Post
autor: benyRBHOpoczno » 07.06.2017, 19:53
Zostałem w jakiś magiczny sposób przywołany,zatem wyskakując niczym dżin z butelki na życzenie owe postanowiłem odpowiedzieć. Pisać moge, czy tylko jest sens, bo jeśli mój cenny czas ma utonąć w rynsztokowym dialogu tutaj prowadzonym to ja nie wiem czy warto go poświecać.
Było już o małym starciu, było też i o tym, że jakieś tam zasady u nas panowały. Teraz zatem wypadłoby napisać o tym jak Rodowici wykazali się wyjątkową pomysłowością i zorganizowaniem. A także o tym jak we własnym mieście musieliśmy przebierać szybciej nogami. Zatem usiądźcie wygodnie w fotelu i posłuchajcie.
Nieuchronnymi i coraz szybszymi krokami zbliżało się już kolejne spotkanie Płytkarzy z Rodowitymi. Ciągle się ucząc i nabierajac doświadczenia w kibicowskim rzemiośle postanowiliśmy umilić przyjazd gościom. Otwarcie trzeba napisać tutaj, że gościmi dość niemile widzianymi jednak,jakokwiek brzmiałoby to wbrew logice, oczekiwanych z niecierpliwością. Ale,ale przecież w całej tej zabawie wiele rzeczy, z punktu widzenia osób postronnych jest bezsensownych i nie przynoszacych wymiernych korzyści. Jakby schemat dom, praca, zakupy, ciuszki i nowe fryzurki, pokazanie się przed sąsiadami lub znajmomymi, jak to się nam nie wiedzie w życiu, miało istotne znaczenie. W końcu przecież stanowszy przed Świetym Piotrem na jego pytanie cóż uczyniłeś ze swoim życiem, zdecydowan większość ludzi odpowie, że w oczywisty sposób nie zmarnowali go goniąc za dobrami doczesnymi,gdyż w swojej głupocie mieli wszysko to co potrzebne jest współczesnemu człowiekowi-lansik i znajomi pękajacy z zazdrości. Na szczęście nas kibiców to nie dotyczy. Zaraz owa, jak powszechnie wiadomo, omija nasze środowisko.ponieważ my wojownicy z krwi i kości stajemy do walki bez kalakucji o czymś świdczyć będzie poniższy tekst, gdyż jak przystało na współczensych wikingów, wędrowców-wojowników tylko śmierć na polu bitwy z mieczem w ręce pozwala nam wejść do Walhalli i ucztować przy stole Odyna, czekajac na walke z siłami ciemności.
Jednakże ponieważ w czasach dzisiajszych cieżko jest mieć pod ręką miecz lub topór bojowy zatem po zaciagnieciu rady specjalistów ,ekspertów średniowiecznych jak i też religijnych i przy ich aprobacie sięgneliśmy po narzędzia dużo mniejsze jednakże pełniace tę samą role. Role nie jak złośliwcy chcą,majacy za zadanie wyelimowania przeciwnika, ale czegoś, co umożliwi nam wejście do wyśnionego raju. Cięzko jednak przytwierdzić nóż do rurek, mogłby się porwać, dlatego atrybutem współczesnego chuligana jest torebka.Nie zapominajcie przy tym, że nie jest to obejście obowiązujego nas reguł i zasad jak w przypadku Żydów ortodoksycjnych,gdy w czasie szabasu,siedzą na butelakch z wodą, gdy muszą odbyć podróż. Nie moi drodzy nic z tych rzeczy. My trzymamy się prostych reguł,zatem polskiego chuligana poznac po rurkach,wzglednie jeansowych spodenkach za kolana i torebeczce. ... poznac też go można po modnej fryzurze i nieganganym umięsnionym wyglądzie, jednak niech was to jednak nie zwiedzie, XVIII wieczni pięknisie nosili peruki i nakładali tapete na twarz co nie czyniło ich przez to wcale mniej groźnymi, wręcz przeciwnie, powiedziabym nawet, że byli bardziej zwyrodniali. Dobra, dosyć tych złosliwości wróćmy do tematmu gdy, faceci byli mężczyznami a nie chłopacmi podążajacymi za modą.
Mecz z ŁKS-em to nie była zwykła kolejna potyczka. Ludzie załatwial swoje sparwy w ciagu tygodnia, mężowie i chłopaki byli niezywkle wręcz, nachalnie mili dla swoich żon i kobiet, pracownicy dla procodawców po to tylko, żeby mieć wolne sobotnie popołudnie. Tak wtedy wygladało życie ludzi, biednie ale wesoło, czasami w jednych butach, kurtce po bracie lub co gorsza siostrze, ale zawsze z fantazją. Zawsze z dewizą my im pokażemy. I dla jasności warto dodać, że nie dotyczyło to tylko sportowców, ale całego społeczeństwa w szczególności młodych ludzi których dziedciństwo wypadło na przełomie okresu transformacji, prywatyzacji i afery za aferą z tego wyniakajacej, gdzie niejedna matka załamywał ręce skąd tu wziać pieniadze na rzeczy pierwszej potrzeby.
Dla nas spotakanie zaczeło się kilka dni wcześniaj podczas jednego z treningów, gdzie jako świeży adepet zajarany brazylijką, tłumaczyłem koledze T o wyższości latynoskiej sztuki walki nad boksem. T jak to T, słuchał kręcił głową i po moim dość długim wykładzie spytał się najspokojniej w świecie, czy cała sztuka w tym sporcie polega na tym, że muszę do niego podejść. Po potwierdzeniu, spytał się ,co się stanie gdy nadziej się na jego prawy(a ten był słynny z tego, że gdy całkowicie przypadkiem ktoś nawinął się mu akurta pod TĄ rękę to lekarze robiący obdukcje nie bardzo chciali uwierzyć w to, że w uzyciu nie było jakieś przedłużacze, zazwyczaj wskazwywali na kij bejsbolowy i na nic nie zdawały się tłumacznia T, ze po pierwsze to nie on, a po drugie on w bójkach nie musi niczego używać, gdyż jako człowiek religijny korzysta z tego czym obdarzył nas Stwórca). Przynam szczerze, że jego argmentacja na chwilkę mnie zamurowała i gdy już szykowałem się do ciętej riposty wtrąci się trener, ze słowami, że to bez znaczenia, bo i tak pogoni nas ełksa. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak prorocze były jego słowa. Po czym nieskrępowany niczym dodał, że szlachetna szermierka na pięści, która zresztą ja też uprawiam, jest sportem dużo bardziej cywilizowanym, niż małpie tarzanie się po ziemi. Niewierni nie wiedziali, że bluznią. Dla świetego spokoju jako człowiek inteligentny pozowoliłem sobie to przemilczeć, gdyż do omowienia były sparwy dużo bardziej ważkie niż kłótnie o skuteczności stylów. Doszliśmy zatem do porozumienia, że spotykamy się dużo wcześniej niż nastapi pierwsze kopnięcie piłki. Przy czym wspólnie i w porozumieniu doszliśmy do wniosku, że formowanie młyna i doping pozwoilimy sobie akurat odpuścić. Skupimy się na patrolowaniu okolic, żeby nie powtórzyła się sytacje sprzed lat,gdy pojedynczy kibice z Łodzi bujali się po mieście spiajac browary lub racząc się w miejscowych barach szybkiej obsługi podczas gdy my machaliśmy balonikami na stadionie. Niestety dla nas na szczęscie dla nich, Rodowici wyciagneli wnioski i jechali dosyć dobrze zorganizowani. Ale wszysko po kolei.
Czas spotkania wybraliśmy dosyć wcześnie w spokojnej, zacisznej okolicy z daleka od wścibskich oczu strózów prawa. Po zameldowaniu się prawie calości (mniej więcej 15 osób, reszta ze wzgldu na obowiązki miała dojść po lub w trakcie meczu) zaczeliśmy się poruszac patrolując okolice. Jak to zawsze w naszym wydaniu, dosyć mocno dawał się w znaki brak pojazdów. Dzisiaj nie jest to już takim problemem, ale wtedy- cóż trzeba byo chodzić na piechotkę. Na półtorej godziny przed meczem udało nam się upolować jedno auto -mercedesa. Właściwie to nawet nie złapaliśmy zalogi owego pojazdu,gdyż gdy tylko nas zobaczyli, zerwali się z piskiem opon. Niezwykle podjarani tym faktem, pewni siebie i przedewszyskim w przekonaniu, że sytacja z poprzednich spotkań się powtórzy ruszyliśmy pełni nadziej w miasto, zajać startegiczne miejsce, koło ronda. Tutaj wypadłaoby krotko wspomnieć o tym,iż ze względu na rozkład ulic w naszym mieście, do momentu przebudowy, nie było raczej możliości dostać się na stadion omijajac owe rondo. Znaczy się była, ale trzeba było być loklanym mieszkańcem i znac kręte ulice zamieszkane przez troche gorzej sytuowanych autochtonów. Od razu nadmienie,że na pojedynek z głowną bandą raczej nie liczyliśmy prędzej na zabłąkanych,pojedyńcze auta lub ewentualnie jakiś busik.Stoimy sobie tak patrzymy, rozmaiwamy o głupotach gdy raptem niczego nie świadome ofiary(tak nam się przynajmniej wydawało) zaczeła się do nas zbliżać. Widząc jedno auto i bedąc w trzykrotnej przewadze, na nasze ustach wypelzły uśmiechy, mieśnie dotychczas spięte zrelaksowały się, pewni, że oto nadchodzi czas chwały. Łowca zbiera nagrodę. O jakże byliśmy w błedzie. Dobry Pan Bóg pokarał nas za pychę, uczciwie trzeba przy tym przyznać, że dosyć stronniczo stając po stronie narodu przez siebie wybranego. Samochód dosyć zrecznie nas wyprzedził, znikajac za rogiem i chwile pożniej pokazały się dwie osoby, biegnace w naszym kierunku. Pewni powtórki z mostu kilka rund wcześniej i my ruszyliśmy im naprzciw. Podejrzenie, ze coś jest nie tak wzbudził chłopak który zwolnił i zaczął machać rękami do tyły. No i w tym przypadku sparwdziło się powiedzenie uważaj o co prosisz bo może być ci dane. Mniej więcej 15 metrów za dwójką za rogu wybiegał liczniejsza grupa Rodowitych. Sporo liczniejsza. Od nas jakoś dwukrotnie,może więcej. Ciężko było to określić,bo stanąłem jak wmurowany,takiego obrotu sparw się nie spodziewałem. Ponieważ byłem na czele peletonu, a odległość między mną a oponenatami zaczeła się zminiejszać, a między mną a naszymi zwiększać, w głowie zaczeły kłebić się dziwne myśli o poddaniu tylów. Tylko resztki pozorowanej godności i prób grania twardziela trzymały mnie na miejscu. Ostatecznie do zaprezentowania moich pleców pomogł mi okrzyk któregoś z kolegów, że troszke się przeliczyliśmy i jest ich zbyt wielu. Zerwałem się dosłownie w ostatniej chwili rzycając jakimś patykiem w kierunku nadbiegajacego rozprowadzajacego ichni peleton. To dało mi dodatkowa sekunde lub dwie na zerwanie się,gdyż tamaten zrobił unik i tym samym zwolnił. Ja się zerwałem momentalnie, nie wiedziałem nawet, że na przestrzeni kilku metrów mogę nabrać takiego przyśpieszenie. W głowie zaczęły się kłebić różne myśli,ocierajacy się o panikę,tym bardziej, że plecy moich kolegów były coraz dalej. Sytuacjom pozwalajacą mi się opamiętać i zacząć myślec chłodnie był widok- skina od nas, w ciezkich glanach przeskakującego ponad 2 metrowy mur w dwóch susach. Hoop i już go nie było. Zebrał mnie pusty, waracki śmiech,panika ustapiła i wróciła trzeźwość umysłu. Slalomik między samochodami, ucieczka na parking. Spojrzenie przez lewę ramie, spojrzenie przez prawę, zwolnienie i w końcu zatrzymanie. Zawzięcie sicigał mnie tylko ten pierwszy typ. Było nas trzech. On jeden. Do ręki pachołki na placu manewrowym. Dało to chłopaczynie trochę do myślenia i też się zatrzymał, zaczał wołac swoich i tamci się zawrócili. Po wyrzuceniu pachołków zaprezentowaliśmy im ponownie swoje możliwości spriterskie. Ach cóż to był za bieg. Nie wydaje mi się, żebym kiedyś później osignał podobny czas. Jednym słowem wtopa. Nie wiem czy to była zamierzona zasadzka, czy też akurat tak się nadzialiśmy. Grunt, że samopas Rodowitych się skończył. Byli dobrze zorganizowani, i w miare trzymali się razem. I na nich i na nas przyszedł czas żeby się zerwać, zaczął nas dochodzic dobrze znany wszyskim kibicom przeciagły ryk syren.
W kilku ratach wróciliśmy na umówione miejsce, doszli następni. Mocno wkurzeni na siebie,postanowilismy się zemścić. Mecz dobiegł końca, zajelismy startegiczne miejsca. Policja tym razem wykazał się..... brakiem wyobraźni i w tym samym czasie, ta samą trasą, która wracała większość miejscowych puściła łodziaków. Chyba nie muszę pisać co się działo. Po prostu armagedon. Nasi(pikniki,widzowie, tzw „miasto” po prostu wszyscy) zaczeli dokazywać w kierunku Rodowitych. Ci nie postawali dłużni. Zaczeły fruwać jakieś kamienie. Tamci wyskakiwac z aut, i biec w kierunku tubylców, ci z kolei w róznych miejscach regaowali róznie,przeważnie panicznie poddajac tyły. Gdy pocztek kolumny gonił naszych,my w tym czasie probowiliśmy swoich sił atakujac środek, czy tez końcówkę. Nie dane nam było jednak zmyć hańby wcześniejszej ucieczki, rozgoniła nas policja, kilku z nas łapiąc pod jednym z marketów. Na mieście panował totalny chaos.
Kilka dni póxniej spotykajac się z róznymi ludzmi,słyszałem różne opowieści - to o tym jak atakowali ełksę, to o tym jak na jednej z ulic policja oddawała strzały z gumek, o tym jak ktoś dopadła jakiś małolatów w pociągu, czy też w końcu o szydercze o tym jak niektórzy rwali zelówki.
Jedno wiem na pewno to był niezapomniany dzień dla opocznian, wszyskich bez wyjatku,sami kibice ŁKS-u przyczynili się świadomie czy nie do nienawiści do nich, a przy okazji chęci wygrabowani im skóry o ile to bedzie możliwe w przyszłości.