganów Cracovii doborowym składem. Fakt 3 : Przemarszcz całej ekipy z dworca na stadion Cracovii odbył się bez jakichkolwiek atrakcji. "Wyczajeni" przez policję zostaliśmy dopiero pod PTTK, gdzie jeden radiowóz jechał za nami. Fakt 4 : Pod stadionem hooligans spod znaku YF'98 dzwonią do Wisły z propozycją ustawki ich grupy z wiślakami, bez udziału BB i Cracovii oraz na gołe łapy. Odpowiedź : czekamy ze sprzętem na Was pod naszym stadionem przed meczem o 18. Fakt 5 : Przez cały czas trwania meczu Cracovia II - Wisła II w okolicach stadonu nikt się nie pojawił, choć Wisła zapowiadała pojawienie się łącznie z chuliganami Lechii i Śląska a także mimo, iż przed stadionem stał jeden radiowóz z dwoma (!) słownie szkiełami w środku. Fakt 6 : Po meczu wszyscy udali się w kierunku rynku głównego, gdzie większość się rozsiadła, także ultrasi Lecha w barwach, którzy w 50 osób przyjechali o 12.00, a
reszta udała się na osiedla do knajp i moteli. Nikt obecnych na rynku nie robił podjazdów, mimo że policja zwiększyła swoją obecność zaledwie do dwóch radiowozów. Fakt 7 : Pod stadionem Cracovii zbieramy sie o 17. Ruszamy w kierunku stadionu Wisły. Za nami idzie policja uzbrojona w shotguny. Nagła cała grupa odbija w park Jordana, a mundurowi nas puszczają samopas. Tam Cracovia
dozbraja się w dechy z rozmontowanych ławek. Nikt z Poznania nie miał sprzętu, część Cracovii tak. Fakt 8 : Pod kasami Wisły czeka armatka wodna, full policji i hools Wisły za nimi, uzbrojonych w sprzęt rodem z średniowiecza, a nie XXI wieku. Po ataku grupy poznańsko-krakowskiej policja oddaje w naszym kierunku strzały. We wszystko wmieszała się Wisła, część Cracovii przechodzi policję, a część atakuje z prawej strony, są ranni po obu stronach, policja będąca w przewadze, rozgania całe towarzystwo.
Ps. Kto wygrał to starcie - i opis całej zadymy pozostaje poza sferą naszych zainteresowań i opisów. Dziwić mogą twierdzenia wiślaków, że z Cracovią się nie umawiają, bo mogą paść trupy, a czy tego wieczoru nie mogły? A przecież lechici oferowali walkę na "normalnym poziomie". Co spowodowało odmowę (...)? Jedno jest pewne, gdyby nie wysiłki Lecha i Cracovii nic by się tego dnia nie wydarzyło". Tyle kibic Lecha Dodać należy, że pod stadion Wisły - Lechici i Cracovia ruszyli w grupie 300-osobowej ( w tym 140 Lech, z czego 60 to bojówka). Starcie (wyjątkowo brutalne, z użyciem dużej ilości ostrego sprzętu) nie zostało rozstrzygnięte, choć Wiślacy w pewnym momencie pogonili rywali, ale niefortunnie w tym samym czasie na Pasy i Lecha zdecydowanie natarła policja. Wycofujący sie
hool's Cracovii zdemolowali jeszcze pizzerię, w której siedzieli kibice Wisły. Na mecz nie zdecydowali się udać, obawiając się wyłapywania przez policję. Na sektorze zasiadło jedynie 23 poznaniaków. Natomiast hoolies Wisły i ziomali byli widoczni na trybunach w blsko 200-osobowej grupie. Na zakończenie twierdzenie jednego z chuliganów Lecha, który wyraził przekonanie, że jego ekipa nigdy więcej nie chciałaby uczestniczyć w tego typu awanturze ( z użyciem ciężkiego sprzętu).
------------------------------------------------------------------------------------
* Anglia - Polska 1999 (Wembley) znalezione na forum Lecha:

[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]

* Lens - Lech Poznań (p.Intertotto - 2003)

Kolejorza chyba 300 osob.

[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]


http://www.youtube.com/watch?v=-qX3F9QpSiA
http://www.youtube.com/watch?v=7tIhcvya6r8
----------------------------------------------------------
* [link]
----------------------------------------------------------

*Akcja hool's Lecha na Legie (?) :

[link]
[link]
[link]
[link]
----------------------------------------------------------
*Motor Lublin - Cracovia (2002r.)

[link]
[link]

http://www.youtube.com/watch?v=c_zlZ0RH9v0
----------------------------------------------------------
* [link]

*[link]


ma ktoś opisy kibicowskie z w/w meczy i akcji?

Stary14
Posty: 1208
Rejestracja: 04.01.2009, 12:34

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Stary14 » 14.10.2010, 10:59

kibicTurysta pisze:* Lens - Lech Poznań (p.Intertotto - 2003)
To było później, chyba 2005.
GOOD NIGHT left SIDE!

sądna noc
Posty: 448
Rejestracja: 17.07.2010, 10:32

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: sądna noc » 14.10.2010, 15:10

*Akcja hool's Lecha na Legie (?) :

[link]
[link]
[link]
[link] Nie jest to akcja kibiców Lecha na autobus ze zwykłymi kibicami L ? wiem ze 2 razy była taka akcja raz Lech odpuscił za drugim juz nie

kibicTurysta

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kibicTurysta » 14.10.2010, 18:21

Wjazd pod kasy Wisły połączonych ekip Lecha&Cracovii (2002r.).

Relacja widziana okiem Wiślaka :

"Z mojej perspektywy wyglądało to tak że byliśmy dobrze przygotowani, sprzęt w okolicznych krzakach itp to wyjątek bo ogólny prokaz był takie że ani na sekundę nie rozstajemy się z reklamówkami gdyż wjazd może być w każdej chwili.
W pewnym momencie dostaje tel od swojej dziewczyny, która nie wiem jakim sposobem znalazła się w okolicach parku jordana z koleżanką - "xxx, Cracovia idzie w Waszym kierunku, jest ich z 300". Od te pory nie za bardzo wiedzałem co się dzieje = amok. Wychylam się na ulicę w kierunku parku jordana i widzę zbliżającą się ciemną ścianę - ku*** będzie ciężko. Wyjmuje z krzaków swój i kolegi sprzęt - drewniane style = psy w szoku obserwują co się dzieje.
Ustawiamy się do atakujacych. Wpada pierwsza słynna juz szarża "S." - z nim kilkanaście osób ale jakoś reszta się nie kwapi. Całe szczęście bo widzę kątem oka że nasz podkasowy tłum instynktownie się cofa parę metrów a to już pierwszy chujowy symptom. Na szczęście pierwsza linia wytrzymuje ciśnienie i dochodzi do walki z ich pierwszą linią - "S." mimo że naćpany do potęgi wymachuje siekierą jak [link] w końcu zostaje trafiony i obrywa bardzo mocno. W czasie tego
starcia między nas a Cracovię ładuje się kordon psów i armatka. Psy - posiłki spoza Krakowa w szoku - zwykłe umundurowanie, białę pałeczki, jeden dostaje siekierą w klatke i pada bez przytomności - może zawał czy co.
w czasie gdy kilkunastoosobowe grupki leją się po jednej stronie armatki stojącej w poprzek jezdni próbujemy atakować z drugiej jej strony, tam też wychyla się Cracsa ale po chwilowym starciu uciekają w uliczkę. Tu mam chwilę traumy gdyż w pewnym momencie nie wiadomo kto jest kto i staję na przeciw gościa z olbrzymia siekierą - idzie na mnie i się uśmiecha jak psychopata, poczułem się jak na filmie, stoję z tym swoim podniesionym stylem ale co by nie mówić zaraz mi się zaczną trzęść nogi, gosć się zbliża, twarz w bliznach...skądś go znam...ku*** ufff to "Ś" z
Lechii. Szybki orient Cracovia uciekła w uliczkę obok (potem się okazało że tam nieźle naszkodzili - m.in. rozwalili knajpę a my myśleliśmy że oni się tamtędy tylko zrywają), powrót by scalić szeregi - psy leją wodą, strelają gumki ale Cracsa z Lechem się wycofuje do parku jordana i już nie wraca. Od tego dnia moja dziewczyna ma zakaz stadionowy ode mnie. Chujowo się atakuje przeciwnika
wiedząc że tam gdzieś wśród nich przypadkiem jest moja baba. Wieczorem miał być rewanż pod pewną dyskoteką ale całonocne oczekiwanie było bezcelowe = spokój. Bardzo bym chciał przeczytać, choćby tutaj relacje z punktu widzenia Lechitów bo nigdy się o tym nie wypowiedzieli nigdzie."
------------------------------------------------------------------------------------
Warszawa/Polska-Anglia (Wrzesień 1999 )

Ten mecz już długo wcześniej zapowiadał się interesująco. Uklady na kadrze funkcjonowały w pełni - wyklarowały się dwa silne obozy, jeden skupiony wokół Arki/Lecha/Pasów drugi trochę bardziej rozbudowany ale nie tak silnie scalony to nasz w którym egzystować musiały ze sobą takie kosy jak Legia-Wisła czy Pogoń-Lechia. Bez wnikania w szczegóły nadmienię że na 3 miesiące przed tym meczem na goscinnych występach zaogniliśmy stosunki na lini my-Zagłębie Sosnowiec.
Po prostu w pewnym miejscu pomylilismy Ich z Legią i potraktowaliśmy nieulgowo.
Myślałem że na ten meczyk znajdzie się więcej chętnych ale, może z powodu środy i bardzo małej szansy obejrzenia meczu liczba nasza zatrzymała się na bodaj 35 osobach. W drogę do stolicy wyruszyliśmy z niezłym ekwipunkiem gdyż tego dnia
mogło an nas czychać wiele "atrakcji" a liczba nie była naszym atutem. Spodziewaliśmy się standardowej wojny na kadrze z Arką/Lechem i Cracovią, z tymi ostatnimi powinniśmy podążąć jedną drogą więc czujnośc była wzmocniona.
Do tego jak już wcześniej wspomniałem spodziewać się mogliśmy próby zemsty ze strony Zagłębia sosnowiec i Legii za wspomniane już wydarzenia. Bo na reprezentacji niby układ jest ale historia często pokazywała że jest to krucha "instytucja". Autokar trafił nam się wyjątkowo luksusowy, wysoki, z toaletą, na 60
osób...zresztą wystarczy powiedzieć że dzień po meczu miał być środkiem podróży pewnego biura turystycznego do Hiszpanii. Tak więc podroż upłynęła świetnie gdyż każdy miał niemal dwa miejsca dla siebie. Do tego kierowca był naprawdę równym gościem i nie uprzykrzał zbytnio życia. Jeszcze przed wyjazdem atrakcją stał się jeden z nas, do którego notabene teraz min skierowana moze być flaga WIERNOŚĆ, ktory był tak głodny że pożarł naraz to co było pod ręką czyli ... 3 kilo bananów i słoik musztardy...na serio. Spodziewaliśmy się ze policja również tego dnia będzie czujna i postanowiliśmy dobrze schować nasze "przedłużacze rąk". z pomocą przyszedł kierowca który w tym celu udsotępnił nam toaletę (nam pozostały przystanki w lesie) i odkręcił od niej klamkę w razie wizyty policjantów w autokarze. Jadąc dostajemy telefony od Lechii, już przebywającej w Warszawie, że
najprawdopodobniej odbędzie się tego dnia ustawiona walka z angielskimi chuliganami. Nie powiem większośc z nas była podekscytowana tym faktem gdyż taka gratka nie zdarza się na co dzień a do tego skonfrontować swe siły mielśmy z najsłynniejszymi przecież chuliganami w Europie. A wiadomo że na takim sprawdzianie każdy chciałby wypaść jak najlepiej. Tak więc pełni nadziei zbliżaliśmy się do Warszawy. Już kilkadziesiąt kilometrów przed nią pokazał nam sie 100 metrów przed nami plicjant z lornetką, po oblukaniu zapewne naszych rejestracji wyjął lizaka (nie słodycze oczywiście) i nakazał zjazd na pobliski parking. Dziwne.
Tutaj naszym oczom ukazał sie trochę przygniatający widok, kilkanaście radiowozów i full gadów. Oczywiscie wysiadka, rewizja nas i autobusu. Na pytanie o toaletę i brak klamki kierowca skwitował ze jest awaria i nie da się otworzyć itd. Uwierzyli = kamień z serca. Pewnie gdyby nie pomoc kierowcy już tam zakończylibyśmy podróż tego dnia.
W końcu psy się odpierdalają i jedziemy dalej. W Warszawie kierujemy się we wskazane telefonicznie miejsce. Ponieważ nie do końca wierzymy w to ze do walki dojdzie, nie do końca wiemy gdzie jesteśmy i nie chemy robić przypału sprzęt zostaje w autokarze.
Spotykamy się z chłopakami z Młodych Orłów (Lechia) oraz Teddy Boys (Legia), jest jeden gość ze Śląska Wrocław (grali tego dnia jakiś mecz i dlatego ich nie było). Okropnie zdziwił nas to że było w Warszawie Zagłębie Sosnowiec, Pogoń
Szczecin i Widzew Łódź a nie byli na miejscu zbiórki. Nie wnikam czemu do umówionej liczby około 100 osób własnie zakwalifikowano nas a nie Ich.
Liczbowo rozkład sił wyglądał mniej więcej tak że nas było 35 a Lechii i
Legii było po około 40 może ciut więcej osób.
Kerowani przez Legionistów przemieszczamy się do Parku Saskiego.
Tam czekamy na Anglików tocząc rozmowy z niektórymi Warszawiakami (choć z większością omijamy sie szerokim łukiem i spojrzeniami spode łba). Opowidaja wydarzenia ostaniej doby dla nich ten mecz zaczął się już dzień wcześniej i od tamtej pory na Starówce co rusz dochodziło do spięc między angielskimi "lads" a polskimi chuliganami. Dowiadujemy się że angielska grupa do bicia została zaopatrzona w wydrukowane mapki ze wskazaną droga do miejsca konfrontacji.
Jak już wcześniej wspomniałem nie za barzdo do końca jeszcze wierzyliśmy
że wszystko dojdzie do skutku oraz jako "persona non grata" staliśmy trochę z boku. Nagle coś zrobiło się ciemno, stojąc na skraju parku widzimy wychodząca
z niego "ławe" typów.Rzut oka i wiadomo angole, krótkie spodenki, koszule na wierzchu lub przewiązane w pasie, niektórzy w łapach sprzęt a niektórzy browar. Inny styl chuliganki niż polski. U nas raczej typ że tak to nazwę sportowy - każdy rozgrzewa stawy, mięśnie. No ale tak jak napisałem, od Angoli robi się ciemno.
Wysuwają się niczym cień z parku, napewno było ich więcej niż 100 (nas zresztą też), oceniam ich na mniej więcej 150 osób. Pierwsze linie obu grup juz nawiazują bezpośredni kontakt, jak na filmach historycznych pierwsze skrzyżowanie mieczów, w tym wypadków noży dwóch Angoli z dwoma Polakami (wielkimi od jodu ). [link]
Angole w szoku gdyż gabaryty wśród Polaków naprawdę spore a przecież dla nich jesteśmy egzotyką, nic o nas nie wiedzą i taktuję zapewne jak my Rumunów czy Ruskich. Opisywane psychologiczne pierwsze skrzyżowanie zdecydowanie na korzyść Polaków, my jako że staliśmy z 30 metrów dalej dobiegamy do linii frontu.
Widać w oczach Anglików zawahanie. Jak wyszli z parku rozbujani, pewnie siebie, idący po łatwe zwycięstwo (jak zawsze w całej Europie) tak Ci z dalszych szeregów stanęli wryci i pokazali chwilę słabości. I to był ich błąd. Zgrało się to wszystko w sekundę z naszym wbiegnięciem w nich i zaczęło się k...a ... braveheart :)
Angole z wyjątkami biorą odwrót, wyjątki próbujące walki są od razu torpedowani...lądują na glebie. Może jestem kurcze troszkę zboczony ale wyglądało to świetnie...goście stojący do nas twarzami, czyjś wyskok, kop w ryj i syn Albionu na glebie. Oczywiście zaraz nad gościem wiruje kilka osób by wykluczyć go z dalszej potyczki.
Peleton podąża na wskroś przez park za stadem Anglików. Ci topnieją, grupki próbujae podjąć walkę za każdym razem przegrywają je i pozstają na trotuarze , jak nazwałby to Warszawiak. Nie mam pojęcia ile to trwa gdyż w takiej sytuacji człowiek jest w lekkim amoku i szzcerze pisząc nie za bardzo się kontroluje.
Anglicy wylatują z parku z drugiej strony i przebiegają przez skrzyżowanie z torowiskiem. Na końcówce parku obracają się by spróbować jeszcze walczyć.
Słychać policyjne syreny. Legioniści powoli się wycofują słysząc to, zostajemy niemal samą Wisłą, kilku z Lechii i Legii. Nie że jesteśmy jakieś kozaki ale nawet nie znamy terenu i wolimy zostać w grupie niż się rozbiegać. Teraz spięcie z Anglikami na pasach, angole wykorzystują swoje stanowisko na torowisku i leci na nas grad kamieni. Z naszej strony to samo. Patrzę a koło mnie stoi kolo w koszulce piłkarskiej jakiegoś angielskiego klubu. W amoku nikt dokladnie się nie przygladał a się okazuje że kilku nie mających sił uciekać stoi między nami. Ładuje gościowi się z butem na klatkę i facet ląduje na glebie, jeszcze strzał by przygnieśc go do gleby ale nie ma za dużo czasu gdyż kamory świszczą wokól i odbijają się od chodnika.
Już widać radiowozy, podnozę głowę i widze podobny jak w moim przypadku widok, kilku Angoli na glebie i chłopaki nad nimi. Ale teraz gdy zagrożenie z strony psów stało sie już widoczne nerwy puszczają wszystkim i się rozbiegamy po kilka/kilaknaście osób. Na szczęście trafiam do grupy z jakimś Legionistą ktory dobrze zna rewiry i prowadzi nas w jakieś bezpieczne miejsce. Nie zanm się na geografii naszej stolicy ale Kolumnę Zygmunta poznam. Pod nią lądujemy.
Idzie jakiś chłop w koszulce piłkarskiej klubu w Wysp. Krótki pokaz elokwencji i językoznawstwa "where are you from?" "...yyyy...." "where are you from!?" "i'm from Germany...Bremen" chwila zawachania po czym koles z Krk ktoremu widać szok bitewny jeszcze nie spadł odpowiada "na pewno k...a" i nokautuję gościa najlepszym cisem łbem w pysk jaki kiedykolwiek widziałem...Angol leci do tyłu z dwa metry i udaje nieżywego. Idziemy dalej ale tych Angoli wokół sporo...ale większość unika spojrzeń, to nie ci od mocnych wrażen a że Wyspiarzy tego dnia przybyło chyba z 2 tysiące to są na każdm kroku. Nie lejemy już nikogo, tzreba się dostać pod stadion. Kierowani nadal przez Legionistę tułamy się jakimis tramwajami, autobusami. Widać kursujące radiowozy i przyglądających się psów z nich, juz wiedzą o awanturze w Saskim. Rozdzielamy się na jeszcze mniejsze grupy. Gdzieś w centrum cumuję z jakimiś typami z Wawy, Gdańska i Krk na obiadku. Teraz letarg i sielanka, czas ukoić nerwy, rozmowy w knajpce z sympatycznymi Warszawiankami, piwko i tego typu uspokajacze. W końcu spotykamy się większą grupką i udajemy się pod stadion. Legioniści w drodze informują nas że bardzo cięte jest na nas sosnowieckie Zagłębie. Trochę cięzko by w tej chwili jesteśmy porozbijani na grupki. Trafiamy do jakiegos parku w okolicy stadionu, przechodzimy nim i mijamy grupkę Zagłębia i Legii. Kolesie z Zaglębia wyglądają naprawdę konkretnie. Krzywe spojrzenia ale do niczego nie dochodzi...być moze łagodzi sytuację obecnośc z nami typów z Lechii i u nich chłopaków z Legii. Zaraz mijamy Widzew, Motor, rozmowy ze znajomymi z całej Polski...w czasie tych wszystkich meczów repry znamy się już z gościami z tych ekip osobiście. Ciągle oczekiwanie na Triadę (Arka-Lech-Cracovia) ale i nieustające
opisy przeżyć sprzed kilku godzin z parku. Każdy opisuje jak to widzial ze swojej perspektywy, każdy dodaje nowe szczególy , informacje prasowe powoli docierają do nas ... kilkunastu angoli rannych w tym kilku ciężko...kilku pociętych kosami.
Oczywiście podejrzenie pada na nas ale daję sobie łeb uciąć że to nikt od nas...wszystko bowiem zostało w autokarze...my do końca nie wierzyliśmy że będzie ta ustawka. Bilety na mecz ma chyba tylko 6-8 osób od nas. Legia proponuje jakieś fałszywki, kserówki, drogie oryginały itp. Stwierdzamy jednak że c*** ze stadionem, oglądnijmy mecz w jakiejś knajpie przy piwku. Ci co mają iśc na mecz idą a my ładujemy się na chwilę w autokarze i odpoczywamy. Krótki przegląd okolicy w poszukiwaniu knajpy z telewizorem zakończony niepowodzeniem. W końcu wpadamy na pomysł najprostszy z prostych...przecież mamy TV w autokarze. Parkujemy z 200 metrów od stadionu (jak się idzie od Powiśla zawsze na Legię to mijając krytą skręca się w lewo nad kanał i sektor dla gości, my staliśmy z 50 metrów dalej w przód). Zapraszamy do środka kilkunastu chłopaków z Polonii Bydgoszcz, którzy również kręca się bez koncepcji wejścia na stadion. Muszę przyznać ze jak na tak nieznaną grupę charakteryzowali się naprawdę imponującymi gabarytami. Popijamy piwko, oglądamy mecz, gadamy z Bydgoszczanami a doping i odgłosy ze stadionu mamy na żywo tuż obok (wyłączamy wogóle głos w TV). W pewnym momencie ze stadionu słychać szum, wrzawę i po chwili TV pokazuje spięcie między sektorami Anglików i Polaków. W cemtralnym miejscu sławna czerwona flaga Wisły. W pewnym momencie znika a my
dostajemy kurwicy bo myślimy ze zdobywają ją Anglicy. Między sektorami widać latające race. Musimy dostać się na stadion. Mam pomył gdyż dwa lata wstecz wbijałem się na Żylete od tyłu w kilka osób przez jakies garaże na mecz Polska-Węgry. Niestety opisywałem już naszą miejscówkę a wobec tego ze była położona
tuż za sektorem Anglików powitało nas chyba z 300 psów i zapory z barierek oraz szaleniec na koniu (standard w WuWuA). W takiej liczbie jaka prezentujemy (40 osób) nawet nie ma się co ośmieszać. Rezygnujemy z próby dostania się na stadion. Na szczęście okazuje się że flaga Wisły jest w rękach Wiślaków, na stadionie uspokaja się i mecz dobiega końca. Jedziemy pod Żródełko (knajpa Legii) gdzie przychodzą ekipy z całej Polski. Legioniści po telefonicznych rozmowach z Anglikami przekazują że synowie Albionu rozdrażnieni przed meczową porażką chcą rewanżu. Pada propozycja miejsca - pod Pałacem Kultury, Angole będą szli na
Centralny a my mamy gdzieś czekać. Udajemy się tam i parkujemy autokar z drugiej strony Pałacu. Przy głównej trasie jest sporych rozmiarów ogródek z krzesłami itp itd. Siedzimy sobie popijajac piwo, dozbrajając się, jedząc i obserwujemy zjazd innych ekip z Polski.
Tutaj już dokładnie nie mogę stwierdzić jakie kluby były bo ciemno było jak skur...
było już cos koło 23-ej. W końcu słychać a wręcz czuć zbliżajacy się tłum Angoli.
W ciemnościach nic nie widać ale słychać wrzaski i śpiewy. Muszę przyznać że o ile przed meczem organizacja była super o tyle teraz było więcej chaosu, trochę się niepokoiłem o wynik tej potyczki.Tym bardziej że nie znamy nawet liczby Angoli, a jak ida k...a wszyscy? 2000 ?
Jednak tym razem policja była szybsza, na nieszczęście dla Anglików. Kaski wpadają do naszego ogródka i wymiatają nas na chwilę z niego. Gdyby Angole wpadli chyba by wygrali. My po chwilowym wycofaniu, dozbrajamy się i wracamy gdyż trasą przed ogórdkiem własnie maszeruje kilkuset Angoli.
Nie wiem jak się zaczeło ale psów juz tutaj nie było a jak wpadłem na ulicę już wszystko się działo...ekipy z Polski z ciemności wskakują na Angoli z boku i z tyłu.
Ci w szoku. Krótkie walki spowodowane tym ze wpadamy bezpośrednio w ich watachę ale, ogólnie Anglicy dra zelówy na Centralny, który mają ze sto metrów przed soba. Nie wiem co się działo na poczatku ich peletonu ale domyślam się że
poszła panika i uderzyli w tych psów którzy nas wcześnie wymietli z knajpy i teraz szli przed Anglikami z przodu. Widok był taki że go nie zapomnę do końca życia
W ruchy był cały sprzęt ogródkowy i knajpy. W końcu znów leca psy i trzeba się zmywać albo grać głupa. Jako że autokar mamy 30 metrów dalej nam pozostaje kleić głupa. Widzę kilku stojacych gości z tobołami i przyglądajacych się całej
bitwie z boku. Podbijam do nich i udaję że stoję z nimi. "szto eta ?" słyszę (ooo goście zza wschdzniej granicy) goście z wybałuszonymi oczami patrzą na mnie oczekując że im nie wiem co oznajmię, ze trzecia wojna światowa czy co? odpowiadam "eta tolka futbol miacz ... Polska-Anglia".
Kiwają ze zrozumieniem i dalej stoją w szoku nie wiedząc co sobą począć. Ja za to wiem, opuszczam ich i widząc że psy wracają do swoich podopiecznych Anglików, udaję się do autokaru. Nie muszę dodawać że po takich wyczerpujących wydarzeniach zjadłbym konia z kopytami i wypił beczkę piwa. Na szczęście okazuje się że dosłownie 10 metrów obok naszego autobusu stoi taki autobus unieruchomiony przerobiony na całodobową jadłodajnię. Zaszyci w ciemnościach autokaru (nie świecimy świateł by nie zwabić psów których mnóstwo stoi 100 metrów od nas chroniąc dojścia do Centralnego) wychodzimy po 3-4 osoby do "restauracji" i wracamy z zakupami. w ten sposób mozemy oglądać bezpiecznie manewry psów, pozywiając się przy okazji. Nie odjeżdżamy jednak gdyż Legioniści informują nas (a jest już koło północy) że jest jeszcze grupa anglików chętna na kolejny rewanz znów w Parku Saskim. Mediacje jednak z Anglikami przedłużają się o wiele za dłuo, owszem może i dla Legionistów to był kąsek bo byli u siebie wmieście ale dla nas poruszanie się takim autokarem po nieznajomych terytoriach w środku nocy w chwili gdy setki policjantów trzepią miasto w poszukiwaniu takich jak My to już za duże ryzyko. Do tego dochodzi zmęczenie całym dniem i zaczynają się dywagacje czy jest sens jeszcze zaczekać oraz tłuc się w parku nocą (to byłby już zupełny hardcore). Powoli przeważa opinia o bez senscie takiego czegoś. Do tego rozmowy między stronami coś się nie kleja. W końcu ulegamy namową kierowcy, który jak już wspominałem następnego dnia mial tym samym autokarem zapieprzać do Hiszpanii, udajemy sie w drogę powrotną do Krakowa.
Wraz z nami wraca dwóch Wrocławian, którzy nie mają czym wracać a i wizyta na centarlnym nie była wtedy dobrym rozwiazaniem. Byłem tak zmęczony a miejsca było tak duż że usnąłem chyba nim jeszcze wyjechaliśmy ze stolicy. Wszyscy zresztą chyba popadali jak muchy. Gdy się obudziłem szok, gdzie my k...a jesteśmy? Spodek!
Dopiero po chwili doszło do mnie ze kierowca okazał się naprawdę gość i podwozimy chłopaków ze Śląska do Katowic gdyż z Krakowa nie mieli dobrych pociągów. Znów zasnąłem a gdy się obudziłem to było już jasno a my dojeżdżaliśmy do hali Wisły dgze zaparkowany miałem samochód. Powrót do domu w chwili gdy rodzice wychodzili do pracy, standardowe pytanie "O KTÓREJ MIALEŚ BYĆ ?!?!" (przed wyjściem twierdziłem ze koło północy) ale już po chwili spałem jak niedźwiedź.

Foto:
[link]
[link]
[link]
[link]
zzaassee.w.interia.pl/Hools3.jpg
zzaassee.w.interia.pl/Hools4.jpg
zzaassee.w.interia.pl/Hools5.jpg
zzaassee.w.interia.pl/Hools6.jpg

http://www.youtube.com/watch?v=axpRMIuKJu4

------------------------------------------------------------------------------------
Szczakowianka Jaworzno - Wisła Kraków (2002r.)
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]

ma ktos opis do tego meczu, z jakiego powodu doszlo do awantury w sektorze Wisly?

EAP

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: EAP » 14.10.2010, 19:56

kibicTurysta pisze:
Szczakowianka Jaworzno - Wisła Kraków (2002r.)
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]

ma ktos opis do tego meczu, z jakiego powodu doszlo do awantury w sektorze Wisly?
To był chyba pierwszy mecz Szczakowianki na stadionie Viktoria Jaworzno .Przed meczem Wisła ma starcie z psami wyłamują krate i wchodzą , przy okazji my z nimi wchodzimy . Jak pamiętam Szczakowianka koło klatki cały czas burzyła do Wisły. Wisła wyłamuje krate na sektorach i chce sie bić i doszło do starcia kibiców z Jaworzna i Wisły .
Co ciekawe Szczakowianka wtedy nie miała dobrej ekipy a i tak kilka osob sie stawia do bitwy .

Fisk
Posty: 137
Rejestracja: 15.09.2009, 20:31

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Fisk » 14.10.2010, 20:44

Mógłby ktoś opisać, wkleić opisy akcji na meczu Radomiak Radom - Korona Kielce 2004/2005 i akcje CHYBA Górnika Zabrze w Jędrzejowie? gdzie biegają po jednym z osiedli jakoś tak lata 90'.
dzięki z góry i dobry temat.
Pozdrawiam FISK

Nowohucianie1950
Posty: 202
Rejestracja: 31.05.2010, 20:28

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Nowohucianie1950 » 14.10.2010, 20:48

Pomimo, że jestem z Hutnika to muszę przyznać, że relacja Wiślaka z meczu repry Polska - Anglia '99 to coś pięknego ;) Może ma ktoś jakąś relacje z Polska - Anglia 93'
Hutnik Nowa Huta

Zimny
Posty: 1426
Rejestracja: 03.05.2007, 16:13

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Zimny » 14.10.2010, 21:02

enion pisze:z tego co pamietam RWD swego czasu opisywał sporo starszych meczów i to byly rewelacyjne opisy, jesli ktoś to ma, niech wrzuci.

Dołączam sie do prosby.

Łysy Diabeł
Posty: 69
Rejestracja: 12.09.2009, 12:06
Lokalizacja: Gorlice

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Łysy Diabeł » 14.10.2010, 21:08

Glinik Gorlice - Sandecja Nowy Sącz 11 października 1997
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]
[link]

Łysy Diabeł
Posty: 69
Rejestracja: 12.09.2009, 12:06
Lokalizacja: Gorlice

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Łysy Diabeł » 14.10.2010, 21:30

Glinik Gorlice - Sandecja Nowy Sącz Finał Pucharu Polski 11 Maja 2005 Środa
[link]
[link]
[link]
[link]

piekne lata 90-te
Posty: 144
Rejestracja: 20.05.2010, 21:17

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: piekne lata 90-te » 14.10.2010, 22:18

Łysy Diabeł pisze:. Jeżeli chodzi o awanturę to lepiej bawiliśmy się jedynie podczas meczu Glinik-Igloopol, gdyż dębiczanie byli chętniejsi do bitki.
Na tym meczu lepiej bawił się Igloopol ;-) Prasa po tym meczu...
[link]
[link]
[link]

krzysiek
Posty: 419
Rejestracja: 06.03.2007, 21:21

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: krzysiek » 14.10.2010, 22:31

piekne lata 90-te pisze:
Łysy Diabeł pisze:. Jeżeli chodzi o awanturę to lepiej bawiliśmy się jedynie podczas meczu Glinik-Igloopol, gdyż dębiczanie byli chętniejsi do bitki.
Na tym meczu lepiej bawił się Igloopol ;-) Prasa po tym meczu...
[link]
[link]
[link]
przypomnialy mi sie stare czasy gdy nie bylo internetu i kupowalo sie TEMPO i czytalo wszystkie opisy meczów zeby znaleźć jakies info o zadymach ehh:)
DWA KLUBY-DWA MIASTA-JEDNA PRZYJAŹŃ
ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC & BKS BIELSKO

CzłowiekRenesansu
Posty: 85
Rejestracja: 07.03.2010, 23:12

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: CzłowiekRenesansu » 15.10.2010, 09:30

Cześć!
Łysy Diabeł pisze:Glinik Gorlice - Sandecja Nowy Sącz 11 października 1997

[link]
Skąd wziął się tam gość w bluzie ŁKS (przy płocie po lewej)? Glinik i ŁKS?
Wyjazdy sprawiają, że jestem lepszym człowiekiem.

oxford00
Posty: 429
Rejestracja: 30.01.2009, 00:25

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: oxford00 » 15.10.2010, 11:45

RWD
To było zima na przełomie lat 1995/1996. W sezonie icki kroiły jak oszalałe. Na Wiśle jakość ekipy oraz organizacja była bliska dna. Ciężki to były chwile dla kibiców jeżdżących na Wisłę. Zimą postanowilśmy trochę to wszystko rozruszać. Jak wiadomo kibic Wisły w zimie wcale nie musi nudzić się w domu: są sekcje siatkówki, koszykowki i to zarówno kobiet jak i mężczyzn. W tamtych miesiącach najcikawsze widowiska tworzyły koszykarki, na koszykarzy mało kto zaglądał no a my czasem zaglądnęliśmy na mecze siakarek, kto był ten wie że to sport dobry dla koneserów damskiej urody. Obcisłe koszulki, krótkie spodenki ledwo opinające jędrne pośladki siatkarek...ehh szkoda pisać
Jako że chuligani Cracovii postanowili nie odpuszzcać nawet w zimie trzeba było być bardzo uważnym bo wizyty w okolicach hali były normą a zdarzały się i wizyty bezpośrednio pod samymi kasami.
Zaczęliśmy się "grupować" i tworzyć grupki, które zbierały się już z dwie godzinki przed meczami i tak łaziliśmy w tym śniegu po okolicznych uliczkach, parkach itd by w końcu dać jakiś opór "łowcom".
Nieraz pogoniło się Cracovię ale i nieraz dochodziło do komicznych sytuacji kiedy to uciekali gości których potem widzieliśmy na hali. No ale dziwić się nie ma co...poza tym początki są zawsze trudne.
Tak więc zimą życie kibiców zaczęło tętnić wokół hali.
W tamtych czasach, niejeden pewnie zresztą pamięta, największymi rywalkami naszych koszykarek były Włókniarki z Pabianic.
Kilka lat wstecz w finale rozgrywek na Reymonta doszło do niezłych burd na hali Wisły właśnie w trakcie i po meczu z Włóniarzem.
Ponieważ w tym sezonie znowu ta drużyna stanęła na drodze w play-offach naszym zawodniczkom postanowiliśmy w końcu odwiedziec to małe miasteczko znane z silnego wpływu kibiców ŁKSu Łódź.
Był chyba luty choć głowy za to uciąć sobie nie dam, nie ma szans przypomnieć sobie też jaki to był dzień tygodnia.
W każdym bądź razie koło 6 czy 7 rano umówieni byliśmy na zamówiony autokar bodajże an wylotówce na Olkusz (pod dzisiejszym Makro).
Jako że w tamtym czasie zdarzyło mi się chyba z 3 razy zaspać na wyjazd i dopiero gwizdy kumpla pod blokiem mnie budziły obmyśliliśmy z nim nową metodę.
Jesli wyjazd miał miejsce już koło 4-5-6 nie kładliśmy się spać wogóle...to były czasy..."teraz" godzina 24 a mi się już oczy kleją.
Gdy rodzice pogrżąli się w śnie my czekaliśmy tylko na dogodny moment i przykładowo o 2 czy 3 w nocy pojawialśmy się pod blokiem.
Czasy ubogie więc i rozrywki takie...zazwyczaj piwo choć zdarzało się i wino (choć za tym nigdy nie przepadałem).
Tym razem zawitało do nas dwóch kolegów (H i Sz) obydwaj już wspomnaiani w tym temacie.
Czas do rana zleciał na śmiechach i na opowiadaniach oraz na robieniu sobie jaj z sąsiadek mojego kumpla.
W końcu czas dojechać na miejsec zbiórki.
Jakiś tramwaj iw pewnym momencie trzeba było przesiąśc się na autobus.
Godziny poranne zimą charakteryzują się tym czym charakteryzują się godziny nocne każdej innej pory roku = ciemnością jak skur.....
Moment przesiadki z tramwaju na autobus miał być rzeczywiście momentem gdyż pzrystanki dzileiło z 50 metrów, oba pojazdy zawitały na przystanki w tym samym czasie a wiadomo jak wielka kultura osobista oraz grzeczność charakteryzują kierowców mpk.
Krótko mówiąc musieliśmy nieźle zapierdalać żeby nam autobus nie spieprzył.
w pewnym momencie orientujemy się H nie ma z nami.
Musimy więc odpuścić autobus i przeczesujemy teren w poszukiwaniu kolegi....zajęło nam to góra 5 sekund gdyż w miejsce jego "postoju" skierowaly nas jęki i postękiwania.
H leży na glebie i trzyma się za paszcze a z pomiędzy palców sączy mu się krew.
Młodzieniec ten bowiem jako jedyny wbiegl pomiędzy dwa drzewa....niby nic tyle że pomiędzy nimi, na wysokości ust, rozwieszony był, napięty drut.
Werżnął on się więc naszemu biednemu koledzy w pysk zwalając go z nóg w pełnym biegu.
czywsićie udzieliliśmy H piewrszej pomocy ... znaczy się solidarnie z kolegą położylśmy się wszyscy na glebie...ze śmiechu.
Jakoś przeżył, choć nie wyglądął atrakcyjnie na ten czas.
w końcu dobrnęliśmy do autokaru i w troszkę ponad 40 osobowej grupie wyruszyliśmy na podbój ziem ii łodzkiej.
Trasa Hanysowo-Łódź charakteryzuje się sporą ilością zajazdów, ktore chyba przy okazji każdej ligowej kolejki skazane są na odwiedziny watah kibicowskich przemierzających nasz piękny kraj z północy na południe i vice versa.
My również po rez enty i nie ostatni odwiedziliąmy kilak z tych miłych wyszynków ogałacając je nieraz z różnych wyskokowych napoi.
Inteligencją w jednym z nich popisał się mój przyjaciel z osiedla który dorwał się do jakiejś butelki i wychylił jej zawartiość od kopa na oczach zdziwionego ekspedienta oraz naszych.
Zdziwony byłem co nie miara gdyż kolega owszem, pociąg do alkoholu i miał ale to był ajkiś zwykły sok tyle że z zagraniczną etykietką...zaraz moje zdziwienie ustąpiło gdyż kumpel z duma pokazuje mi napis na etykeitce "... alkohol". Niestety msiałem go rozczarować pokazując mu pierwszy człon etykiety, ktory nie wiedzieć czemu jego niebystre czy pominęły a brzmiał ten człon "non" co w sumie dało "non alkohol" oraz spowodowało posmutnienie mojego serdecznego ziomka.
w takim oto miłym nastroju droga minęła dość szybko choć niewesoło było na trasie łączącej autostradę Katowickę z Bełchatowem dgyż nagly atak zimy okazał się nam w sposób arcy widowiskowy, na naszych oczach chyba z 3 samochodu zjechaly do rowu i my też omało nie zalizcyliśmy efektownego ślizgu.
Jak wiadomo jednak Pan Bóg nad kibicami Wisły czuwa więc do Pabianic dotarliśmy cali i zdrowi.
Ponieważ pora była wczesnoobiadowa a mecze kosza zazwyczaj odbywają się wieczorkeim czasu było conie miara.
Zmaleźliśmy jakiś lokal z bilardem, piwem, wódką, duż ilością miejsca z zabawa zaczęła się rozkręcać.
Oczywiście bilard gratis, alkohol kelner/barman zapisywał na jeden rachunek.
Próbujących dosiadać sie miejscowych od kopa spławialiśmy, nieraz słowem, nieraz czyenm gdy wiek i wygląd był odpwiedni.
W końcu lokal trzeba było opuścić gdyż godzina meczu zbliżała się nieuchronnie.
Barman/kelner okazał się być wielkim kibicem Wisły i nawet nei poprosił nas o uiszzcenie rachunku
Nie powiedział również nic gdy wzięliśmy sobie kule oraz kiej bilardowe.
Nie wzięliśmy ich sobie ot tak, miejscowi napewno juz o nas wiedzieli a nie było nas znowu tak duzo.
Wiadomym też była że na ciekawsze mezce miejscowych koszykarek przyjeżdżają z Łodzi ŁKSiacy.
Tak miało myś i tym razem.
W drodze na hale zapoznaliśmy kilku miejscowych w barwach ŁKS z krawężnikami.
Nie byłoby takiej agresji gdyby nie fakt że ledwie co końca dobiegła era gdy ŁKS był jednym z większych pzryjacił naszych kolegów zza Błoń.
Gdy już hala znalazła się w zasięgu naszego pola widzenia zobaczyliśmy opócz zwykłej kolejki kilkudziesięcioosobową grupę w biało-czerwono-białych kominiarkach.
Juz po chwili te kominiarki przeszkadzały Pabianiczanom i Łodzianom (jak się późneij okazało) w ucieczce. Oddycha się w takim badziewiu ciężko a i pole widzenia zawężone (tutaj mała rada - jeśli zaatakuje Cię ktoś w kominiarce pierwsze co zrób to przesuń mu ją na twarzy kilak centymetrów...zasłaniają mu się oczy i można z nim skuteczniej pokonwersować).
Z kolejki i ekipy po naszym ataku nie ostał się nikt - uciekli wszyscy.
Pogoń za ekipą kominiarkową była nawet długa ale co rusz ofiary uciekały po kątach, sklepach itd i w końcu trzeba było zawracać bo było nas juz wytrwałych coraz mniej.
Nie powiem pewnie się nieźle musiałem przybujać, bo na końcu w pięciu goniliśmy chyba z 20 miejscowych ktorzy widać nawet nei obracali się by ocenić sytuację.
Dla 19 latka było to coś
Powrót pod halę i udajemy się za nią bo tam było hotel gdzie przebywały nasze koszykarki oraz nasz autokar i trzeba było sprawdzić czy jest jeszcze cały.
Krótka rozmowa z kosyzkarkami, zostajemy poczęstowani kalendarzami z autografami, który wisial mi na drzwiach jeszcze z 5 lat i super pomysł.
Psy się nami jeszcze nie zainteresowały albo nei moga nas znaleźć a miejscowi napewno schodzą się znów do kas.
Mały podzial na dwie grupy i za minutę wpadamy pod kasę tym razem juz z dwóch stron.
Teraz ludzi było już sporo i na szczęści Ci normalni już wytrzymali napięcie a tylko ci w biało-czerwonych kominarkach musieli wykazać się olimpijskim umieętnościami.
Trochę nam szalików wpadło wtedy w łapy.
Atak z dwóch stron nie był dokładnie zsynchronizowany ("Drużyną A" nigdy bowiem nie byliśmy) i w efekcie jedna grupka przegoniła miejscoych dokłądnie pod płot przez ktory my z drugiej strony zaczęliśmy przeskakiwać. Niechcący ale akcja wyszła - kozak.
W końcu zainteresowała się nami policja.
Lądujemy na hali,a że na tej nie ma stricte sektora dla gości dzielimy miejscówki z autochtonami tyle ze tymi spokojnymi bo ci groźni woleli swój młynek utworzyć na drugim końcu trybuny.
A mozę zawsze tam go mają...nie wiem.
w przerwie znów mamy plan i część ekipy (ta szukająca mocnych wrażeń) w stu procentowej frekwencji udaje się do hallu na papierosy, psy jednak popisyały się nie lada dedukcją i gdy zobaczyli że mało kto sięga po nikotynę natomiast zainteresowanie wysokimi metalowymi popielniczkami na stojakach jest duże otozcyli nas skutecznie separując od podobnie zachowującej się grupy miejscowych.
Trochę pzrekrzykiwań i trzeba wracać na sektor bo psy sa już bardzo czujne i nie ma szans na bezpośrednia wymianę argumentów.
Wyśmialiśmy Łodzian gdyż co chwilę wrzeszczeli "Cracovia !" a zgody już nie mieli kilka miesięcy...widać bolało ich to.
Za szybami w cemnościach parkingu widać było szwędające się charakterystyczne biało-czerwono-białe kominiarki.
Czyli nie wszyscy pofatygowali się na sam mecz.
Po meczu z tego co pamiętam psy zaprowadziły nas do autokaru a miejscowych przytrzymali na hali.
Oj niedobrze...mieliśmy jeszcze ochotę pobałaganić a miejscowi też już zgrani w większą grupę przejawiali większy animusz.
Postanowilismy przechytrzyć policję i wyjechać spokojnei z miasta a po odpuszczeniu eskorty wrócić sobie do niego.
Niestety tym razem policjha znów popisala się przebieglością i rozgryźli nas plan.
Trza było się do Krakowa więc już zmywać.
Po drodze jeszcze mała niespodzianka w posatci awarii świateł i autokar widmo (zimowa noc a my wogóle bez świateł) musiał przeetlepać się pół Polski drząć o drogówkę ale na szczęście tej nigdzie nie było.
w Częstochowie stojąc na światłach stoimy obok placu przykościelnego (teraz kminię ze musiala to być niedziela) widzimy sporą grupę parafian.
Hasło i przerażonym wiernym ukazuje się w oknach najpierw jeden a potem z 20 nagich tyłków.
Tym większe musiało być przerażenie tych ludzi gdyż właścicielem pierwszego okazanego tyłak był gostek ważący na ten czas mniej więcej 120-130 kilo więc i jego "odwłok" zasłonił całą szybę.
Lomu (jeśli to czytasz)-wiesz do kogo należał bo ostatnio gadaliśmy o nim....znaczy sie nie o tyłku tylko o kOlesiu

Potem już tylko droga do Krk i w nocy melduję się w końcu w ciepłym łóżeczku ze zdobycznym....kalendarzem.
Wrzesień 1998
NK Taetanic Maribor – Wisła Kraków.
Wyjazd zapowiadał się sielankowo. Polska scena kibicowska raczej była wtedy skupiona na sobie, mało kto dbał o zdobywanie informacji o ekipach zagranicznych oraz tym jakie zajmują pozycję wśród kibicowkiej braci w swoim kraju.
Tak więc większość z nas raczej ulgowo potraktowała rywala a bardziej ciekawi byliśmy Słowenii, kraju który dopiero co był cząstką Jugosławii, w której to echa konfliktów politycznych były wciąż jeszcze żywe.
Dla mnie wyjazd był okazją do odstresowania się przed ostatnim egzaminem który miał zwieńczyć pierwszy rok mej bytności na AGH.
Mecz we wtorek a egzamin z elektrotechniki w piątek.
Jak to bywa w kampaniach wrześniowych na studiach całą naukę zostawia się na ostatnią chwilę bo gdzie człowiek ma w głowie w sierpniu naukę. Tym bardziej w lipcu gdy zakończyło się z potem na czole zmagania z pierwszymi kilkoma egzaminami.
Tak więc plan miałem jak zawsze świetny – wracam w środę wieczorem i mam cały czwartek na naukę.
Mecz jak zwykle pucharowy w godzinach wieczornych. Zaplanowaliśmy więc podróż tak by w mieścince oddalonej od granicy austriacko-słoweńskiej oddalonej z 15 kilometrów być na rano.
Wyjechaliśmy autokarem w składzie mocno znajomym w poniedziałek coś koło 14-15 cz 16-ej.
Podróż w tym kierunku zawsze upływa jednakowo.
Ci mniej niecierpliwi delektują się alkoholem już od parkingu na którym się zbieramy. Ci obdarzeni silniejszą cierpliwością czekają aż przekroczymy granicę czeską.
Ponieważ tych pierwszych była zdecydowana większość pierwsze kłopoty zaczęły się już przy przekraczaniu granicy.
Jakiemuś celnikowi nie podobały się śpiewy w autokarze, szaliki na oknach i „spi....j” w odpowiedzi na jego „dzień dobry”.
Strzelił klasycznego focha i oznajmił że skoro tak to albo nie przekroczymy tej granicy albo poczekamy sobie trochę powyżej standardowego czasu oczekiwania.
Jako że widmo taniego czeskiego piwa już większości z nas zaprzątnęło umysły postanowiliśmy uspokoić się na chwilę.
Celnikowi widać też nie na rękę była grupa kilkudziesięciu dziwnych osobników kręcąca się w okolicach szlabanu postanowił otworzyć nam bramy do upragnionego eldorado.
Podróż przez Cechy to standardowo wizyta w pierwszym lepszym sklepiku.
Zakupy za które płacą nieliczni, zatankowanie autokaru piwem do pełna a potem już długa, długa noc spędzona na opowieściach, śpiewach i pilnowaniu by na koleinach piana nie wylatywała z butelek.

Przejazd przez Austrię w miarę spokojny i wcześnie rano meldujemy się na granicy ze Słowenią.
Tutaj miejscowi celnicy zaalarmowani już meczem Wisły w Mariborze (z 15 km dalej) są wyjatkowo tego dnia uczuleni na alkohol, a ponieważ na pierwszy rzut gołego oka stwierdzić się dało że autokar to istny sklep monopolowy na kółkach zaczęły się problemy.
Nie wiem zgodnie z jaką dyrektywą unijną () ale mundurowi stwierdzili że z tym alkoholem nie wjedziemy do Słowenii.
Krótka narada, przeliczenie zapasów i z ciężkim sumieniem postanawiamy się pozbyć balastu.
Niejeden czytający złapał się teraz pewnie za głowę.
Ale cóż mecz ważniejszy i wódy/piwa trzeba się pozbyć.
Postanowiliśmy wypróbować najznakomitszy sposób utylizacji alkoholu jaki człowiek wymyślił. Na oczach celników i turystów zaczęliśmy masowo wlewać w siebie te hektolitry.
Nosz k...a wyglądaliśmy pewnie jak ukraińska (bez urazy) wycieczka.
Nic się nie mogło zmarnować.
Jak każdy z nas wie Polacy w ciężkich chwilach potrafią się jednoczyć i stawić czoło całemu światu. Tak tez miało być i tym razem.
Co chwilę mijały nas samochody z kibicami Wisły
Krótkie pytanko:
-pomożecie?
-pomożemy
I tak wspólnymi siłami, ogromnym poświęceniem pokonaliśmy wspólnie pierwszego tego dnia wroga.
Cóż za nieprzyjazny kraj.

W godzinach telerankowych mniej więcej w końcu dobrnęliśmy celu. Zaparkowaliśmy autokar, wzięliśmy pieniążki i idziemy obejrzeć stadion. Obiekcik niczego sobie, bileciki po 10 marek niemieckich lądują w naszych kieszeniach i możemy sobie spokojnie iść na miasto.
Wędrując w te i we wte, zwiedzając ładne nawet miasteczko widzimy zainteresowanie nami miejscowych oraz ich ostrożność w kontaktach z nami. Wtedy byliśmy na pewno mniej znani w Europie więc lekkie zdziwienie. Wytłumaczył to nam przypadkowo napotkany Polak który tam pracował. Pokazał wczorajszą gazetę i przetłumaczył spory artykuł, mówiący o tym ze miasto zostanie nawiedzone przez hordy polskich kibiców którzy przerastają nawet, w negatywnym tego słowa znaczeniu, kibiców angielskich. Do tego seria porad jak zachowywać się stosunku do nas (czyli jak nas omijać szerokim łukiem).
Czyli wszystko jasne.
Co chwilę widzimy też kręcące się wokół nas grupki najwyraźniej miejscowych kibiców.
Patrzymy na siebie spode łba ale nic się nie dzieje.
Urządzam sobie z kolesiem małe tour de Maribor bo w grupie zaczyna już być nudno = wszędzie pojawiają się miejscowi mundurowi.
W sumie to niewiele już pamiętam prócz tego ze spotkaliśmy jakieś dziewczyny z których jedna miała oczy jak diabeł. Na serio. Na pewno wielu z Was widziało słynne zdjęcie z „national geographic” gdzie jakieś dziewczę z Arabii czy innego Iraku prezentuje takie skurwysyńsko jaskrawe/zielone/fosforyzujące wręcz oczy. Takie tez coś miałem okazję podziwiać wtedy i zapadło na długo w pamięć jak i właścicielka.
Dobra, dosyć przynudzania, przejdźmy do meritum.
W porze okołoobiadowej zbieramy się w około 100 osób na miejscowym rynku i rozkładamy kilka dużych flag na ziemi a my rozsiadamy się po ogródkach i jemy/pijemy/śpiewamy.
Oczywiście ludzie chodzą tak by flag nie podeptać aż w pewnym momencie ostentacyjnie spacerkiem przespacerowywuje się po nich dwudziestokilkulatek we flejersie itp.
Pada od pierwszego strzała i wtedy słyszymy jakiś szum.
-mariboooooorrrrr
Patrzymy a tu z uliczki, wbiegającej z takiego wzniesienia do rynku leci na nas kilkudziesięciu miejscowych chuliganów.
A więc to miała być prowokacja.
No to dawaj.
My w rękach puszki z piwem, paski - oni kostka brukowa, kosze na śmieci i paski.
Pierwsze spięcie dosyć zacięte ale po chwili zdobywamy pole i goście rejterują w górę. Chwilę ich gonimy ale odpuszczamy na pewnym skrzyżowaniu, nie znamy terenu, lepiej trzymać się razem a miejscowi nikną w jakimś parku.
W awanturze od nas brało udział około 60 osób.
Wracamy na rynek i myśląc że to już koniec znów się rozsiadamy.
Jeszcze nie zdążyłem znaleźć sobie miejsca a tu znów k...a
-mariboooorrrr !
Sukinsyny zadziorne. Tym razem podłączył się więcej osób od nas, wokół ludzie stoją jak w teatrze i oglądają z ciekawością kolejną potyczkę w ulicy. Niektórzy z boku, inni wygodniej z balkonów, tarasów.
Potyczka po raz kolejny wyglądał podobnie, lekki opór miejscowych poparty przewagą jaką mieli atakując z góry. Po chwili jednak psychologicznych przekrzykiwań, podjazdów i rzutów koszami ich pierwsza linia pęka. Dawaj. Znów gonimy ich do parku ale tak jak za pierwszym razem dostaje kilku najwolniejszych a reszta ginie w krzakach.
Wracamy ale teraz już wiemy ze to nie koniec.
Ludzi coraz więcej wokół, pojawia się kilku policjantów. Na horyzoncie znów pojawiają się te trole leśne. Tym razem podchodzą na około 30-40 metrów i stoją za plecami kilku policjantów w tej swojej uliczce i się na ten atak nie mogą coś zdecydować.
Ludzi wokół już od *****, czekają na coś.
Wisła to solidna firma a jako że nie można zawieźć tak sporej publiczności i tak sporych oczekiwań tym razem to my dajemy przedstawienie. ch.j z psami.
W prawie całej już 100 osobowej grupie ruszamy na całą te ekipę a do tego wszyscy z hymnem Polski na ustach.
No – teraz to już ludzie chyba będą zadowoleni. Może tylko znów im się wynik walki nie spodobał bo znów ich synowie/bracia/koledzy dostali po zębach a policjanci zostali zmuszeni do odsunięcia się prócz jednego któremu w usunięciu przeszkadzał motor na którym siedział i biedak musiał oglądać wszystko od środka.
Tym razem wygrana już konkretna, sporo mariborczyków z porozbijanymi łbami.
Zjeżdża się dużo dużo więcej policji i otaczają nas.
Oczywiście miejscowi znów się pokazują na rynku, choć teraz już rozgromieni ostatnią walką w zdecydowanie mniejszej liczbie. Coś tam jeszcze pokazują. Ignorujemy leszczy i krzyczymy tylko żeby przyjechali za dwa tygodnie do Krakowa. Wiadomym że na dziś emocje już skończone.
Psy „zapraszają” nas do środka takich małych radiowozików. Nie za bardzo nam to pasi. Ulegamy jednak gdy mówią że już nas myszą odeskortować na stadion. No dobra. W środku koszmar, miejsca na 4 osoby a my po 8-9 osób. „Lekki” zaduch i powoli nie ma czym oddychać. Zapowiada się mały koszmarek. W końcu ruszamy, jedziemy, jedziemy i stajemy. Znów postój który doprowadza już niektórych do szału (tak jakby zamknąć się w szczelnej szafie z 5 kolegami i nie móc wyjść).
Orientujemy się że nie jesteśmy bynajmniej w pobliżu stadionu. W końcu drzwiczki się uchylają i zostajemy wyprowadzeni na jakiś dziedziniec. Aleśmy są k...a naiwni – komenda policji. Dalej standard = przeszukanie, podpisywanie ch.j wie czego. Wśród nas owszem jest parę osób mówiących po angielsku ale wśród miejscowych policjantów o wiele z tym ciężej. Nie za bardzo wiemy co się święci. Po kolei każdy z nas wchodzi do pokoju, wychodzi trochę zdziwiony i gdzieś jest odprowadzany przez policjantów.
Lekki niepokój wkradł się w mój umysł.
Wchodzę do pokoju:
POLICJANT – ble ble ble?
JA – what?
POLICJANT – ble ble ble!?
JA – szto?
POLICJANT – ble ble ble ble!!
JA (w końcu) – ble ble ble
***** sę uśmiecha, pokazuje mi bym wyjął sznurówki z butów i daje jakąś kartkę do podpisania. Dyskutować nie ma za bardzo jak i o czym więc podpisuję się jakimś dziwnym nazwiskiem, dokumenty i tak zostały w autokarze.
Z tym sznurówkami lekka odłamka bo to standard jak idziesz na dołek – a je przecież w piątek mam k...a egzamin. Do tego wyobrażenia jakiejś celi z miejscowymi, powrotu na własną rękę za parę dni itd. Itp. Lekka odłamka.
Policjanci gdzieś mnie prowadzą.
Stalowe, olbrzymie drzwi, szczęk klucza w zamku, skrzypnięcie, serce staje na chwilę w miejscu, włosy jakbym miał pewnie stanęłyby dęba……uśmiech.
W środku z 50 uśmiechniętych jak głupki porozkładanych po ławkach w sporej celi moich kolegów.
Ufffff.
Trzask drzwi i pogawędki
Aleśmy się dali wychujać.
Z komisariatu udaje się wyrwać jednemu chłopakowi, który był z dziewczyna i ściemnili ze ona jest w ciąży itd. Itp.
Nas w końcu zsumowanych w celi siedemdziesiąt pare osób.
Z upływem czasu domyślamy się że z meczu nici.
Celę obok ładują jakichś miejscowych z którymi się przekrzykujemy – Wisła-Maribor-Polska-Słowenia-Wisła a ci nam Adolf Hitler, Auszwitz.
Koniec cierpliwości, szturm na drzwi i ściany, ich góra kilku, nas 70 odgłos 140 nóg i pięści walących po ścianach i blaszanych drzwiach musiał być zatrważający bo zamknęli pyski.

W końcu przyszedł najmądrzejszy policjant gaworzący po angielsku i już wiedzieliśmy na czym stoimy. Z meczu na bank nici a co dalej to się okaże – na razie wymyślają jakieś zarzuty dla nas.
Ciekawi jesteśmy wyniku. Mecz jest w polskiej TV.
Koleś dzwoni do żony:
-cześć kochanie, jaki jest wynik?
-?(nie wiem co mówiła)
-tak wiem to ja pojechałem na mecz ale powiedz mi jaki jest wynik
-?
-wszystko w porządku…..
-?
-tak jestem k...a normalny
-?
-kochanie?....kochanie….?
Wszyscy w śmiech. Na szczęście miejscowi policjanci mają TV i przekazują wynik na żywo.
My się nudzimy i dzwonimy na czerwony telefon radia zet (płacą za telefon z jakąś sensacją) ale się nie możemy dodzwonić, potem się dodzwaniamy do jakiegoś konsulatu czy ambasadora i coś tam mu tłumaczymy ale ogólnie nic nie można wskórać i trzeba czekać.
Mecz się kończy i teraz czekamy co z nami – dla mnie najgorsze że wszystko co ważne zostawiłem w autokarze.
Cela się otwiera i jesteśmy znów po kolei wyprowadzani. Jakiś papierek, podpis na nim i do tych samych kabaryn którymi nas przywieźli. Pewnie odwiozą nas do autokarów. Ael jazda trwa coś długo, zamiast spodziewanych 5 minut (całe miasto bym w tyle na rowerze przejechał) jedziemy już z 20. W końcu stajemy, drzwi się otwierają a tu niespodzianka….wywieźli nas aż na granicę austriacką gdzie czekały już na nas nasze autokary/busy z tymi którzy mecz zaliczyli.
Ulga.
Na meczu było 220 osób z Krakowa czyli razem byłoby nas 300.
Słoweńcy po wpierdolu na miescie jaki im zaserwowaliśmy łazili po trasie do stadionu i kilka osób przypadkowo napotkanych obili. Porysowali też jakiś samochód. Ot chuligani pełną gębą.
Powrót już sielankowy, po kilku godzinach nerwów, gonitw większość popadała jak muchy.
Jeszcze tylko na zakończenie mały pokaz niewykorzystanych serpentyn w Polsce.
Gdzieś na Zakopianie (chyba w okolicach Pcimia) jest taka restauracja z której można wejść na unoszące się nad jezdnią wzgórze. Po śniadanku (bo dotarliśmy do Polski coś koło południa) wszyscy wdrapaliśmy się na górę i pstryknęliśmy piękne foto jak zasypujemy z tej góry jezdnię setką serpentyn 
I do domu.
Egzamin zdałem tak więc polecam ten model odstresowania się po ciekawych przeżyciach gdy wracasz do domu masz naprawdę przyjemność z tego ze możesz usiąść spokojnie w pokoju i się pouczyć.

Na rewanż czekaliśmy z niecierpliwościa.
W dniu meczu oraz w dniu poprzedzającym sprawdzane były hotele/motele/akademiki/burdele czy nie ma Słoweńców.
Niestety nie skorzystali z okazji.
Było 4 na trybunie honorowej ale po meczu „rozpłynęli się w powietrzu”.

zdalekaczyzbliska
Posty: 16
Rejestracja: 22.05.2010, 13:49
Lokalizacja: to tu to tam

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: zdalekaczyzbliska » 15.10.2010, 15:20

mógłby ktoś wkleić relacje z pamiętnego turnieju w spodku w Katowicach?

sdm
Posty: 122
Rejestracja: 12.04.2008, 05:05
Lokalizacja: LdZ

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: sdm » 15.10.2010, 16:12

CzłowiekRenesansu pisze:Cześć!
Łysy Diabeł pisze:Glinik Gorlice - Sandecja Nowy Sącz 11 października 1997

[link]
Skąd wziął się tam gość w bluzie ŁKS (przy płocie po lewej)? Glinik i ŁKS?
to chyba raczej nie jest bluza ŁKS-u... ...i to jeszcze w sektorze Glinika...;]

kibicTurysta

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kibicTurysta » 15.10.2010, 17:25

tak, to relacja jakiegos Arkowca, jak masz relacje przeciwnej strony to wklej, kazdy sam wyciagnie wnioski.


Wisła II - Hutnik (2003r.).
Relacja wiślaka:
"Rano penetracja Huty ale pies na psie.
Zbiearamy się więc na przystadionowym już osiedlu w około 100 osób. Czekamy, widząc podjeżdżający z policją Hutnik wychodzimy i stajemy pod swoimi kasami stwierdzając że nic się nie będzie działo. Hutnik jednak urywa się obstawie i lecą na nas w kilakdziesiąt osób, u nas banda dobra, uśmiech na ryjach i dawaj na nich, bez krzyków, na spokojnie, bez biegania...oczywiście między nas muszą wjebać się psy i po paru przepychankach "awantura" się kończy. Później w opisie Hutnika była wzmianka że chwilowo się wycofaliśmy co do tej pory jest dla mnie skurwysyńską zgadką gdyz cały mój honor daje za to że nikt się nie cofną ni kroku (nie wiem moze dlatego ze dzielił nas mały park i skos ulicy tak to widzieli ?)
Na meczu atak młodych od nas na sektor Hutnika (my na mecz nie wchodzimy) przez murawę ale jak łatwo było przewidzieć bezskuteczny, w sektorze Hutniak lądujeą dwie race, ich gniotą psy, naszych zgania z murawy armatka i oddzial psów.

Rewanż na Suchych Stawach to ponad 200 osób od nas. Ekipa nastawiona na inne niż mecz atrakcje. Gdy bramę przekracza pierwszekilak osób atakuje ich ekipa Hutnika (stały motyw na Suchych Stawach=atak na gości w drodze z kasy na sektor gości). Kilku naszych nei moze podjąc walki z kilkukrotnie przeważającym Hutnikiem i muszą się cofnąc, wtedy bramę forsuje kilkanaście osób od nas i zaczyna się mała regularna walka. Hutnik jest też atakowany przez ochronę i musi spieprzać na swoje sektory."

Reesp
Posty: 495
Rejestracja: 30.03.2010, 18:34

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Reesp » 15.10.2010, 18:26

Ma ktoś więcej opisów RWD? Bo czyta się elegancko ;)
;)

oxford00
Posty: 429
Rejestracja: 30.01.2009, 00:25

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: oxford00 » 17.10.2010, 16:41



Wisła II - Hutnik (2003r.).
Relacja wiślaka:
"Rano penetracja Huty ale pies na psie.
Zbiearamy się więc na przystadionowym już osiedlu w około 100 osób. Czekamy, widząc podjeżdżający z policją Hutnik wychodzimy i stajemy pod swoimi kasami stwierdzając że nic się nie będzie działo. Hutnik jednak urywa się obstawie i lecą na nas w kilakdziesiąt osób, u nas banda dobra, uśmiech na ryjach i dawaj na nich, bez krzyków, na spokojnie, bez biegania...oczywiście między nas muszą wjebać się psy i po paru przepychankach "awantura" się kończy. Później w opisie Hutnika była wzmianka że chwilowo się wycofaliśmy co do tej pory jest dla mnie skurwysyńską zgadką gdyz cały mój honor daje za to że nikt się nie cofną ni kroku (nie wiem moze dlatego ze dzielił nas mały park i skos ulicy tak to widzieli ?)
Na meczu atak młodych od nas na sektor Hutnika (my na mecz nie wchodzimy) przez murawę ale jak łatwo było przewidzieć bezskuteczny, w sektorze Hutniak lądujeą dwie race, ich gniotą psy, naszych zgania z murawy armatka i oddzial psów.

wjazd Wisly http://www.youtube.com/watch?v=DZD_Y8pDHXM

strona-praska
Posty: 248
Rejestracja: 31.03.2010, 21:57

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: strona-praska » 17.10.2010, 17:23

Ten opis Arki o akcji u nas Łazienkowskiej to jakiś żart :D

borys1978
Posty: 49
Rejestracja: 05.07.2010, 09:50

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: borys1978 » 17.10.2010, 18:28

strona-praska pisze:Ten opis Arki o akcji u nas Łazienkowskiej to jakiś żart :D
He ten dzień należał do Arki i nikt tego nie zmieni . Napisz co ci nie pasuje w tym opisie.
Cracovia Kraków JP !

tera-wal_wal-tera
Posty: 196
Rejestracja: 02.09.2010, 18:32

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: tera-wal_wal-tera » 17.10.2010, 22:54

borys1978 pisze:
strona-praska pisze:Ten opis Arki o akcji u nas Łazienkowskiej to jakiś żart :D
He ten dzień należał do Arki i nikt tego nie zmieni . Napisz co ci nie pasuje w tym opisie.
Już napisałem, tylko jakiś pętak usunął, tak więc:
- jak można wjechać z bramą skoro była ona otwarta 'na oścież'!?
-dlaczego śledź nie wspomniał że poszły z waszej strony dwie kosy, przy czym jedna niecały cm od tętnicy!?

Nikt nie mówi że akcja nie była na plus dla śledzi, z tym że (L) w tym samym czasie chciała wjechać i od strony Ł3 jak i od strony murawy tak więc ekipa była podzielona na pół, ale to już nasz problem:) Żeby nie było, akcja dla śledzi a temat ciekawy, więc nie rozmywajmy.

Darłoviak
Posty: 301
Rejestracja: 27.06.2010, 20:19

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Darłoviak » 18.10.2010, 20:39

CzłowiekRenesansu napisał(a):
Cześć!


Łysy Diabeł napisał(a):
Glinik Gorlice - Sandecja Nowy Sącz 11 października 1997

[link]




Skąd wziął się tam gość w bluzie ŁKS (przy płocie po lewej)? Glinik i ŁKS?


to chyba raczej nie jest bluza ŁKS-u... ...i to jeszcze w sektorze Glinika...;]


Ten koles jest w koszulce Legii a nie ŁKS-u.... Koszulka biala z napisem CWKS LEGIA WARSZAWA...

Barnet
Posty: 1629
Rejestracja: 10.01.2010, 21:47

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Barnet » 18.10.2010, 21:35

jak dla mnie to ani to nie jest Łks ani Legia
Obrazek

T2
Posty: 47
Rejestracja: 03.03.2007, 14:26

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: T2 » 30.10.2010, 12:02

borys1978 pisze:
strona-praska pisze:Ten opis Arki o akcji u nas Łazienkowskiej to jakiś żart :D
He ten dzień należał do Arki i nikt tego nie zmieni . Napisz co ci nie pasuje w tym opisie.

Przypomnę, ża był to mecz rezerw, na kótre normalnie przychodziło możę 20 osób. Tym razem z tęsknoty za starym rywalem przyszło ponad 2000 osób, ale wpuszczano wyłącznie na Krytą, a reszta stadionu, wraz z Żyletą była zamknięta. Na 20 minut przed meczem większość z tych 2 tys. nie miało ochoty wchodzic na stadion, czekjąc na gości. Rozpoczyna się mecz i wszyscy ładują się na Krytą. W około 20 minucie od strony Wisłostrady, poprzez parking na Torwarze pojawiają sie goście, którzy nabiegowo wpadają pod kasy. Z perspektywy Krytej nie widać było co się tam dzieje, ktoś ucieka, jakieś krzyki, leci jakaś raca, albo rakietnica - nie widziałem. 2 tysiące ludzi usiłuje więc opuścić Krytą, ale brama na ulicę momentalnie zostaje zamknięta i obstawiona milicją, a przy wyjściach z Krytej stoją rzędy luf shotgunów. W tym czasie milicja wpuszcza Arkę na Żyletę, która zdaje się śpiewa: jesteśmy u siebie. Skoro więc nie da rady na ulicę wszyscy wysypują się na boisko. Płot na Żylecie zagięty do środka i wysoki na parę metrów - nie do sforsowania. Arka zresztą wyganiana jest przez milicję na górę sektoru. Gospodarze próbują dostać sie na tyły Żylety poprzez rozstawiony tunel dla piłkarzy, którego stelaż nie wytrzymuje w końcu naporu pchającego się do niego tłumu i zaczyna się łamać. Po drugiej stronie wyjścia z wąskiego tunelu znów lufy i masa psów. Cofka, trochę bieganiny po boisku i po imprezie.

Odpowiadając na cytowane pytanie:
Na pewno dobry numer Arki, ale brakuje jednego szczegółu w tym opisie. Wjazd na Łazienkowską ma miejsce w ok. 20 minucie meczu. Nie wiem, ile tam było osób z Legii , ale pokażcie mi ekipę w kraju, która w 20 minucie meczu zostawia pod kasą ekipę zdolną się postawić ok. 140 osobom topowej wtedy bandy w kraju Nie ma się co spinać, czy to taktyka, czy tak im po prostu czasowo wyszło, ale po 10 latach, kiedy młodsi kibice nie mają prawa pamiętać tego czasu, niech nie idzie w Polskę farmazon, że wpadła Arka, zamiotła Legię pod kasami i zdobyła Żyletę.
Akcja dobra, banda dobra i zdeterminowana, ale umówmy się, że gdyby choćby 1/4 z Krytej dała radę się wysypać na Łazienkowską, róznie mogłoby być. Po legijnej stronie dawno nie widziane na meczach twarze, razcej nie te od klaskania w łapki i machanai szalikami. Ale nie ma co gadać, sporo szczęścia tego dnia po stronie gości, którym wyszedł numer, jakiego jeszcze nie było.

rekin77
Posty: 11
Rejestracja: 01.10.2009, 18:32

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: rekin77 » 30.10.2010, 13:01

Pamiętam że gdzieś czytałem jak Arka przyjechała do W-wy na Legię mimo że nie grała z Legią. I dosyć ostro dymili. Mógłby ktoś to przybliżyć?? Lata 90 to zdaje się były i przyjechali samochodami

NOWY(L)
Posty: 640
Rejestracja: 17.03.2007, 17:02

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: NOWY(L) » 30.10.2010, 20:25

Pewnie masz na mysli wydarzenia w Ursusie....

Rebus.
Posty: 69
Rejestracja: 04.09.2010, 10:29

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Rebus. » 30.10.2010, 20:38

T2 pisze:
borys1978 pisze:
strona-praska pisze:Ten opis Arki o akcji u nas Łazienkowskiej to jakiś żart :D
He ten dzień należał do Arki i nikt tego nie zmieni . Napisz co ci nie pasuje w tym opisie.

Przypomnę, ża był to mecz rezerw, na kótre normalnie przychodziło możę 20 osób. Tym razem z tęsknoty za starym rywalem przyszło ponad 2000 osób, ale wpuszczano wyłącznie na Krytą, a reszta stadionu, wraz z Żyletą była zamknięta. Na 20 minut przed meczem większość z tych 2 tys. nie miało ochoty wchodzic na stadion, czekjąc na gości. Rozpoczyna się mecz i wszyscy ładują się na Krytą. W około 20 minucie od strony Wisłostrady, poprzez parking na Torwarze pojawiają sie goście, którzy nabiegowo wpadają pod kasy. Z perspektywy Krytej nie widać było co się tam dzieje, ktoś ucieka, jakieś krzyki, leci jakaś raca, albo rakietnica - nie widziałem. 2 tysiące ludzi usiłuje więc opuścić Krytą, ale brama na ulicę momentalnie zostaje zamknięta i obstawiona milicją, a przy wyjściach z Krytej stoją rzędy luf shotgunów. W tym czasie milicja wpuszcza Arkę na Żyletę, która zdaje się śpiewa: jesteśmy u siebie. Skoro więc nie da rady na ulicę wszyscy wysypują się na boisko. Płot na Żylecie zagięty do środka i wysoki na parę metrów - nie do sforsowania. Arka zresztą wyganiana jest przez milicję na górę sektoru. Gospodarze próbują dostać sie na tyły Żylety poprzez rozstawiony tunel dla piłkarzy, którego stelaż nie wytrzymuje w końcu naporu pchającego się do niego tłumu i zaczyna się łamać. Po drugiej stronie wyjścia z wąskiego tunelu znów lufy i masa psów. Cofka, trochę bieganiny po boisku i po imprezie.

Odpowiadając na cytowane pytanie:
Na pewno dobry numer Arki, ale brakuje jednego szczegółu w tym opisie. Wjazd na Łazienkowską ma miejsce w ok. 20 minucie meczu. Nie wiem, ile tam było osób z Legii , ale pokażcie mi ekipę w kraju, która w 20 minucie meczu zostawia pod kasą ekipę zdolną się postawić ok. 140 osobom topowej wtedy bandy w kraju Nie ma się co spinać, czy to taktyka, czy tak im po prostu czasowo wyszło, ale po 10 latach, kiedy młodsi kibice nie mają prawa pamiętać tego czasu, niech nie idzie w Polskę farmazon, że wpadła Arka, zamiotła Legię pod kasami i zdobyła Żyletę.
Akcja dobra, banda dobra i zdeterminowana, ale umówmy się, że gdyby choćby 1/4 z Krytej dała radę się wysypać na Łazienkowską, róznie mogłoby być. Po legijnej stronie dawno nie widziane na meczach twarze, razcej nie te od klaskania w łapki i machanai szalikami. Ale nie ma co gadać, sporo szczęścia tego dnia po stronie gości, którym wyszedł numer, jakiego jeszcze nie było.
Co do tego meczu to do tej pory nie wiem skąd wzięło sie na krytej razem z Legią kilka osób z Włocłavii, wcale sie z tym nie kryjąc

koj0t
Posty: 300
Rejestracja: 22.10.2010, 15:04

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: koj0t » 09.11.2010, 13:45

Panowie mam prosbe aby jakas kumata osoba opisala zdarzenie w Spodku z 1998 roku. Jakie ekipy tam byly i ktore graly pierwsze skrzypce w zabawie ?

M.1906
Posty: 412
Rejestracja: 27.02.2007, 11:39

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: M.1906 » 09.11.2010, 14:45

koj0t pisze:Panowie mam prosbe aby jakas kumata osoba opisala zdarzenie w Spodku z 1998 roku. Jakie ekipy tam byly i ktore graly pierwsze skrzypce w zabawie ?

Na Spodek było ciśnienie od kilku dni, szczególnie po wydarzeniach słupskich, zanim jednak do tego doszło trzeba było wcześniej zakupić u nas w klubie bilet wstępu na imprezę. Wjazdek na Limanowskiego przysłano 100, szybko okazało się, że to za mało, więc niektórzy do Katowic wybierali się w ciemno – chodziły słuchy, że na miejscu z różnych powodów nie będzie można nabyć biletów.
Zbieraliśmy się dość wcześnie, bowiem chcieliśmy, podobnie jak rok wcześniej, jechać bez balastu. Uzbierało się nas na dworcu ponad 50 typa (świeżo powstali Berzowcy plus trochę małolatów). Wbiliśmy się do pociągu, ale ktoś coś zaczął mówić, że jednak jedziemy następnym. Nie pamiętam powodu – bardzo zmęczony byłem pomimo wczesnej pory (w tamtym okresie dość mocno finansowałem pewien browar z miasta z którym od niedawna łączą nas przyjazne stosunki), ale musiał do mnie dotrzeć, bowiem ustaliliśmy, że podjedziemy sobie na Raków, do nieistniejącego już lokalu „Przystanek”.
Nie trudno się domyślić, że poziom promili wzrastał we mnie dość szybko. W całkiem niezłych humorkach wbiliśmy się do kolejnego pociągu. W środku byli ci, co nie trzeba, ale jacyś tacy mało upierdliwi. Łącznie nas było gdzieś ze 150 osób (przy liczeniach wychodziło sto czterdzieści parę, ale non stop ktoś się kręcił, więc te półtorej setki jest liczbą mocno prawdopodobną).
Podróż nad wyraz spokojna, ale w powietrzu czuło się, że będzie grubo. Rd i Kr (dwóch Berzowców) opowiadało jak było na pogrzebie śp. Przemka Czai w Słupsku. Milej się przysłuchiwało upłynniając zapasy, jakie miałem w plecaku. Do Katowic dojechałem już całkiem gotowy.
Wygramoliliśmy się z dworca, gdzie częstochowskie pieski dostały wsparcie miejscowych, a że chwilę na to czekaliśmy, to zrobiłem się jakiś taki nerwowy. Nie pamiętam swojego bełkotu, ale zapewne fonia jak i wizja mojej osoby, którą odbierał dowodzący „naszymi” kundlami – skądinąd znany mi już wcześniej z paru incydentów – nie była najciekawsza. Na głowie (nie na twarzy) miałem założoną kominiarkę w barwach, ale ta była jakoś tak niedbale uformowana, że od razu zauważalne były otwory na oczy i usta.
Po tej mojej pyskówce usłyszałem tylko:
- Tobie [ochrona danych osobowych ], po tej kominiarce, to widzę, że się spieszy do awantur, ale w tym stanie to najpierw na izbę możesz trafić.
*****, szach i mat. Bezwzględnie.
W końcu ruszyliśmy, jednak na rondzie przed Spodkiem musieliśmy się zatrzymać. Pod kasami była jakaś jazda. Z daleka nie było widać kto kogo, ale przez psie szczekaczki usłyszeliśmy, że biją się Górnik z Gieksą.
Nudne było przyglądanie się z daleka, a i nasza obstawa traktowała nas lajtowo, więc spokojnie w kilku urwaliśmy się i wbiliśmy w podziemia. Zaraz jakaś grupka musiała przed nami rwać. Nie wiem, czy to byli kibole, czy ktoś przypadkowy. Sz widział jakiś szalik, ale był w stanie po spożyciu, więc kłócić się nie będę. Jeszcze kogoś walnęliśmy w ryj, i ktoś od nas przybiegł mówiąc, że idziemy pod Spodek.
Momentalnie dołączamy do grupy, tradycyjnie idąc z przodu. Psy jakoś dziwnie nas obstawiały idąc z boku, ale dopiero od połowy stawki.
Prawda jest taka, że awantury były w tym dniu im na rękę. Oczywiście jeśli tłukli się kibole między sobą. W sumie od tragedii w Słupsku minął zaledwie tydzień. Po tym wydarzeniu wieszano – jak by to ironicznie nie zabrzmiało, tak właśnie było – na nich psy. W Spodku istniało zagrożenie, że chuligani się zjednoczą, i pokażą po raz kolejny w tak krótkim czasie społeczeństwu, że ta nasza policja jest naprawdę słaba. Potrafią się jedynie pastwić nad kibicami (na zakończenie rundy jesiennej’97 wybuchła afera z kasetą na której zarejestrowane były agresywne zachowania psów przy okazji derbów Trójmiasta, teraz Słupsk), nie radząc sobie z bandytyzmem. Reputacja policji leciała na łeb na szyję. Pokazanie, że są potrzebni, bo kibice to jednak agresywne bydło, było bardzo wskazane. Każdy zdrowo myślący, wiedział, że w tym dniu coś się wydarzy.
Policja umiała wykorzystać to w następnych dniach w nagłośnionej propagandzie.
Wracając do tego co było dalej. Idziemy, a na wprost nas stoi spora grupa, również dość licho obstawiona. Momentalnie na siebie ruszamy. Dochodzi do wymiany strzałów, jednak psy szybko nas rozdzielają (bynajmniej nie te, które nas prowadziły).
Cały czas byłem przekonany, że tą ekipą był GKS Katowice (większość z ich grupy z przodu była bez barw), ale kilka dni później w „Dzienniku Zachodnim” na pierwszej stronie była fotorelacja z krwawego Spodka, gdzie znalazło się zdjęcie z tego starcia. Cały nasz przód to same znajome ryje Berzowców, natomiast u jednego z rywali wystaje niebieski szalik, który sugeruje, że był to jednak Ruch (równie dobrze mógł to być szal Banika Ostrava).
Mniejsza o to, już i tak jesteśmy prowadzeni pod swoje wejście. Niedaleko stoi grupa ponad 20 młodych typów. Coś tam drą się „GKS Katowice” – teraz nie mam żadnych wątpliwości . Obok mnie D, dalej bardzo aktywny i szanowany Berzowiec. Proste pytanie:
- Jedziemy?
- Czekaj, jak podejdziemy bliżej, bo nam spierdolą – w sumie rozumowanie logiczne.
Gdy mamy ze dwadzieścia metrów ruszamy w ich stronę, nawet nie poczekali... Ehh, a człowiek tak sobie biega... Najlepsze jest jednak to, że w momencie w którym odpuściliśmy, okazało się, że nikogo za sobą nie pociągnęliśmy.
„Ładnie” – tym bardziej, że psy się już trochę wkurwiły. D wyłapał parę gum, a mnie postanowili sobie zatrzymać, przy czym działo się to już jak wróciłem do grupy. Ktoś od nas złapał mnie za plecak i mocno szarpał do tyłu, a psy szarpały do przodu. Wyłapałem jakąś gumą, aż się wkurwiłem, i zajebałem mu z kopa. Ktoś jeszcze do kopaniny dołączył, i to był sygnał dla mundurowych, by odpuścić.
- Pojebany jesteś? Zobaczysz, że dzisiaj coś ci się stanie. Przetrzeźwiej! – nawrzucał mi trochę Sp, choć prawdę powiedziawszy to bieganie przy styczniowej aurze, bardzo pomagało w wydalaniu procentów z organizmu, i w sumie ja tam się dobrze czułem. Inna sprawa, co by wykazał alkomat w tym momencie – Może byś chociaż kominiarkę na twarz zaciągnął? Zobaczysz, że Cię dzisiaj zawiną – dopiero teraz sobie uświadomiłem, że czapkę – niewidkę mam na głowie, ale twarzyczki sobie nie zasłoniłem w żadnym momencie.
W każdym razie dostaliśmy się pod swoje wejście. Tym samym na halę mieli dostać się fani ŁKSu wsparci przez GKS Tychy (łącznie ok.150 typa, w tym podobno 40 z Łodzi – taką liczbę podał później ktoś z tyszan), których psy podprowadziły po chwili. Łatwo się domyślić, że na dzień dobry obie strony obrzuciły się wyzwiskami, a po chwili próbowaliśmy już dobrać się sobie nawzajem do skóry.
Z boku musiało to dziwnie wyglądać, gdyż między nami stały psy, które pałowały raz jednych raz drugich. Właściwie to, o co tysko – łódzkiej grupie chodziło, to już sam nie wiem. Najpierw jechali po nas, gdy do akcji wkroczyły psy intonowali bardzo popularne w tym dniu:
- Bijcie nas po głowach!! Bijcie nas po głowach!!
Gdy psy odpuszczały znów startowali do nas. Dochodzę do wniosku, że gdybyśmy jednak razem uderzyli na psiarskich przyniosłoby to jakiś efekt, bo tak to żadna ze stron przebić się nie mogła, a jedynie zbierała pałami.
Trochę skłamałem, że nikt się nie przebił. Próbowałem wjechać w psa z buta, ale ten mi się odsunął i znalazłem się po drugiej stronie. U rywali chwilowa konsternacja, zajebać mi czy nie, w końcu byłem po ich stronie sam. Ten moment wykorzystało dwóch mundurowych, którzy złapali mnie za bety i przeciągnęli koło tyszan i łodzian. Któryś z psów rzucił do mnie:
- Ściągaj to – wskazując na czerwono – niebieską kominiarkę, która teraz skrzętnie ukrywała moją twarz. Nie bardzo się do tego spieszyłem więc chciał sam to zrobić, ale w tym momencie ktoś mu buta chyba wypłacił.
Jakoś sobie psy dziwnie ze mną stanęły, bowiem było ich w tym miejscu tylko dwóch, a obok stali chuligani GKSu & ŁKSu. Któryś z nich zajebał psu, inny krzyknął:
- Puśćcie go! – podziałało, po chwili już byłem ze swoimi. Machnąłem jeszcze ręką w stronę moich wybawców. Po raz drugi w tym dniu udało mi się uniknąć zwinięcia, choć gdyby to nie było zaraz po Słupsku, to nie wiem czy udałoby mi się wywinąć tak łatwo.
Jakoś ta sytuacja stała się sygnałem by wszystko się uspokoiło. Ci od nas, którzy mieli bilety zaczęli powoli wchodzić na halę. Ja trafiłem na jakąś kobitę z FOSY (taka firma ochroniarska, która miała zabezpieczać turniej), jakież to upierdliwe babsko było. Dojebała się do kominiarki. Po kilkuminutowych kłótniach odpuściłem. Znaczy się nie dałem czapki do depozytu jak sobie miła pani życzyła, a podałem Sp, który już w sposób mniej przypałowy przemycił ją na halę.
Gdy zajmowaliśmy sektor, w Spodku już było gorąco. Gieksa, w tym momencie ok. 100, może 150, była atakowana z dwóch stron. Z lewej okładał ich Ruch w ok. 80 typa, a z drugiej strony Górnik (ok.100). Jakoś się to uspokoiło, choć katowiczanie zmuszeni byli w pewnym momencie do opuszczenia swoich miejsc. Ruch miał sporą chrapę na dwie flagi GKSu podwieszone do sufitu, ale to jednak było nieosiągalne.
W końcu Spodek zaczął się wypełniać. Nasze miejsca były tak usytuowane, że po prawej stronie nie było obok nas nikogo. Po lewej był sektor wolny (rok wcześniej siedział tam Widzew). Nas razem z Odrą Wodzisław (zgoda już praktycznie w tamtym okresie zdychała, ale wodzisławianie grali na tym turnieju, więc siedzieli z nami) ok. 180 ( z Wodzika maksymalnie 30 typa), przy czym nie wszyscy weszli na halę, bowiem nie każdy z potrzebujących zdołał zaopatrzyć się przed halą w wejściówki (ostatni weszli dopiero po zamieszkach).
Najlepszy myk podobno zrobiła tysko – łódzka grupa. Piszę podobno, gdyż w tym momencie ja byłem już wewnątrz, a zrelacjonowali mi ją kolesie. Po prostu wbili się do środka przez szybę, od razu atakując stojący w holu Ruch. Podobno chwilę się ładnie młócili.
Wracając do umiejscowienia ekip, to tak:
Dalej za tym wolnym sektorem siedział Ruch (ok. 1800), później GKS (1000), Górnik (700) i Wisła (120). Pod nami usadowili się później ŁKS z Tychami (wspomniane już 150 osób). Z grających w turnieju zabrakło na hali jedynie Lecha, którego nie wpuszczono do środka. Ktoś z FOSY mówił, że mieli siedzieć właśnie między nami, a Ruchem...
Początek imprezy był spokojny, choć wewnątrz Spodka nie było widać w ogóle psów, jedynie niedaleko nas stała grupka kilku starszych stopniem, którzy chyba byli sztabem decyzyjnym, i obserwowali przebieg turnieju.
Nie domyślając się co nas niedługo czeka w trzy osoby poszliśmy połazić po hali. Był ze mną Pk – dzisiejszy emigrant, i jeszcze ktoś, ale już nie kojarzę kto był z nami. Po miejscach siedzących na dole wokół band boiska spokojnie mogliśmy się przemieszczać, ale na teren przeznaczony dla grajków nie można było się dostać bez odpowiedniego identyfikatora. Rok wcześniej takowy udostępnił Jacek Krzynówek (będzie okazja by opisać Spodek’97 i przedstawić nieznane fakty z życiorysu najlepszego obecnie piłkarza Polski, a chłopak ...był kumaty ), teraz trzeba było sobie radzić inaczej.
Właśnie w sezonie 97/98 zaczęto na Rakowie wyrabiać identyfikatory. Zrobiłem sobie, a co. Teraz postanowiłem użyć go w sposób niekoniecznie zgodny z pierwotnymi przeznaczeniem. Miałem na sobie bluzę na zamek, w który włożyłem identyfikator. Z daleka wyglądało to jak prawdziwy, więc nikt się mnie nie czepiał. Spokojnie sobie pochodziłem między zawodnikami różnych klubów, pozostali niestety nie mogli przemieszczać się wraz ze mną. Dzięki mojej przepustce, mogłem np. z bardzo bliska obejrzeć po raz drugi w tym dniu ekipę ŁKSu i Tychów.
W końcu znudziło mi się samotne łażenie i wróciłem do swoich kompanów, którzy właśnie zagadnęli Jaromira Więprzęcia, ówczesnego piłkarza Rakowa. Chwilę szczerze porozmawialiśmy (szczególnie intrygowało nas, czy Raków zamierza walczyć o utrzymanie na wiosnę na poważnie).
Tak gdzieś koło trzeciego meczu w turnieju ponad nami coś się zaczęło. Kilkanaście metrów od nas doszło do walki GKSu Katowice z Górnikiem. W ruch poszły paski, drewniane kawałki oparć, ale furorę robiły całe siedziska, które stosunkowo łatwo było wyrwać. Taka amunicja latała dość często i gęsto, raz z jednej strony, raz z drugiej. Gdy Żabole zaczynali się wycofywać, z drugiej strony uderzyła w nich Wisła. Widok naprawdę nie do opisania. Ktoś spada kilka metrów w dół, dopada go kilka osób i napierdala czym popadnie, po chwili to oni stają się ofiarą innych agresorów.
„Heysel. *****, jak Boga kocham polskie Heysel” – dziwne myśli przeszły mi przez głowę, gdy jako obserwator z tak bliskiej odległości byłem świadkiem krwawych wydarzeń.
- U nas też się coś dzieje – głos Pk oderwał mnie od moich myśli. W tym momencie dopiero spojrzałem na nasz sektor.
Zaczęło coś latać między nami, a łódzko – tyską grupą.
„Jak my się tam dostaniemy” – do przebycia była prawie cała długość hali, a w tym momencie linia frontu, już nie była jednoznaczna. Przypadkowe osoby zaczęły się głębić wokół boiska. Spiker próbował zapanować nad tłumem, lecz tej machiny już nikt nie mógł zatrzymać.
Jak najszybciej dostaliśmy się do swoich. Na swoim miejscu znalazłem fleka, szalik, plecak i metalową trąbkę, którą jeszcze w pociągu zarekwirowałem Pf. ***** znowu zapomniałem założyć kominiarki, ale jakoś o tym, w tym momencie nie myślałem. Zarzuciłem wszystko na siebie, i rozpracowałem krzesełko, które zaraz wylądowało, wśród osób na dole.
Nikt z nas nie dążył do konfrontacji wręcz. Obie ekipy ciskały wszelkiej maści przedmiotami (podobno wszystko zaczęło się od owoców i bułek). Tak się rozglądam, patrzę, a tam Ż staje na barierce i skacze w tłum Tychów i ŁKSu.
„Wariat, ***** wariat” – nie czas na rozmyślania, nie wiem co się stało z Ż, straciłem go z oczu, bowiem musiałem uchylić się przed nadlatującym krzesełkiem. Podszedłem najbliżej barierki, by mieć pełny przegląd sytuacji. Ujrzałem komiczną sytuację, gdy Go został przygnieciony rzędem sześciu krzesełek, które wyrwał Sw. Zamiast je rozczłonkować próbował cisnąć wszystkimi naraz. Poleciały ledwie kilka rzędów w dół trafiając nieświadomego zagrożenia Go.
Śmiać się jeszcze będzie z tego czas, teraz liczy się awanta. Znudziło mnie rzucanie krzesełkami. Podbiegłem do schodów. Rywale pod naporem bombardowania wycofali się z zajmowanych miejsc, kilku jednak stało pod ścianą.
Pamiętam typa w dłuższych włosach, który krzyczał do reszty:
- Nie spierdalać! – w tym momencie przechyliłem się przez barierkę i wypłaciłem mu dwie bomby w głowę. Nie był koleś świadomy zagrożenia (stał do mnie tyłem), więc od razu się zerwał.
Kilku tyszan rozkminiło, że na tych schodach jestem sam, więc szybko stałem się obiektem bombardowania. Zacząłem więc rwać na górę, do swoich. Jeszcze tylko odwróciłem się na chwilę, by zobaczyć, czy ktoś za mną nie biegnie, i wtedy ścięło mnie z nóg. Prosto w szyję zostałem trafiony krzesłem. Adrenalina była zbyt wielka, by móc od razu odczuwać jakiś ból. Momentalnie się podniosłem, i tymże krzesełkiem trafiłem jakiegoś młodego typa prosto w łeb.
Wbiegłem na górę. Jakiś spanikowany typ z FOSY, zatarasował mi drogę, szybko jednak zmuszony został by zniknąć mi z oczu. Wzrok miałem skierowany w stronę sektora Ruchu. Właśnie stamtąd ktoś się przemieszczał w naszym kierunku. Pobiegłem po tych schodach w tamtą stronę. Akurat byłem na górze, gdy zamajaczyła przede mną postać wbiegająca na miejsce w którym stoję. Szybko zrobiłem użytek z trąbki. Efekt – koleś po ciosie w głowę stoczył się po schodach, a metalowa konstrukcja mojej broni uległa zniekształceniu.
Stojący parę metrów nade mną K, D i Kp zaczęli krzyczeć:
- Nie! – spowodowało to powstrzymanie się od dalszych ataków. K zwięźle wyjaśnił o co chodzi:
- Oni chcą razem na Tychy – rzeczywiście młoda ekipa Ruchu, po chwili krzyczała w moją stronę „układ na Tychy, układ na Tychy”.
- Dobra, za mną! – przejąłem dowodzenie, ciekawe, że dołem pobiegli ze mną tylko Chorzowscy. Chłopaki od nas w dalszym ciągu bombardowali z góry. Tysko – łódzka grupa ponownie zerwała się kilkanaście metrów, i tam się zatrzymali. Gdyby w tym momencie, nastąpił na nich frontalny atak, sądzę, że dla nich ten turniej by się zakończył. Jednak otaczający mnie Ruchofani, byli już ukontentowani. Jeden z nich przybił ze mną piątkę, i powiedział:
- Fajny dym, Medalik – może i fajny, ale kurna coś jest nie tak. Ruchu jest coś więcej już u góry, i wjechali nam na plecy. Szybko rozkminiłem sytuację:
stoję sam wśród Ruchu, spod fleka wystaję mi przewiązany na szyi szalik (miałem taki ładny łączony Raków-Odra) – nieciekawie.
Do tego dochodzi jeszcze ten typ, co go znokautowałem trąbką, też tu jest, ale na razie to oni sami nie kminią co jest grane. Taki głupi nie jestem, żeby czekać, aż mnie któryś w łeb pierdolnie. Szybko się zawinąłem na górę.
To co zastałem to był dramat. Spanikowany tłum zaczął rwać po krzesełkach w górę. Ci, którzy się chcieli bić od nas byli w mniejszości. Wszystko się zerwało na korytarz. Chwilę próbowałem powalczyć, nawet wjechałem z buta w pierwszego z agresorów, ale po chwili Ruchu zrobiło się więcej. Krótka wymiana ciosów i wycofałem się do reszty. Nie wiem jak do tego doszło, ale tłum wessał mnie w sam środek.
Teraz byłem ugotowany. Nie miałem wpływu na nic, w samym środku, ***** ani ruszyć się w lewo, ani w prawo – taki był ścisk wystraszonych baranów. W pewnym momencie wyjebało się parę osób, ja na nie, na mnie kolejne.
„ku***, uduszą mnie” – optymizmu próżno było szukać w moich myślach – „Na Heysel przecież były ofiary śmiertelne”.
Dzięki Bogu stało się coś, co odegnało złe myśli. Z perspektywy czasu jest to komiczne, ale wtedy wyzwoliło złość. Przygnieciony przez baranów zgubiłem buta. Tego było już mi dość. Patrzę, a Mz też przygnieciony drze się na wszystkich i ich napierdala. Zacząłem robić to samo. Po chwili ścisk zelżał. Myli się ktoś, jeśli pomyśli, że moja to zasługa. Po prostu jakąś barierkę za naszymi plecami szlag trafił, i barany zaczęły rwać dalej. Prosto w stronę sektora Wisły. Tłum zabrał mnie ze sobą… bez buta…
Krakowianie widząc nas od razu stanęli gotowi do konfrontacji, do takowej nie doszło, bo skumali, że nie jest to agresja przeciw nim. Pamiętam, jak jeden krzyknął w naszą stronę:
- Spierdalacie przed Ruchem? Okej, ale spróbujcie ruszyć się dalej, to w Was wjeżdżamy – biorąc pod uwagę, że w rękach co poniektórych wiślaków coś się błyszczało, barany wzięły sobie to mocno do serca.
Spokojnie wróciłem na miejsce, gdzie leżał mój but. Po chwili biegłem już do ekipy, która próbowała się jeszcze z Chorzowskimi, i w tym momencie jak coś nie pierdolnie.
Syk i gryzący dym.
Jak się okazało to Pk cisnął gaśnicą, w stronę Ruchu, a ta po prostu eksplodowała
Jakby to był sygnał do zaprzestania bojów, bowiem w tym momencie nie awanturujący się fani Ruchu zaczęli śpiewać „dla Przemka minuta ciszy”. Podchwycili wszyscy. Cała hala, przed kilkoma sekundami arena krwawych starć, zamarła. Wszyscy unieśli w górę szaliki, i w milczeniu złożyli hołd zamordowanemu w Słupsku dzieciakowi.
Ktoś z Gieksy wychylił się z okrzykiem „United hooligans”, ale nie spotkało się to z aplauzem hali.
Wróciłem na swoje miejsce, usiadłem sobie na krześle, jeszcze mocno wkurwiony, na postawę Ruchu. Ktoś tam miał zdobyczną czapeczkę Ruchu (taka tekturowa z herbem – większość osób od nich była w to przyodziana), zabrałem ją i podpaliłem. Dojebał się jakiś palant z FOSY, ale w tym momencie adrenalina już opadła, poczułem ostry ból szyi, ponadto zaczęło mnie gryźć w płucach. Chwycił mnie ostry kaszel, taki przerażająco duszący. W momencie zrobiłem się zielony na twarzy. Ktoś szybko doszedł do wniosku:
- To po tej gaśnicy.
- Za...raz przej...dzie – wybełkotałem, ale Msz zdecydował, oznajmiając to typom z FOSY, głosem nie znoszącym sprzeciwu:
- Do karetki z nim.
„Nie no *****, nie róbmy popeliny, zaraz mi przejdzie” – nawet nie zdążyłem tego powiedzieć, gdy dwóch ochraniarzy wzięło mnie pod ręce i zanieśli do karetki.
Patrzę, a tam przerażony Hn pierdoli coś, że mu nogę złamali, i że on musi do szpitala. Lekarz mówi, że nie stwierdza złamania, a ten dalej swoje. Wrzucili go do karetki. Ja nie chciałem, ale ci z FOSY powiedzieli lekarzowi, co i jak, i nawet nie miałem nic do powiedzenia. Jechałem sobie do szpitala w Kostuchnie (jakoś tak raźniej mi na duszy było, gdy usłyszałem nazwę ).
W karetce dalej się dusiłem, na miejscu wynieśli mnie na noszach. Dostałem jakiś pieprzony zastrzyk, od razu pod kroplówkę. Usztywnili mi kark, i dowiedziałem się, że zostaję na obserwację.
„Taki ****, jak tu zostanę”
Już wtedy wiedziałem, że te ich podejrzenia zatrucia organizmu jakimiś chemikaliami, nie są zbyt groźne, więc nie zamierzałem zostawać z dala od domu w szpitalu (parę razy później, też tak robiłem ). W gabinecie, obok mnie leżał młody typ z Tychów, ktoś go dusił.
„Fajnie musiałeś mieć”, ale szybko przestałem nim się interesować. Trzeba jakoś wrócić na halę. Po jakimś czasie wyszedłem na korytarz, ale dalej byłem podłączony pod kroplówkę. Cały hol był zajęty przez wielu zakrwawionych młodych typów.
„Zdecydowanie to miejsce nie jest dla mnie”
Znalazłem kilka osób od nas, więc zaraz odinstalowałem się od kroplówki, i zdecydowałem, że wracamy.
Jakiś typ, wytłumaczył nam jak dojechać do Spodka. Nie był sposób prosty, w związku z tym, padło hasło:
- Jedziemy taksą, ile kto ma kasy?
Milionerami, to chłopaki nie byli, ale jeden ze szczurów zadeklarował się:
- Ja mogę drajwerowi w zastaw dać dokumenty, w Częstochowie się złożymy i prześlemy mu kasę.
Dobra pomysł niezły, poszedłem mediować na postój. Kaftan na szyi i długa opowieść urzekły kierowcę. Transport był, z tym że okazało się, iż młody ma tylko jakiś papier zaświadczający tożsamość, a nie białko. Drajwer na taki układ nie chciał iść.
Był z nami Hn, więc pomny jak to spanikowany marudził przy „erce”, delikatnie mu zasugerowałem (czyt. palnąłem go w łeb, krzycząc „Dawaj białko!”), by zastawił swój dowód.
W taki sposób w 4 osoby dotarliśmy do Spodka. Trochę budziłem wśród swoich sensację z moim nowym szalikiem, pozostali dodali jeszcze jak to z kroplówką opuszczałem szpital, więc hit sezonu już był.
Prawie dwie godziny nas nie było, jednak jedyne co mnie ominęło, a godne odnotowania, to wypowiedzi rzeczników wszystkich ekip, zapewniające organizatorów, że do końca imprezy będzie już spokój.
Podsumowując: jedna osoba została od nas hospitalizowana, kilkunastu (w tym mnie) udzielono jakiejś pomocy medycznej, straciliśmy co najmniej cztery szale na rzecz Ruchu. W naszych rękach były dwa szale Niebieskich i kilka czapeczek (tych tekturowych).
Do końca imprezy już totalny spokój. Po odpadnięciu Rakowa, wychodzimy z hali, wraz z nami Spodek opuszcza Odra (choć ich zespół grał jeszcze). Ogólnie większość wodzisławian, nie nadawała się na tego typu imprezy. W walkach uczestniczyło ich tylko kilku (trzech, może czterech). Ogólnie w tym dniu większość doszła do wniosku, że ta zgoda nie ma najmniejszego sensu, co stało się faktem niedługo później.
Reasumując turniej, jakiego nigdy się już w Polsce nie doczekamy. Jak dla mnie chuligańskie Top3 wraz z Polska-Anglia’93 i Ruch-ŁKS’04 (kolejność przypadkowa). Wypadliśmy na nim jednak dość blado. Najbardziej boli postawa w konfrontacji z Ruchem, atakowało ich nas ok.40. W rozmowach na korytarzu, jeden z tyszan, zadał mi pytanie:
- Dlaczego tak zdupiliście przed Ruchem?
Co można było odpowiedzieć. Tłumaczyłem się tym „układem na Tychy”, z którego szybko Chorzowscy się wyłamali, ale sam wiedziałem, że to niczego nie usprawiedliwia.
W Spodku chuliganów mieliśmy może ze czterdziestu, gdyby wszyscy stali w jednym miejscu, to mogłoby to wyglądać inaczej, jednak byliśmy rozbici, i panika baranów zwyciężyła głos zdrowego rozsądku (dużo bardziej poszkodowani byli ci, którzy spierdalali, niż ci, którzy aktywnie uczestniczyli w dymie).
Fakt jest taki, że rok 1998 był dla nas w dziedzinie organizacji chuliganki przełomowy, nie najlepszy, ale najaktywniejszy na tej niwie, a ze Spodka szybko wyciągnęliśmy naukę.
Telewizja zrobiła niezłe szoł z zajść na turnieju, na szczęście dla mnie nasz sektor pokazano tylko raz, gdzie widać wyraźnie Pk, który okłada typa z Ruchu, a obok Sp jest brany na buty przez kilku Niebieskich i traci szal. Wmówiłem jareckim, że u nas się nic nie działo. Tak bladych rodziców nigdy nie widziałem, jak wtedy gdy wszedłem do domu.
O komórce siedem lat temu mogłem co najwyżej pomarzyć, a jak wyszedłem z rańca, to wróciłem późnym wieczorem. Reakcja jareckich chyba nie dziwi.
Pozbyłem się oczywiście wcześniej opatrunku z szyi, a sine miejsce wytłumaczyłem, że uderzył mnie ktoś od nas przez przypadek łokciem, jak zrywaliśmy się z hali, gdy chuligani rozpoczęli awanturę .
Matula wysłała mnie na pogotowie, więc pojechałem ze Sp. Zapisali mi jakieś okłady i coś tam. Przez tydzień Sp, poobijany, a jakże, ale jedynie na twarzy, nabijał się ze mnie i Tm (kolejny obecnie berzowy emigrant), podchodząc do nas i mówiąc:
- Zrób tak – po czym szybko kręcił głową na wszystkie strony. Mnie na to nie pozwalała szyja, a Tm spora dziura w głowie.
Tm sprawił sobie jeszcze jedną pamiątkę, odkupił od Pf trąbkę, którą tak dzielnie walczyłem w Spodku. Do tej pory ma spore wgniecenie po nokaucie jednego z Ruchowców.
Wracając do tematu pogotowia, w drodze powrotnej do naszego autobusu wsiadł Chm – świeży przerzut na AZS, w dodatku w szalu Włókniarza (inne były na ów czas klimaty w mieście). Chwilę pogadaliśmy, po starej znajomości (oczywiście o zajściach na turnieju), po czym, gdy miał już wysiadać, zażądałem szala. Miał opory, ale spróbował by mi tylko go nie oddać.
Gdy wysiadł, pewna laska, która przysłuchiwała się naszej rozmowie rzekła w te słowy:
- Fajny jesteś kolega.
- Miałem bardzo stresujący dzień, więc się k**** nie wpierdalaj – tak wiem, dżentelmen to ze mnie był wtedy, że ho ho.
- Zajebisty sposób odreagowania stresów.
Teraz już się zamknąłem, a Sp długo nie mógł przestać się śmiać.

Tu masz opis gościa z Rakowa.
0,75 l. pisze:Ja Ci powtarzam jeszcze raz,ze nie trzeba sie bac arabow,murzynow w Polsce,bo oni nie przyjada.Gadalem z nimi i oni nawet nie wyobrazaja sobie czegos takiego,zeby do Polski jechac,bo po c***.

Inż. Mamoń
Posty: 21
Rejestracja: 27.09.2010, 08:57
Lokalizacja: Kraina Czarnego Złota

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Inż. Mamoń » 11.11.2010, 12:49

Jacek Krzynówek (będzie okazja by opisać Spodek’97 i przedstawić nieznane fakty z życiorysu najlepszego obecnie piłkarza Polski, a chłopak ...był kumaty

można coś więcej na temat pana JK i jego działalności ,,sportowej''? :)

lena
Posty: 1
Rejestracja: 16.11.2010, 10:27

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: lena » 16.11.2010, 10:42

Witam Panowie,
Zdaję sobie sprawę, że niejedna już osoba zwracała siię do Was z prośbą o pomoc jesli chodzi sprawy kibicowskie. Byli to na pewno studenci piszący prace lic. i mgr. Ja niestety też jestem studentką i nie chce pisac jakieś dupnej pracy mgr o niewiadomo czym. Chce napisac pracę mocną, prawdziwą a nie lac wodę i pisac o tym, o czym chcą usłyszec wykładowcy.
Dlatego też piszę do Was z pytaniem, czy będziecie chętni pomóc mi, i udzielicie mi rad, opinni, może pozwolicie mi się poznac i zechcecie porozmawiac ze mną personalnie? Jestem pedagogiem resocjalizacyjnym i chcę napisac o chuligańskich wyczynach kibiców sportowych, o ich życiu, zachowaniu. Będziecie chcieli mnie poznac, nie ma problemu. Będziecie chcieli przeczytac moją pracę, świetnie. Nie porównujcie mnie tylko to słabej studentki, która porwała się z motyką na słońce. Nie mam takiej jak Wy wiedzy o klubach sportowych, kibicach, itp. ale chcę tą wiedzę zdobyc. Jeśli pozwolicie z Waszą pomocą.

będę wdzięczna za wszelką pomoc
mój mail: [email protected]

rosco
Posty: 105
Rejestracja: 27.12.2008, 02:39

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: rosco » 16.11.2010, 10:58

wycinek...3 sierpnia 1996
...Adżala każe zbierac kamienie na dworcu...Niedobrze k**** myślę sobie.Stary doświadczony chłop wie dobrze co nas czeka.Pilnująca nas milicja bacznie obserwuje każdy nasz ruch.Kilku młodszych kibiców przemyca jednak na peron sporo amunicji z torowiska.Kitramy wszystko po kieszeniach.Upalny sierpniowy wieczór tego nie ułatwia.
Wśród starszej ekipy cały czas trwa podniesiona dyskusja na temat ŁKS-u.
-"Czemu k**** nie poczekali na nas..?"
-"Może ich obili?"-rzuca ktoś mniej rozgarnięty.
-w 6 dych?Pojebało cię?
Ciśnienie narasta z każdą mijającą minutą.W końcu pociąg z Bielska-Białej zakłocił panujacą cisze i z hukiem wdarł sie na peron na którym oczekiwaliśmy.Szukamy dogodnego miejsca.Jeden wagon,w którym będziemy mogli przyjąc atak.
Tłoczno jak cholera.ku***,niedobrze-to przeszło mi przez głowę.
Niczego nieświadomi turyści są raczej rozbawieni naszą obecnością.Nic do tych ludzi oczywiście nie miałem,ale nie trzeba było byc Cyganką,żeby wywróżyc im nieciekawą przyszłosc.
Zajmujemy miejsca w przedziałach i na korytarzu.Decyzja Zbycha jest krótka-
"Związujemy wagon pasami!".
Obawa przed zmasowanych atakiem Zagłębia jest spora.Gdzieś w środku czai się strach.
Przez głowę przemyka sporo myśli i człowiek łapie chwilę słabości.Jedna komenda Adżali przywraca mnie do porządku.
"Niech nikt nie panikuje!Przyjmiemy ich w wagonie!"
Pociąg przejechał niecały kilometr i poleciały pierwsze szyby.W okolicach Szopienic to Gieksa bierze poprawkę na swoja poranną porażkę na dworcu.
Jadący z nami turyści już przeczuwają,że dzieje się coś niedobrego.Ta sobotnia,sierpniowa noc na długo zostanie w ich pamięci.
Opuszczamy Górny Śląsk.Tuż za Brynicą widac pierwsze zabudowania Sosnowca.
Adżala podkręca jeszcze atmosferę.Robił to zawsze w taki sposób,że nawet ludzie w panice stawali z pieściami do góry.Nigdy nie zapomnę jego rad,słów i honoru jaki reprezentował swoją osobą.Szczęście,że Maras przejął schedę i że jest to człowiek tego samego pokroju.Ile daje taka osoba w takich sytuacjach wiedza chyba tylko Ci,którzy przeżyli takie coś.Czasami jeden panikarz potrafi zepsuc wszystko.Reakcja tłumu jest nieunikniona.
65 chuliganów Zawiszy zbliża się do dworca w Sosnowcu.Na korytarzu przygotowane kupki kamieni.W wagonie wyłączamy światło.Oświetlone sylwetki mogą byc łatwym łupem dla miotających z zewnątrz.Pociąg z piskiem staje w na dworcu głównym w Sosnowcu.
Chwila wyczekiwania.
Nic.Dosłownie kilka osób dosiada się do składu.
Wiemy,że nie można tego lekceważyc.
Będzin-tu też spokój.
Dąbrowa Górnicza.Pociąg nie wyhamował jeszcze dobrze a już widac od strony przedziałów kolesi biegnących ze sprzętem.Patrzymy w skupieniu.
k**** mało,może ze 30 osób w całości.Na stacji panują egipskie ciemności.To sprzyja zadymie i wytwarza niezapomniana atmosferę.
-"rozwiązujemy się!"
Rzucone przez kogoś słowa stworzyły w naszym wagonie absolutny galimatias.
Nagle kilka osób rzuca się do związanych pasami drzwi i próbuje je rozwiązac.
Lecą pierwsze kamienie.Zagłębie okłada też wagon klamrami pasów.Wszędzie słychac brzęk tłuczonego szkła.Cała nasza ekipa z korytarza chowa się za drewnianymi ścianami celem uniknięcia kamieni.Zagłębie miota jak pojebane.Straciliśmy sporo szkła od strony przedziałów.Wśród jadących z nami turystów są ranni.Ci ludzie nie wiedzą absolutnie co się dzieje.Niektórzy wyrzucają torby przez okna i wychodzą tą samą drogą,zostawiajac zony i dzieci w przedziałach.
Próbujemy kontratakowac rzucając kamieniami zebranymi w Katowicach.Trwa totalny rozpierduch.Nagle na przeciwko mnie mnie,po drugiej stronie pociagu widze kolesia w kominiarce Zagłebia.Koleś zaglada do przedziału.Teraz cie k**** ściągnę-myślę sobie.Próbuję otworzyc przedział w łapie dzierżąc element nasypu kolejowego.Ktoś butem trzyma drzwi.To D.,dla którego to pierwsze większe wyjazdowe przeżycie.Krzycze do niego po imieniu:
"M. otwórz ku***,to ja Piotruś"
Niestety strach sparaliżował godo tego stopnia,że nie przyjmował bodźców zewnętrznych.Mój łatwy cel umknął,a ja starałem się pomóc chłopakom w obronie.W środku pociągu było totalnie ciemno i nie byliśmy do końca pewni czy udało się rozwiązac pasy i czy oprócz nas w wagonie jest też Zagłębie.Każdy mijany przeze mnie przedział jest kłębowiskiem skulonych na ziemii turystów.Ale "Haysel" myslę sobie.Bo naprawdę niewiele brakowało do pamiętnych wydarzeń z Brukseli.
Zagłebie w końcu odpuszcza..."


więcej wspomnień na http://www.zawiszafans.pl/forum/viewtop ... f=1&t=1550

MarianoItaliano
Posty: 125
Rejestracja: 26.01.2010, 13:13
Lokalizacja: Polska

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: MarianoItaliano » 26.11.2010, 19:11

ŁKS - Lech Poznań 2000r.

Opis wydarzeń z tego dnia prezentuje kibic GKS-u Tychy.

Wyjeżdżamy w piątek w 7 osób. droga bez przygód. W Piotrkowie wchodzi bojówka ŁKS-u - 45 osób. Z tego co mówił koleś z ŁKS-u, to mówił on widzewiakom, że my będziemy jechać tym pociągiem, że by się ustawili na Łódź Widzew, bo ŁKS też będzie. Niestety nie było ich - bali się, ale co się odwlecze to nie uciecze, o tym później.
Po przyjeździe jedziemy na Retkinię zlać jakiś gości do 2 pijalek, ale nikogo nie było. Rano, 3 godziny przed meczem, pod stadionem zbierała się bojówka ŁKS-u, na wypadek gdyby jeździła ekipa samochodowa Lecha, ale ich nie było.
Pyry przyjechały pociągiem specjalnym w sile ok.800. gdy wjechał pociąg z pod kas poleciało w niego trochę kamieni, wybito 7 szyb. Później na peronie psy zaczęły katować gościa chyba z Lecha (ale mógł to być również ktoś z Łodzi), jakieś 40 osób rusza by go odbić, dalej już wszystko działo się bardzo szybko. Zaatakowani są policjanci, jeden dostaje kosą, siekierą, cegłą po głowie itp. Rannych 2 psów, 1 z ŁKS-u zwijają. Było zajebiście, a gliniarz nie podnosił się przez ok.20 minut i go odwieźli. Siekierze i nożowi leżącym na ziemi robiono zdjęcia z numerkami, jak przy zabójstwie. Myśleliśmy, że go zabiliśmy, no szkoda może kiedy indziej.
Na meczu obecnych było ok.16-20 fanów z Tychów, 2 z Resovii, 1 z Zawiszy. Lech bez flag, a szkoda bo eŁKaeSiacy chcieli wziąć odwet za poprzednią rundę. Pod koniec pierwszej połowy ok.200, może więcej osób, wychodzi ze stadionu, ktoś widział Lecha, trochę pobiegaliśmy, ale ich nie było. Ruszamy w stronę policji, gdzie mogła by być grupka Lecha. Następuje starcie z policją, która cofa się do wejścia na Galerę. Gdy doszła antyterrorka z pistoletami musimy się zabarykadować plastikowymi kiblami. Przez cały czas lecą na psy kamienie, różne przedmioty, również z Galery. Psy otwierają ogień, ktoś z ŁKS-u dostaje gumową, ale dobrze, że w klatę. Później dowódca każe się cofnąć "chodźcie stąd, bo się nigdy nie uspokoi" słowa te słyszał 1 koleś z ŁKS-u, stojący obok psów był bez barw. W czasie naszego dymu Lech bluzgał na policję.
Zaraz po tym Lech wywiesza flagę ŁKS-u "Crazy Cannibals", od razu próbujemy ją odbić, ale przeszkadzają psy i ochrona. Na piesków lecą kamienie itp. W miarę szybko się uspokaja.
Do końca meczu spokój, tylko Lech się wyzywał z trybuną i porzucali jeszcze kamieniami. Po meczu podobno coś się działo i zwinięto 60 osób, ale nic o tym nie wiem, bo mnie tam nie było.
Po tym z fanami ŁKS-u i 2 z Resovii idziemy na pizzę i browary. Piliśmy i gadaliśmy przez całą noc. O piątej rano odwozimy kolesia z Resovii na Fabryczny, a drugi jeszcze zostaje w Łodzi. Później na dworcu pojawiają się fani z Łodzi odprowadzający gości z Tychów na ten pociąg.
Od nich dowiedziałem się, że ŁKS ustawił się w sobotę w nocy na Widzew wracający z Radzionkowa. Widzewa jakieś 4 dychy, ŁKS-u ok.20 w tym 2 z Tychów. Pejsy są masakrowane. Akcja była na dworcu Łódź Widzew. U ŁKS-u chyba tylko 2 lekko rozwalone głowy, chyba od kamieni.
Nas rannym pociągiem jedzie 9, droga do Tychów spokojna.

Opis ze stronki sektorgalera.
SŻK&AGKŚ

rek(S)io
Posty: 149
Rejestracja: 26.09.2010, 12:08

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: rek(S)io » 26.11.2010, 20:53

17.08.1996 Stomil Olsztyn 0:0 Legia Warszawa

Ten mecz cieszył się zrozumiałym zainteresowaniem. Olsztyn odwiedziła jedna z lepszych drużyn w kraju. Ze swoją drużyną przyjechało ok. 250 fanatyków Legii i 35 osób z Olimpii Elbląg. W dniu meczu na dworcach i w okolicach grasowały już mniejsze i większe grupy fanatyków Stomilu. DB wyłapali 1 flagę i szal Legii. Główna grupa Legionistów została zapakowana do wynajętego autobusu MPK i odprowadzona przez psiarnię na stadion. W ślad za nimi podążyła brygada Stomilowców, dzieląc się na mniejsze, niewzbudzające podejrzeń grupki. Rozpoczęło się poszukiwanie kibiców Legii na targowisku pod stadionem. Dwóch krawaciarzy udało się wyłapać, kiedy chłodzili się w cieniu drzewek. Na pytanie skąd są i komu kibicują odpowiedź była bardzo wymijająca i nieszczera. Ogłosili się kibicami Stomilu! Bardzo śmieszne, bo po sprawdzeniu dokumentów okazało się, że zamieszkują w ... Wołominie pod Warszawą. Sprawa stała się całkowicie jasna, kiedy jeden miał na pasie napis w stylu Legia hools, czy coś w tym rodzaju. Chłopaki dostali dżentelmeńską propozycję walki na solo, ale i tej propozycji nie przyjęli. Po skrojeniu kilku drobiazgów i odśpiewaniu kilku piosenek na cześć Stomilu zostali puszczeni na sektor przyjezdnych. Przed meczem na stadionie były kłótnie z psami, gdzie mają być rozwieszone flagi. Na znak protestu w ogóle zrezygnowaliśmy z wywieszania flag, rozwieszając jedynie skrojoną Legii. Sam mecz rozczarował swym poziomem. Najciekawsze wydarzenia miały miejsce po meczu. W ciepłym sierpniowy wieczór na stacji Gutkowo w Olsztynie zaczęły zbierać się grupki uzbrojonych fanatyków Stomilu. Przyświecał im tylko jeden cel: obić Olimpię Elbląg. Ok. godz. 21 miał wjechać na peron pociąg z grupą elbląskich przyjaciół Legii. Na gutkowskiej stacji zebrało się w sumie 30 kiboli OKS uzbrojonych w pały, kamienie i kosze. W pociągu jechało ok. 35 fanów Olimpii. Jechali również kibice Stomilu z Morąga, którzy pociągnęli hamulec. Atak nastąpił z dwóch stron, a kibice z Elbląga zostali ostro obtłuczeni i skrojeni z barw. Łupem padło 12 szalików i 1 flaga Olimpii. Elbląg praktycznie się nie bronił.
W pierwszej połowie doping niestety średni - zimno, całkowity zakaz picia alkoholu lekki deszcz spowodował, że nie wyglądało to najlepiej

kibicTurysta

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: kibicTurysta » 30.11.2010, 14:44

ŁKS Łódź - Lech Poznań (13.05.2000) :

Relacja fana ŁKS-u :

"Lech przyjechał pociągiem specjalnym. Pociąg został zaatakowany przez bojówkę ŁKS a następnie doszło do dużego dymu z psami. Jeden pies dostał płytą chodnikową w głowę, drugiego potraktowano tasakiem i nożem (kose wbito mu w d***). Obydwu nieprzytomnych psów zabrało pogotowie. Zniszczono też dwa radiowozy. Niestety pokręcono sporą liczbę kiboli: 60 z ŁKS-u i z Lecha.
Na meczu Lecha 800, nas... 15.000 (na Galerze 2.000). PYRY NIE WYWIESIŁY ŻADNEJ FLAGI.
W przerwie meczu doszło do drugiego dymu z psami. Stojący przed stadionem oddział psów i antyterror obrzuciliśmy kamieniami. My w nich kamieniami a oni non stop strzelali, doszło do tego, że psiarnia zaczęła zbierać kamienie i odrzucała je w naszym kierunku. W końcu wycofali się przyjmując kolejne głazy i okrzyki "w**********!
Na samym początku drugiej połowy Lech od wewnątrz płotu powiesił naszą jedną flagę [link] . Z miejsca zrobiła się nerwowa atmosfera, na bieżnię wkroczyły pały, nie dopuszczając do pewnego dymu.
Po meczu ok. godz. 20 zadzwonił do nas Lech chcąc się bić 60x60. Na propozycję Lecha po prostu powiedzieliśmy prawdę, że jesteśmy jeszcze w tej chwili za słabi (oni to zrozumieli i nie cwaniakowali) a my pojechaliśmy w dwa samochody zobaczyć pyrów.
Na meczu wspomagali nas: GKS Tychy - ok.30, Zawisza Bydgoszcz (kilku), Resovia Rzeszów - (kilku) "/X-Man/


Start Łódź - GKS Jastrzębie (1998/99 - starcie z ŁKS-em)

Relacja kibica ŁKS-u :

"Już od dłuższego czasu przygotowywaliśmy się aby wyjść na przyjezdnych, którzy przyjeżdżali do łodzi na trzecią ligę na mecze ze Startem. Wybór padł na GKS Jastrzębie. Po pierwsze bo liczy się jako klub kibica na Śląsku a po drugie, że był to dzień wzmożonej aktywności hoolsów ŁKS z okazji spotkania z MU. Zebrało sie nas na początku ok. 15 osób i taką ekipą wyruszyliśmy na osiedle "Berlinek" na Bałutach. Po oględzinach stadionu "Start" postanowilismy ruszyć na miejsce.
Po drodze dołączyło do nas kilku kolesi z Bałut. Stanowiliśmy niezłą 25 osobową grupę. Na stadion dostaliśmy się przez dziurę w płocie w momencie gdy kończyła się pierwsza połowa meczu. Trzeba powiedzieć, że brudasy z Jastrzębia postawiły się (było ich 46 osób), ale odwagi starczyło im tylko tyle aby połamać ławki i się zacząć bronić (szmaty oczywiście od razu zwinęli).
Z okrzykiem "Żądni krwi - ŁKS" ruszyliśmy na zdziwionych palantów przez murawę, piłkarze od razu spieprzyli. Starcie trwało około 5 minut. Jastrzębie zostało całkowicie wyrzucone ze stadionu tracąc porzucony jeden szal "Hooligans GKS Jastrzębie". Psy były całkowicie zaskoczone. Odwrót nastąpił równie szybko co atak. Ciekawych informuję, że pejsy również się ustawiły loecz miały pecha bo brudasom pomogła ekipa Zawiszy Bydgoszcz. Rozrabiaki z pod znaku Dawida oberwało się nieźle po garbach." /"Galera News"/

[link]
[link]
[link]

ŁKS Łódź vs. Arka Gdynia (14.06.2001)

W tym dniu w mieście X doszło do sparingu pomiędzy młodzieżowymi ekipami ŁKSu Łódź i Arki Gdynia. W ŁKSie byli to kibice do 22 lat a w Arce do 25 lat. Był to jak dotąd najdłuższy sparing w Polsce, ponieważ trwał ok. 10 minut. Zakończył się on naszą porażką. Bardzo udane było dla nas pierwsze starcie, w którym uzyskaliśmy przewagę a ok. 7 Arkowców zbastowało. Potem było już gorzej. Niestety kilku Ełkaesiaków poważnie ucierpiało. Arka wygrała ale nie przyszło jej to
łatwo. [link]
http://www.youtube.com/watch?v=5g_yrfR5zQM


Polska - Białoruś (07.10.2000r - stadion Widzewa).

Relacja fana ŁKS-u :

"Nasz skład: 100 chuliganów z ŁKS-u, 50 GKS Tychy, 3 Resovii Rzeszów, 1 Zawisza Bydgoszcz. Na godzinę przed meczem, podjechaliśmy tramwajem do skrzyżowania Niciarniana/Piłsudskiego gdzie wysiedliśmy. Kiedy zobaczyliśmy koszernych, od razu próbowaliśmy na nich ruszyć, ale zostaliśmy ostrzelani przez psiarnie, która wtedy tam stała. Po wycofaniu się psiarni, która przeniosła się pod stadion my weszliśy na skrzyżowanie. W tym momencie podbiegła do skrzyżowania bardzo duża banda (Żydzew). Ci zostali szybko przez nas rozgonieni i uciekli do pobliskiego parku a część wróciła pod stadion. Jeden żyd dostał lekki oklep. My zaczęliśmy spokojnie iść wzdłuż Piłsudskiego w kierunku stadionu. Pod stadionem stała bardzo duża grupa kibiców. Byli oni obstawiani przez psy od strony ul. Tunelowej i Piłsudskiego. W pewnym momencie psiarnia zaczęła pałować tą grupę, potem to się uspokoiło. My po przejściu na tyły tej grupy zaatakowaliśmy całą Koalicję wbiegając na Piłsudskiego. Tu zostaliśmy ostro obrzucani kamieniami, a z boku zaatakowała Legia. (cały ten tłum liczył ponad 500 głów) i wycofaliśmy się do parku. Koalicja z żydami ruszyła na nas. Biegnąc przez park co jakiś czas zatrzymywaliśmy się by walczyć jednak przewaga liczebna była zbyt wielka. Po dotarciu do torów walka trwała dłużej - kilkanaście sekund. Znowu sie wycofaliśmy, jeden z Tyskich nie zdążył się wycofać . Wpadł on w objęcia żydzewiaków, którzy rzucali mu na głowę kamienie, a następnie puścili plotkę, że jeśli przeżył to walczy o życie. W rzeczywistości jeszcze tego samego dnia wrócił do Tychów. Potem ci co jeszcze zostali przeszli drugą stroną torów pod Piekiełko gdzie wsiedliśmy w tramwaj, by znów pojechać pod stadion i zaatakować. Po przejechaniu 1 przystanku do pierwszego wagonu wpadła psiarnia i zgarnęła sporo osób. Większość drugiego wagonu się zrywa. Do Łodzi każdy wracał na własną rękę. Potem jeszcze zadzwoniła Lechia chcąc się umówić na sparing ale byliśmy wtedy w rozsypce, część na dołkach - ok. 40 hools, część z rozwalonymi głowami.
Podsumowując ŁKS i Tychy pokazali się z jak najlepszej strony. Poszliśmy tam gdzie nas nie proszono. Zepsuliśmy to piłkarskie święto jakie żydzi z koalicją urządzili sobie na stadionie (...te wspólne śpiewy "Olis, Olis" ku czci murzyniątka)."

Relacja fana GKS-u Tychy :

"Nas 50 (autokar). Przed meczem wraz z ŁKS-em (w sumie 150-180) atakujemy Widzew, który ucieka, pózniej goni nas Legia, Widzew i reszta będąca pod kasami. Z jednej strony lecą w nas kamienie, a z drugiej strzelają w nas psy z gumowych. Pózniej psy zwijają kilku od nas. Jednego od nas złapał Widzew, i obrzucał go kamieniami kilkanaście dziur w głowie."

Zamykając ten temat warto powiedzieć, że nasza akcja spotkała się z pozytywną oceną różnych ekip z Polski. Te opinie, które pojawiają się w zinach potwierdzają naszą wersję wydarzeń. Oto kilka z nich :

Na godzinę przed meczem ŁKS + Tychy w 150 osób ze sprzętem wjeżdżają pod kasy, a tam goni ich Widzew, Legia i inni. /Bartek - Lechia Gdańsk/

Bardziej wiarygodna wersja mówi, że przybysze (ŁKS) zaatakowali widzewiaków i i gonili ich. Ci natomiast zrywali się w kierunku grupy, w której stał m.in. Legia. Legioniści nie wiedzieli jak się zachować, lecz gdy nadbiegający znaleźli się nad wyraz blisko, ruszyli na atakujących. Teraz role się odwróciły i to kibice ŁKS-u zaczęli uciekać. /Fan Śląsk/

Przed meczem wraz z ŁKS-em (w sumie 150-180) atakujemy Widzew, który ucieka, później goni nas Legia, Widzew i reszta będąca pod kasami. Z jednej strony lecą w nas kamienie, a zdrugiej strzelają w nas psy z gumowych. /Swietlik - GKS Tychy/

Była to zajebista akcja z naszej strony (ciekaw jestem czy na taki pomysł wpadli by Żydzi, chyba by ich prędzej strach obleciał niż by mieli coś wykombinować) i wszyscy jesteśmy z niej dumni. A nie jak opisywali Żydzewiacy, że ŁKS w tym dniu się wcale nie liczył i że to Widzew nas tak mocno napierdalał, a my wcale z nimi nie podejmowaliśmy walki tylko cały czas salwowaliśmy się (przed nimi nie przed Legią) ucieczką. Wszyscy z nas co tam byli doskonale wiedzą, że to my wyszlismy zajebiście przed Polską (już kilka poważniejszych ekip nam to przyznało), a nie jakiś tam Widzew. /Tomek - ŁKS Łódź/

Jedno jest pewne, gdyby mecz kadry odbywał się na ŁKS-ie a my czekalibyśmy razem z Tychami, Zawiszą, Resovią, do tego wspomagałaby nas Legia i kilka innych ekip to Widzew nigdy nie wjechałby pod kasy. Trudno wyobrazić sobie, żeby w tym wjeździe Widzew wspomógł np. Chrobry. Przykładowo na turnieju w Jeleniej Górze jedyną ekipą, która bała się przyjechać był właśnie Chrobry Głogów. Reszta zgód Widzewa jest jeszcze słabsza niż Chrobry. Oczywiście nie ma co gdybać, wystarczy podać sytuację z 1997 roku. Puchar Polski Legia - GKS Katowice na naszym stadionie. Widzew przyszedł dopiero pod koniec pierwszj połowy. Wtedy w gadaniu też byli bardzo mocni. Zrobili szum, że dostali tylko 500 biletów a kilka razy więcej Widzewiaków chce iść na ten mecz. Jak przyszło do konkretów to się ośmieszyli, przychodząc w 40 minucie razem z policją.
Poza tym na dwa tygodnie przed meczem Polska - Białoruś i tydzień po tym meczu wpadliśmy na zbiórki bojówki Widzewa. Obydwie akcje zakończyły się naszymi zwycięstwami. To fakty nie gdybanie, gdy Widzew jest bez ziomków z Koalicji to dostaje w******* od ŁKS-u.

Ogólnopolska "Gazeta Wyborcza", 9.10.2000 :
"Kilkadziesiąt minut przed początkiem meczu przed stadionem Widzewa doszło do awantury. Pobili sie zwolennicy łódzkich zespołów. Do akcji wkroczyła policja i rozdzieliła obrzucających sie kamieniami. Wtedy kibice ŁKS, z okrzykiem "ŁKS klubem Łodzi jest", rzucili się i na policjantów, i na fanów Widzewa. Policja użyła gumowych kul i po kilkunastu minutach awantura się skończyła. Zatrzymano kilkudziesięciu chuliganów."

* zbiórka Widzewa przed tym meczem : [link]

zemstynadejdzieczas
Posty: 4
Rejestracja: 15.09.2010, 15:17

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: zemstynadejdzieczas » 01.12.2010, 15:32

fajnie jak by tu ktos wkleił relacje z meczu Ruch-Łks w 2004, ewentualnie jakis link na necie

Pawl0
Posty: 29
Rejestracja: 05.06.2007, 19:16

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Pawl0 » 01.12.2010, 18:07

zemstynadejdzieczas pisze:fajnie jak by tu ktos wkleił relacje z meczu Ruch-Łks w 2004, ewentualnie jakis link na necie
[link]

[link]

Barnet
Posty: 1629
Rejestracja: 10.01.2010, 21:47

Re: CHULIGAŃSKIE (i nie tylko) WSPOMNIENIA ....

Post autor: Barnet » 01.12.2010, 21:50

czy to prawda ze po tym meczu a raczej zadymie, jednym z zatrzymanych po stronie Ruchu, jesli sie nie myle, okazal sie policjant?
Obrazek

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Wacek0099 i 207 gości